Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz страница 25

Название: Pan Wołodyjowski

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ to ja go ukryję...

      I drugie dwie łezki, potem trzecie ukazały się jej na jagodach[158].

      Ale na ten widok rozdarło się w panu Michale serce do reszty; skoczył do Krzysi i porwał jej ręce. Bębenek potoczył się z jej kolan aż na środek pokoju, rycerz jednak na nic nie zważał, tylko do ust przyciskał te ciepłe, miękkie, aksamitne dłonie powtarzając:

      — Nie płacz waćpanna! Dla Boga! nie płacz!

      Nie przestał zaś całować tych dłoni nawet i wówczas, gdy Krzysia, jak zwykle czynią ludzie we frasunku, założyła je na głowę; owszem całował je tym goręcej, aż ciepło bijące od jej włosów i czoła upoiło go jak wino i pomieszało mu zmysły.

      Wówczas, sam nie wiedział jak i kiedy, usta jego obsunęły się jej na czoło i całowały je jeszcze goręcej; potem zasię obsunęły się na jej spłakane oczy i świat zakręcił się z nim zupełnie; potem uczuł ów puszek delikatniuchny nad jej ustami; potem usta ich połączyły się i przycisnęły do siebie długo i z całej mocy. Cicho uczyniło się w komnacie, tylko zegar tykał poważnie.

      Nagle w sieni rozległo się tupotanie Basi i jej półdziecinny głos powtarzający:

      — Mróz! Mróz! Mróz!

      Wołodyjowski odskoczył od Krzysi jak spłoszony ryś od ofiary, a w tej chwili wleciała z hałasem Baśka powtarzając ciągle:

      — Mróz! Mróz! Mróz!

      Nagle potknęła się o bębenek leżący na środku pokoju. Wówczas stanęła i spoglądając ze zdziwieniem to na bębenek, to na Krzysię, to na pana małego rzekła:

      — Cóż to? Godziliście w siebie wzajem jako pociskiem?...

      — A gdzie ciotula? — spytała Drohojowska starając się wydobyć ze swej falującej piersi spokojny i naturalny głos.

      — Ciotula z sanek powoli wyłazi — odrzekła również zmienionym głosem Basia.

      I ruchliwe jej nozdrza poruszyły się kilkakrotnie. Spojrzała jeszcze po razu[159] na Krzysię i na pana Wołodyjowskiego, który przez ten czas podniósł bębenek, po czym nagle wyszła z pokoju.

      Ale w tej chwili wtoczyła się pani stolnikowa, zeszedł i pan Zagłoba z góry i poczęła się rozmowa o pani podkomorzynie lwowskiej.

      — Nie wiedziałam, że to chrzestna matka pana Nowowiejskiego — rzekła pani stolnikowa — któren też musiał jej jakoweś konfidencje[160] poczynić, bo okrutnie nim Basię prześladowała.

      — A Basia co na to? — spytał Zagłoba.

      — I, co tam Basia! Na psa łyko! Powiedziała pani podkomorzynie tak: „On nie ma wąsów, a ja rozumu — i nie wiadomo, kto się pierwej swego doczeka”.

      — Wiedziałem, że ona języka nie zgubi, ale kto ją tam wie, co naprawdę myśli. Chytrość białogłowska!

      — U Basi co w sercu, to w gębie. Zresztą mówiłam już waćpanu, że ona jeszcze woli bożej nie czuje: Krzysia więcej!

      — Ciotula! — ozwała się nagle Krzysia.

      Dalszą rozmowę przerwał sługa, który oznajmił, że wieczerza podana. Poszli więc wszyscy do jadalnej izby, tylko Basi nie było.

      — Gdzie panienka? — spytała pani stolnikowa pachołka.

      — Panienka w stajni. Mówiłem panience, że wieczerza idzie, a panienka powiedziała: „dobrze”, i poszła do stajni.

      — Zaliby się jej co niemiłego przygodziło? Taka była wesoła! — rzekła zwracając się do Zagłoby pani Makowiecka.

      Wtem mały rycerz, który miał sumienie niespokojne, rzekł:

      — Skoczę po nią!

      I skoczył. Znalazł ją rzeczywiście zaraz za stajennymi drzwiami siedzącą na wiązce siana. Była tak zamyślona, że wcale go nie spostrzegła, gdy wchodził.

      — Panno Barbaro! — rzekł mały rycerz schylając się nad nią.

      Basia drgnęła jakby ze snu zbudzona i podniosła nań oczy, w których Wołodyjowski dostrzegł z największym zdziwieniem dwie łzy wielkie jak perły.

      — Dla Boga! Co waćpannie jest? Płaczesz?

      — Ani mi się śni! — zawołała zrywając się Basia. — Ani mi się śni! To z mrozu!

      I rozśmiała się wesoło, ale śmiech to był nieco przymuszony.

      Następnie, chcąc odwrócić od siebie uwagę, wskazała na klatkę, w której stał dzianet podarowany panu Wołodyjowskiemu przez hetmana, i rzekła żywo:

      — Waćpan mówiłeś, że do tego konia wchodzić nie można? Otóż zobaczymy!

      I nim pan Michał zdążył ją zatrzymać, skoczyła do klatki. Dziki rumak począł zaraz przysiadać na zadzie, tupać i tulić uszy.

      — Dla Boga! On waćpannę gotów zabić! — krzyknął Wołodyjowski wskakując za nią.

      Ale Basia poczęła już klepać całą dłonią po karku dzianeta, powtarzając:

      — Niech zabije! Niech zabije! Niech zabije!...

      A koń zwrócił ku niej dymiące nozdrza i rżał z cicha, jakby rad z pieszczoty.

      Rozdział X

      Niczym były wszystkie noce Wołodyjowskiego w porównaniu z tą, jaką spędził po owym zajściu z Krzysią. Bo oto zdradził pamięć swojej zmarłej, której wspomnienie kochał przecie; zawiódł ufność tej żyjącej, nadużył przyjaźni, zaciągnął jakoweś zobowiązania, postąpił jak człek bez sumienia. Inny żołnierz byłby sobie nic nie robił z jednego takiego pocałunku i co najwięcej, na wspomnienie o nim wąsa pokręcił; ale pan Wołodyjowski, zwłaszcza od czasu śmierci Anusinej, był skrupulatem jak każdy człowiek mający duszę zbolałą i serce rozdarte. Co mu zatem teraz pozostawało do roboty? Jak miał postąpić?

      Brakło już tylko kilku dni do jego odjazdu, któren odjazd mógł wszystko przeciąć i zakończyć. Ale czy godziło się odjeżdżać i słowa Krzysi nie rzec, i zostawić ją tak, jak się pierwszą lepszą dziewkę pokojową zostawia, której się całusa ukradnie? Wzdrygało się na tę myśl waleczne serce małego rycerza. Nawet w takiej rozterce, w jakiej był w tej chwili, myśl o Krzysi napełniała go słodyczą, a wspomnienie owego pocałunku przejmowało go dreszczem rozkosznym.

      Wściekłość go brała z tego powodu na samego siebie, a jednak obronić się uczuciu słodyczy i rozkoszy nie mógł. Zresztą całą winę brał na siebie.

      — Jam do tego Krzysię przywiódł — powtarzał sobie z goryczą i boleścią — jam ją przywiódł, za СКАЧАТЬ



<p>158</p>

jagody (przestarz.) — policzki, twarz.

<p>159</p>

po razu — dziś: po razie.

<p>160</p>

konfidencja — tu: zwierzenie.