Trylogia. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trylogia - Генрик Сенкевич страница 117

Название: Trylogia

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-63720-28-5

isbn:

СКАЧАТЬ A potem, jak ty mi uciekła, tak ja po prostu jak pies wył i rany bolały, i jeść nie chciał, i śmierci-matki prosił, żeby zabrała – a ty chcesz, by ja cię teraz oddał, by utracił cię na nowo – hołubko ty moja, serdeńko ty moje!

      Watażka przerwał, bo mu głos urwał się w gardle i stał się prawie jęczący, a twarz Heleny to rumieniła się, to bladła. Im więcej niezmiernej miłości było w słowach Bohuna, tym większa przepaść otwierała się przed dziewczyną, bez dna, bez nadziei ratunku.

      A Kozak odpoczął chwilę, opanował się i tak dalej mówił:

      – Proś, czego chcesz. Ot, patrz, jak ta izba przybrana – to moje, to łup z Baru, na sześciu koniach ja dla ciebie to przywiózł – proś, czego chcesz – złota żółtego, szat świecących, klejnotów jasnych, rabów pokornych. Ja bogaty, swego mam dość i Chmielnicki mnie dobra nie pożałuje, i Krzywonos nie pożałuje, ty będziesz jak księżna Wiśniowiecka, zamków ci nazdobywam, pół Ukrainy ci daruję – bo choć ja Kozak, nie szlachcic, ale ataman buńczuczny, pode mną dziesięć tysięcy mołojców chodzi, więcej niż pod kniaziem Jaremą. Proś, czego chcesz, byleś nie chciała uciekać ode mnie – byleś została ze mną, hołubko, a pokochała!

      Kniaziówna podniosła się na poduszkach, bardzo blada – ale jej słodka, przecudna twarz wyrażała taką niezłomną wolę, dumę i siłę, że ta gołąbka podobniejszą była w tej chwili do orlęcia.

      – Jeśli waćpan mej odpowiedzi czekasz – rzekła – to wiedz, iż choćbym miała wiek w twojej niewoli przejęczeć, nigdy, nigdy cię nie pokocham, tak mi dopomóż Bóg!

      Bohun pasował się przez chwilę sam ze sobą.

      – Ty mi takich rzeczy nie mów! – rzekł chrapliwym głosem.

      – Ty mi o swym kochaniu nie mów, bo mi od niego wstyd, gniew i obraza. Jam nie dla ciebie.

      Watażka wstał.

      – A dla kogo-że ty, kniaziówno Kurcewiczówno? A czyja by ty była w Barze, żeby nie ja?

      – Kto mnie życie ratuje, by mi dać hańbę i niewolę, ten mój wróg, nie przyjaciel.

      – I ty myślisz, żeby cię chłopy zabiły? Strach myśleć!…

      – Nóż by mnie zabił, tyś mi go wydarł!

      – I nie oddam, bo ty musisz być moja – wybuchnął Kozak.

      – Nigdy! Wolę śmierć.

      – Musisz i będziesz.

      – Nigdy.

      – No, żeby ty nie była ranna, to po tym, co ty mi rzekła, ja by dziś jeszcze pchnął mołojcow do Raszkowa i mnicha za łeb kazał przyprowadzić, a jutro ja by był twój mąż. Taj co? Męża grzech nie kochać i nie przyhołubić! Hej! ty panno wielmożna, tobie miłość kozacka obraza i gniew. A kto ty taka, że ja dla ciebie chłop? Gdzie twoje zamki i bojary, i wojska? Czemu tobie gniew? Czemu tobie obraza? Ja cię wojną wziął, ty branka. Oj, żeby ja był chłop, ja by cię nahajem po białych plecach rozumu nauczył i bez księdza by się twoją krasą nasycił – żeby ja był chłop, nie rycerz!

      – Anieli niebiescy, ratujcie mnie! – szepnęła kniaziówna.

