Drzewo życia. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drzewo życia - Louis de Wohl страница 2

Название: Drzewo życia

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0649-4

isbn:

СКАЧАТЬ przeprowadza inspekcję miejsca potencjalnego najazdu. Niech szlag trafi Rufusa, przebrzydłego bękarta jednookiego poganiacza mułów...

      Skały, mgła i deszcz.

      Przystanął na chwilę i uświadomił sobie, że jest cały przemoczony – płaszcz, zbroja, tunika i wszystko.

      Mógł chociaż zostawić tę przeklętą zbroję, ale tego nie zrobił. Chciał dać przykład dyscypliny. Rufus będzie szczerzył zęby, kiedy wróci do domu. To znaczy, jeśli wróci do domu. Teraz nie było to takie pewne. Teren coraz bardziej przypominał jeden z większych i bardziej skomplikowanych labiryntów Hadesu. W lewo? W prawo?

      Morze było oczywiście niewidoczne – pojawi się zapewne w polu widzenia, kiedy będzie za późno, kiedy znakomity rzymski trybun poleci głową w dół, ponieważ jeden z tych po trzykroć przeklętych kredowych kamieni usunie się spod mokrego sandała.

      – Stać – powiedział gniewny głos po łacinie. – Nie ruszaj się. Kim jesteś?

      Trybun potrzebował paru chwil, by się odnaleźć w zupełnie nowej sytuacji. Ostatnia rzecz, o jakiej by pomyślał, to spotkanie z wrogiem. Tu nie było wojny. To prawda, że zawsze toczyła się na dalekiej północy, z barbarzyńskimi plemionami za murem, malującymi swoje ciała. Ale mur znajdował się o kilkaset kilometrów stąd, a tutaj była spokojna brytyjska prowincja – przynajmniej dotąd tak mu się zdawało.

      Co do rozbójników – cóż, byli oczywiście wszechobecni. Ale jaki rozbójnik o zdrowych zmysłach wybrałby ten nieprzyjazny krajobraz na miejsce napaści?

      Zrobił to, co instynktownie robi żołnierz stający przed niespodziewanym wyzwaniem: wysunął do przodu swoją małą tarczę i położył prawą dłoń na rękojeści miecza. Umysł potrzebował jednak więcej czasu niż ciało, by sobie wszystko poukładać.

      – A kim ty jesteś? – odpowiedział pytaniem, bardziej zaciekawiony niż zdenerwowany. Wyzywający głos znów się odezwał:

      – To nieważne. Ja jestem u siebie, ty nie, więc ty odpowiedz na moje pytanie.

      Głos był bardzo gniewny – a zarazem bardzo młody.

      Roześmiał się.

      – Nigdy nie widziałeś rzymskiego trybuna?

      – Głupi jesteś – odpowiedział głos. – Jak mam rozpoznać stopień wojskowy w tej mgle?

      Przeciwnik mówił doskonałą łaciną, choć z wyraźnie obcym akcentem.

      Teraz trybun się zdenerwował.

      – Trybun Konstancjusz z Dwudziestego Legionu melduje się – powiedział z gryzącą ironią. – A ty kim do diabła jesteś i gdzie się chowasz?

      – Tu jestem – odrzekł głos. Cień stał się widoczny we mgle, bardzo szczupły i na oko nieuzbrojony.

      Konstancjusz postąpił o dwa ostrożne kroki do przodu – ziemia była bardzo śliska. Odrzucił tarczę na plecy i chwycił szczupłe ramię przeciwnika.

      – Niech na ciebie popatrzę – powiedział surowym tonem – i spojrzał w twarz dziewczyny.

      Była bardzo młoda – siedemnaście, osiemnaście lat, chyba nie więcej.

      Wiele tutejszych kobiet było urodziwych w jakiś dziki, mroczny sposób i ta nie stanowiła wyjątku. Przynajmniej tak pomyślał, patrząc na jej ładnie wyrzeźbione rysy. Sprawiała też wrażenie zgrabnej, z tego, co zdołał dojrzeć w tym mroku dnia.

      Roześmiał się.

      – Moja droga, chyba źle wybrałaś porę na spotkanie z ukochanym...

      – Nie mam ukochanego – odparła pogardliwym tonem. – Puść moje ramię.

      Posłuchał jej ku własnemu zdziwieniu. Miała bardziej ozdobną suknię niż te, które dotąd widział, i nosiła perły.

      – Powiedziałem ci, kim jestem – rzekł. – Nie sądzisz, że ty też mogłabyś się przedstawić?

      – Elen – odpowiedziała dziewczyna. – A ty możesz być trybunem, ale ja wiem o tobie coś jeszcze.

      – Co takiego?

      – Zabłądziłeś. Nie wiesz, gdzie jesteś. Inaczej by cię tu nie było.

      Uniósł brwi.

      – A dlaczego nie?

      – Ponieważ ta ziemia jest święta. Tylko druidom wolno tutaj wchodzić.

      Konstancjusz zmarszczył brwi. Niepisane prawo rzymskiej armii mówiło, by nie wtrącać się do miejscowych bogów i ich kultu. Nie tyle z powodu ich potencjalnej mocy, choć z tym nigdy nic nie wiadomo, lecz głównie dlatego, że była to zła polityka. Powodowała dużo problemów, nie przynosząc korzyści, a Karoniusz nienawidził trudności, zwłaszcza niepotrzebnych. Jeśli ta ziemia była święta... dziewczyna zasiała w nim wątpliwość, ale również dała mu punkt zaczepienia.

      – A więc jesteś druidką – powiedział żartobliwym tonem. – Młodo ich dziś wybierają.

      – Głupi jesteś – dziewczyny wcale to nie rozbawiło. – Oczywiście, że nie jestem druidką. Ale wolno mi tu wchodzić jako królewskiej córce.

      To było jeszcze gorsze – jeśli prawdziwe. Mogła wpaść w histerię i zacząć krzyczeć, a Karoniusz musiałby się zmierzyć z niebywałym skandalem, kiedy nowina dotarłaby do niego w Aquae Sulis. „Królewska córka”. Jedynym królem w okolicy był stary Koeliusz, rezydujący gdzieś w pobliżu Camulodunum.

      – Jak ma na imię twój ojciec, księżniczko?

      – Coel – chyba to wiesz? Wszyscy trybuni, których wcześniej spotkałam, wiedzieli.

      – A wielu ich spotkałaś?

      – Zbyt wielu – odparła kwaśnym tonem księżnicz­ka Elen.

      Roześmiał się.

      – Chyba ich nie lubisz.

      – Nie lubię Rzymian. Ale nie powtarzaj tego mojemu ojcu, bo on nie lubi, kiedy mówię prawdę.

      Konstancjusz był już trochę rozbawiony.

      – Właściwie ma rację, to niebezpieczne.

      Zaperzyła się.

      – Co za głupstwa opowiadasz! Mój ojciec jest odważniejszy od każdego Rzymianina. Twierdzi jednak, że nie należy mówić prawdy, która rani ludzi.

      – To miłe z jego strony – przyznał Konstancjusz. – A ty się z nim nie zgadzasz?

      Potrząsnęła głową.

      – Nie mam nic przeciw ranieniu ludzi, kiedy na to zasługują.

      Obiecująca СКАЧАТЬ