Feel Again. Mona Kasten
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Feel Again - Mona Kasten страница 19

Название: Feel Again

Автор: Mona Kasten

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7686-733-5

isbn:

СКАЧАТЬ mnie ominęło?

      Głos Giana ściągnął mnie na ziemię. Odsunęłam się odrobinę.

      – Wiesz co? Po czymś takim dałabym ci nie tylko swój numer telefonu – rzuciłam z wystudiowaną lekkością.

      Isaac promieniał, co było tym słodsze, że jednocześnie był czerwony jak burak. Z tym zakłopotanym Isaakiem radziłam sobie o wiele lepiej niż z uwodzicielem sprzed chwili.

      – Poszło całkiem nieźle. Lekcja pierwsza zakończona. Teraz możemy dalej zająć się twoją garderobą.

      Sądząc po minie Isaaca, nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Opadł z powrotem na poduszki, a Gian szedł w stronę kanapy i chwalił go na całe gardło:

      – Świetna robota, stary. Za kilka tygodni będzie z ciebie prawdziwy Casanova.

      Wstałam. Alkohol dawał o sobie znać, musiałam na chwilę oprzeć się o ścianę, żeby zachować równowagę. Nic dziwnego, że Isaacowi udało się zbić mnie z pantałyku.

      Wróciłam do jego pokoju i ściągnęłam marynarkę. Wylądowała na stercie rzeczy do oddania, natomiast czapeczka wróciła do pozostałych kostiumów. Wyjęłam z szafy kolejną sztukę odzieży, założyłam ją na dżinsy i koszulkę i krokiem modelki wróciłam do saloniku. Zatrzymałam się przed Isaakiem i Gianem, obróciłam wokół własnej osi i oparłam dłoń na biodrze.

      Gian ryknął śmiechem na całe gardło.

      Isaac z westchnieniem ukrył twarz w dłoniach.

      – Do śmieci, prawda? – zapytałam.

      Isaac wyprostował się gwałtownie.

      – A jeśli jeszcze będą mi potrzebne?

      – Człowieku, to są żółte szelki! Żółte szelki w łosie! – sapnęłam oburzona. – Nie masz sześciu lat, tylko dwadzieścia jeden, i nie jesteś ani klaunem, ani przedszkolanką. Żaden argument, żadne wytłumaczenie nie przekona mnie, że powinieneś coś takiego mieć w swojej szafie.

      – Ona właściwie ma rację. Nawet na niej kiepsko wyglądają. – Gian spojrzał na mnie niespokojnie. – Bez urazy.

      – Coś takiego, a ja myślałam, że w żółtym mi do twarzy – prychnęłam, ale nie udało mi się zachować powagi.

      – Jezu, Sawyer, są okropne. Zdejmij je – wymamrotał Isaac.

      Przechyliłam głowę na bok.

      – Hm, sama nie wiem. Właściwie może wcale nie są takie złe. Na tyle dobre, że je zachowam i będę zakładała na wszystkie nasze spotkania.

      Isaac wstał z pewnym trudem. Wycelował palec w moją stronę.

      – Rozbieraj się.

      – A propos, coś takiego możesz powiedzieć dziewczynie, którą chcesz zaciągnąć do łóżka – zachichotałam i odskoczyłam, gdy na mnie skoczył.

      – Ściągaj łosie! – ryknął Gian.

      Cofnęłam się o kolejny krok.

      – Ściągaj szelki, Sawyer.

      – Bo co? – rzuciłam żartobliwie i udawałam, że wpatruję się w swoje polakierowane na czarno paznokcie.

      Na twarzy Isaaca pojawił się szatański uśmiech.

      – O jednym zapomniałaś, Dixon – powiedział podejrzanie spokojnie.

      – Niby o czym? – zainteresowałam się.

      – O tym, że mam trójkę młodszego rodzeństwa.

      Potem wszystko stało się błyskawicznie. Isaac rzucił się na mnie i przewrócił na podłogę. Jęknęłam, gdy oboje wylądowaliśmy na dywanie, ja pod nim, z jego ręką na mojej talii.

      – Uważaj! – Tylko tyle zdołałam powiedzieć, zanim zaczął mnie łaskotać. Krzyczałam i usiłowałam go odepchnąć, ale był bezlitosny.

      – Przestań! – pisnęłam.

      W pewnym momencie zsunął się ze mnie. Oboje zdyszani, bez tchu leżeliśmy na podłodze.

      – Kto by pomyślał, że twarda jak kamień Sawyer Dixon ma słaby punkt – mruknął rozbawiony, bardziej do siebie niż do mnie.

      I wtedy to się stało: parsknęłam śmiechem.

* * *

      W niedzielę pracowałam w restauracji. Wieczorem zrobiło się tak tłoczno, że musiałam pomóc w obsłudze gości. Willa nieoczekiwanie zachorowała i Al nie zdołał znaleźć za nią zastępstwa w tak krótkim czasie. Zazwyczaj do moich zadań należało tylko przygotowywanie i serwowanie sosów do przystawek, ale dzisiaj musiałam być wszędzie jednocześnie, a i tego było za mało.

      W pewnym momencie rozjuszony Al wybiegł z kantorka.

      – Co za cholerny pech – wykrzykiwał. Złapał za fartuch wiszący za kontuarem i podał mi go. – Musisz mi pomóc.

      Przytrzymał go i czekał, aż obwiązałam się tasiemkami w talii. Al był tak potężny, że z trudem starczało tasiemek, by zawiązał je z tyłu, ja natomiast owinęłam się nimi dwukrotnie, żeby smętnie nie zwisały.

      – Willi nie będzie do końca tygodnia? – zapytałam.

      Al mruknął coś niezrozumiale.

      – Słuchaj, Al, w tym tygodniu mogę wziąć dodatkowo jedną albo dwie zmiany, jeżeli mnie potrzebujesz – zaproponowałam, ale ze śmiechem.

      – Niestety, Dixon, jedna czy dwie zmiany to za mało. Ale dzięki za propozycję.

      – Co właściwie jest z Willą? – Łączyły mnie z nią nieprzyjemne relacje z serii: w pracy się tolerujemy, ale w życiu prywatnym w życiu nie chciałybyśmy mieć ze sobą nic wspólnego. Zaraz po tym, jak Al mnie zatrudnił, nie darowała sobie okazji i poinformowała go, że nie cieszę się najlepszą reputacją i że powinien trzymać mnie z daleka od gości płci męskiej, jeżeli nie chce w ciągu kilku dni wywołać wielkiego skandalu.

      Od tego czasu nie starałam się być dla niej specjalnie miła.

      – Nie zobaczymy jej przez najbliższe sześć miesięcy – odparł Al, a z kuchni rozległ się dźwięk sygnalizujący, że gotowe jest kolejne danie.

      – Stało się coś złego? – Wzięłam od niego dwa talerze.

      – Zależy, jak na to patrzeć. Dla niektórych dziecko to koniec świata.

      – Willa jest w ciąży? – wysapałam.

      Al skinął głową i wręczył mi kolejny talerz.

      – To ciąża wysokiego ryzyka. Musi leżeć do rozwiązania.

      – Jezu – mruknęłam.

СКАЧАТЬ