      A tymczasem coraz większa wściekłość wzbierała na twarzy Kozaka i gniew chwytał go za włosy.

      – Ja wiem – mówił – czemu tobie obraza, czemuty mi odporna! Dla innego chowasz swój wstyd dziewiczy – ale nic z tego, jakom żyw, jakom Kozak! Szlachcic hołota! Oczajdusza! Lach nieszczery! Na pohybel-że jemu! Ledwie spojrzał, ledwie w tańcu zakręcił i całą wziął, a ty, Kozacze, cierp, łbem tłucz. Ale ja jego dostanę i ze skóry każę go obedrzeć, ćwiekami nabić. Wiedz ty, że idzie Chmielnicki na Lachów, a ja idę z nim i twego hołubka odnajdę, choćby pod ziemią, a jak wrócę, to ci wrażą jego głowę na gościniec pod nogi kinę.

      Helena nie słyszała ostatnich słów atamana. Ból, gniew, rany, wzruszenie, przestrach zbawiły ją sił – i słabość niezmierna rozeszła się po wszystkich jej członkach, oczy i myśli jej zgasły – i padła zemdlona.

      Watażka stał czas jakiś blady z gniewu, z pianą na ustach; wtem dostrzegł tę martwą głowę zwieszoną w tył bezwładnie i z ust jego wyrwał się ryk prawie nieludzki:

      – Wże po nej! Horpyna! Horpyna! Horpyna!

      I na ziemię runął.

      Olbrzymka wpadła co duchu do świetlicy.

      – Szczo z toboju?

      – Ratuj! ratuj! – wołał Bohun. – Zabił ja ją, duszu moju, świtło moje!

      – Szczo ty, zduriw?

      – Zabił, zabił! – jęczał watażka i ręce nad głową łamał.

      Ale Horpyna, zbliżywszy się do kniaziówny, wnet poznała, że to nie śmierć, jeno omdlenie ciężkie, i wyprawiwszy za drzwi Bohuna zaczęła ją ratować.

      Kniaziówna otworzyła po chwili oczy.

      – No, doniu, nic ci – mówiła czarownica. – Ty się widać jego przelękła i pomroka cię chwyciła, ale pomroka przejdzie, a zdrowie przyjdzie. Ty jak orzech dziewczyna, tobie długo jeszcze na świecie żyć i szczęścia używać.

      – Ktoś ty jest? – spytała słabym głosem kniaziówna.

      – Ja? Sługa twoja, bo on tak kazał.

      – Gdzie ja jestem?

      – W Czortowym Jarze. Szczera tu pustynia, nikogo tu nie zobaczysz prócz niego.

      – Czy i ty tu mieszkasz?

      – Tu nasz chutor. Ja Dońcówna, brat mój pod Bohunem pułkownikuje, dobrych mołojców wodzi, a ja tu siedzę – i będę ciebie pilnowała w tej komnacie złocistej. Z chaty terem! Aż łuna bije! To on dla cię wszystko to przywiózł.

      Helena popatrzyła w hożą twarz dziewki i twarz ta wydała jej się pełną szczerości.

      – A będziesz ty dobra dla mnie?

      Białe zęby młodej wiedźmy zabłysły w uśmiechu.

      – Będę. Zaśbym nie była! – rzekła. – Ale i ty bądź dobrą dla atamana. On sokół, on sławny mołojec, on ci…

      Tu wiedźma schyliła się do ucha Heleny i zaczęła jej coś szeptać, w końcu wybuchnęła śmiechem.

      – Precz! – krzyknęła kniaziówna.

      Rozdział III

      Rankiem w dwa dni później Dońcówna z Bohunem siedzieli pod wierzbą wedle młyńskiego koła i patrzyli na pieniącą się na nim wodę.

      – Będziesz jej pilnowała, będziesz jej strzegła, oka z niej nie spuścisz, żeby nigdy z jaru nie wychodziła! – mówił Bohun.

      – U СКАЧАТЬ