Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz страница 30

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Jam dworskich obyczajów nieświadoma! — szepnęła w największym zmieszaniu panna.

      — Mogęż liczyć na instancję? — pytał Ketling.

      — Wstań waćpan!...

      — Mogęż liczyć na instancję? Jam brat pana Michałowy! Jemu się krzywda stanie, gdy ten dom opustoszeje!...

      — Na nic tu moja chęć! — odrzekła przytomniej Krzysia — chociaż za waćpanową wdzięczną być muszę.

      — Dziękuję! — odparł Ketling przyciskając do ust jej rękę.

      — Ha! Mróz na dworze, a Kupido golec: wszelako tak myślę, że byle się tu dostał, to w tym domu nie zmarznie! — zakrzyknął Zagłoba.

      — Daj waćpan spokój! — rzekła Krzysia.

      — A widzę już: od samych wzdychań odliga[178] będzie! Nic! tylko od wzdychań!...

      — Dziękuję Bogu, żeś waćpan jowialnego humoru nie utracił — rzekł Ketling — bo wesołość znak zdrowia.

      — I czystego sumienia, i czystego sumienia! — odparł Zagłoba. — Mędrzec pański powiada: „Ten się drapie, kogo swędzi” , a mnie nic nie swędzi, przetom wesół! Jak się masz Ketling! O! do stu bisurmanów! Co to ja widzę? Wszakżem to ciebie po polsku widział, w rysim kołpaczku i przy szabli, a teraześ się znowu na jakowegoś Angielczyka przemienił i na cienkich nogach niby żuraw chodzisz?

      — Bom w Kurlandii długi czas siedział, gdzie polskiego stroju nie zażywają, a teraz dwa dni spędziłem u angielskiego rezydenta w Warszawie.

      — To z Kurlandii wracasz?

      — Tak jest. Przybrany rodzic mój zmarł i tamże mi majętność drugą zostawił.

      — Wieczny mu spokój! Katolikże on był?

      — Tak jest.

      — To przynajmniej masz pociechę. A nie porzuciszże ty nas dla owej kurlandzkiej substancji[179]?

      — Tu mi żyć i umierać! — odrzekł spojrzawszy na Krzysię Ketling.

      A ona spuściła zaraz swe długie rzęsy na oczy.

      Pani Makowiecka nadjechała o zupełnym już mroku, a Ketling wyszedł aż przed bramę na jej spotkanie i prowadził ją do domu z takim uszanowaniem, jakby księżnę udzielną. Chciała, było, zaraz na drugi dzień szukać sobie innej gospody w samym mieście, ale na nic się nie przydał jej opór. Młody rycerz póty błagał, póty się na swoje braterstwo z Wołodyjowskim powoływał, póty klękał, aż zgodziła się i nadal u niego zamieszkać. Ułożono tylko, że i pan Zagłoba czas jakiś jeszcze zostanie, aby swą powagą i wiekiem niewiasty od złych języków zasłonić. On zgodził się chętnie, bo do „hajduczka” niezmiernie się przywiązał, a przy tym zaczął sobie pewne plany w głowie układać, które koniecznie jego obecności wymagały. Dziewczyny obie były rade, a Basia od razu otwarcie po stronie Ketlinga wystąpiła.

      — Dziś i tak się nie wyniesiem — rzekła do wahającej się pani stolnikowej — a później czy jedna doba, czy dwadzieścia, to już wszystko jedno!

      Ketling podobał się jej, zarówno jak Krzysi, bo on się wszystkim niewiastom podobał; Basia przy tym nigdy dotąd nie widziała zagranicznego kawalera prócz oficerów cudzoziemskiej piechoty, ludzi mniejszej szarży i dość prostych; więc obchodziła go wkoło, potrząsając czupryną, rozdymając chrapki i przypatrując mu się z dziecinną ciekawością tak natarczywą, że aż usłyszała cichą naganę od pani Makowieckiej. Ale mimo nagany nie przestała go badać oczyma, jakby chcąc jego wartość żołnierską ocenić, a wreszcie poczęła wypytywać o niego pana Zagłobę.

      — Wielkiż to żołnierz? — spytała po cichu starego szlachcica.

      — Że i znamienitszy być nie może. Widzisz, eksperiencję ma niezmierną, bo od czternastego roku życia przeciw Angielczykom rokoszanom służył, przy prawdziwej wierze stając. Szlachcic też to jest wysokiego rodu, co i po jego obyczajności snadnie poznać możesz.

      — Waćpan go widział w ogniu?

      — Tysiąc razy! Będzie ci stał ani się zmarszczy; konia czasem po karku poklepie i o afektach gotów gadać.

      — Zali moda o afektach wtedy rozmawiać? Co?

      — Moda wszystko czynić, przez co się kontempt dla kul okazuje.

      — No, a wręcz, w pojedynkę, równie on wielki?

      — Ba, ba! szerszeń jest, nie ma co gadać!

      — A panu Michałowi by wytrzymał?

      — A! Michałowi by nie wytrzymał!

      — Ha! — zawołała z radosną dumą Basia — wiedziałam, że nie wytrzyma! Zaraz pomyślałam, że nie wytrzyma!

      I poczęła w ręce klaskać.

      — Także to przy Michale się oponujesz? — spytał Zagłoba.

      Basia potrząsnęła czupryną i umilkła; po chwili dopiero ciche westchnienie podniosło jej pierś.

      — E! co tam! Radam, bo nasz!

      — Ale to sobie zauważ i zakonotuj, hajduczku — rzekł Zagłoba — iż jeśli na polu bitwy trudno o lepszego niż Ketling, tedy dla niewiast jeszcze on bardziej periculosus[180], które się w nim dla jego urody zapamiętale kochają! Praktyk też to i w amorach znakomity!

      — Powiedz to waćpan Krzysi, bo mnie amory nie w głowie — rzekła Basia i zwróciwszy się ku Drohojowskiej, poczęła wołać: — Krzysiu! Krzysiu! Chodź jeno na słowo!

      — Jestem — rzekła panna Drohojowska.

      — Pan Zagłoba powiada, że żadna panna nie spojrzy na Ketlinga, żeby się zaraz w nim nie rozkochała. — Ja już go obejrzałam na wszystkie strony i jakoś mi nic, a ty zali już co czujesz?

      — Baśka! Baśka! — rzekła tonem perswazji Krzysia.

      — Spodobał ci się, co?

      — Daj spokój! Statkuj! Moja Basiu, nie powiadaj byle czego, bo właśnie pan Ketling się przybliża.

      Jakoż Krzysia nie zdołała jeszcze usiąść, gdy Ketling zbliżył się i spytał:

      — Wolno się do kompanii przyłączyć?

      — Wdzięcznie prosim! — odpowiedziała Jeziorkowska.

      — Więc śmielej już spytam, o czym była rozmowa?

      — O amorach! — wykrzyknęła bez namysłu Basia.

      Ketling usiadł przy Krzysi. Przez chwilę milczeli, bo СКАЧАТЬ



<p>178</p>

odliga — odwilż.

<p>179</p>

substancja (z łac.) — rzecz, przedmiot, obiekt materialny; tu: spadek.

<p>180</p>

periculosus (łac.) — niebezpieczny.