Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-66375-60-4
isbn:
– Przymknij się, Ortiz! – rozkazał Harris, choć bez przekonania. Wszyscy wiedzieliśmy, że Carlos może mieć rację i że pech prześladujący Legion Varus obrósł już legendą.
Jak mógłbym opisać kolejny etap naszej misji? Cóż, przeprawa przez rzekę gówna była groteskowym i upokarzającym przeżyciem. Trzymaliśmy broń nad głowami i parliśmy naprzód. Na szczęście prąd był słaby. Żołnierzom kazano nawet szczelnie zamknąć hełmy – jak miło, że ktoś o tym pomyślał!
Na drugim brzegu widzieliśmy rampę biegnącą w górę i światła. Wydostaliśmy się z błocka na rampę, klnąc na czym świat stoi i ślizgając się.
Nagle, nie wiadomo skąd, opryskała nas rozpylona mgiełka. Podobnie jak kilku innych, wyciągnąłem broń boczną i zacząłem celować we wszystkie strony, ale w zasięgu wzroku nie było żadnych nieprzyjaciół. System opryskowy wydawał się działać automatycznie i stwierdziłem, że czyści mój pancerz.
– Ruchy! Właźcie na rampę, ludzie! – zakrzyknął głos, który rozpoznałem. Był to sam Srebrnobrody.
Maszerowaliśmy w górę i czuliśmy się jak w myjni samochodowej. Już na szczycie zebraliśmy się i uformowaliśmy mniej więcej kwadratowy szyk. Wszyscy ściskaliśmy w rękach broń. Nie celowaliśmy w byle cień, ale mieliśmy się na baczności. W końcu nie była to nasza pierwsza misja.
Usłyszeliśmy syk gazu i warkot. Spory fragment sufitu zaczął powoli zjeżdżać w dół, w sam środek szyku. Cofnęliśmy się, stając w kręgu.
Gdy platforma wylądowała, okazało się, że stoją na niej jakieś istoty. Dokładniej – sześcioro Tau o owadzich oczach, elegancko ubranych w połyskującą feerię barw. Tau – przynajmniej ci bogaci – nie nosili ubrań. Zamiast tego stosowali projekcje odzieży w różnych kolorach. Iluzoryczną masę ruchliwych kształtów i wzorów. Nie znałem się zbyt dobrze na tutejszym społeczeństwie, ale wiedziałem, że ci przed nami to grube ryby. Mieli na sobie kolorowe powłoki – bardzo cienkie, ale zupełnie nieprzezroczyste. Tego typu iluzoryczne szaty były najbardziej kosztowne.
Detale każdego stroju również swoje kosztowały. Chcesz mieć buty w wymarzonym stylu i kształcie? Proszę bardzo! Ale trzeba słono zapłacić. Oczywiście to wszystko było sztuczne. Zdarzało się, że Tau hakowali szaty i popisywali się swoim nieistniejącym bogactwem. Jednak jeśli kogoś przyłapano na takich numerach, traktowano go z pogardą.
Sześcioro kosmitów patrzyło na nas krytycznie.
– Opuścić i zabezpieczyć broń, idioci! – polecił Harris, krocząc przed szeregiem.
Żołnierze niechętnie przestali celować w naszych chlebodawców.
Srebrnobrody wstąpił na platformę, by przywitać obcych. Wydawał bzyczące i klekoczące odgłosy i po chwili dotarło do mnie, że musiał przypiąć osobisty translator. Takie cacko było rzadkością i luksusem.
Zaraz potem zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób te typy się wzbogaciły i dlaczego, u licha, kazały nam maszerować na spotkanie przez kanały.
– Jeszcze gorszy syf niż tamta gnojówka – stwierdził Carlos.
– Racja – odparłem.
Srebrnobrody obrócił się do nas z uśmiechem. Trzymał coś w ręku – może kartę kredytową? Przedmiot zniknął, zanim zdążyłem go zidentyfikować.
– Żołnierze! – zaczął. – Jesteście największymi szczęściarzami na tej stacji. Ci klienci rozumieją i stosują najmniej popularny zwyczaj w Świecie Postępu: napiwki!
Spojrzeliśmy po sobie zdumieni. Kim w końcu byliśmy? Żołnierzami czy kelnerami?
– Aby zrealizować kontrakt, wystarczy, że odeskortujemy tych panów… albo te panie, czasem nie jestem pewien… do Wylotów, a potem z powrotem do dzielnicy finansowej. I to tyle. Parę godzin i po krzyku. Potem będziecie mogli wydawać zarobione kredyty na cokolwiek zechcecie.
– A o jakiej kwocie napiwku mowa? – spytał Carlos.
Ku mojemu zaskoczeniu Harris nie nawrzeszczał na niego. Najwyraźniej sam był ciekaw.
– Hmm… – zamyślił się Claver. – Jest tego tyle, że każdy może dostać po dwa tysiące. Dla waszego dowódcy podwójna stawka.
Suma wywołała natychmiastowy odzew, zadowalający dla Clavera. Żołnierze pokrzykiwali i potrząsali rękawicami z aprobatą. Dwa tysiące galaktycznych kredytów to była kupa forsy! W przeliczeniu na lokalną walutę Ziemi wychodziły z tego miliony.
Tylko ja i jeszcze kilku innych żołnierzy zareagowaliśmy z pewną rezerwą. Spojrzałem na Leesona. W milczeniu taksował kosmitów niewesołym spojrzeniem. Harris sprawiał wrażenie, jakby dręczyła go paranoja, i nawet nie patrzył na Tau. Wodził rozbieganymi oczami po mroku podziemi.
Zastanowiłem się nad ofertą. Wyglądało to jak łatwa kasa za wycieczkę po kanałach, nabrzeżach i ciemnych zaułkach miasta. Miły niedzielny spacerek w pełnym rynsztunku.
„Po prostu odwróćcie oczy i bierzcie tę łapówkę, żołnierzu! Nic takiego się nie dzieje!”
Zupełnie mi się to nie podobało. I powiedziałem to na głos, gdy Srebrnobrody zbliżył się, żeby przelać moją dolę ze swojego stuka na mój.
– Pan wybaczy, sir – powiedziałem – ale nie skorzystam.
Claver obrzucił mnie spojrzeniem pełnym jednocześnie zdumienia i pogardy.
– A kogóż my tu mamy? Harcerzyka, któremu się wydaje, że jest lepszy od innych?
Carlos wychylił się naprzód, sugestywnie podsuwając swojego stuka.
– Żaden z niego harcerz. Ale fakt, myśli, że jego gówno jest bezwonne. Czy mogę dostać jego dolę, sir? Będę go pilnował, żeby nie pakował się w tarapaty.
Claver kompletnie zignorował Carlosa i patrzył mi bacznie w oczy.
– Dwa tysiące kredytów – powiedział, po czym gwizdnął. – Możesz sobie pozwolić na rezygnację z takiej forsy? Może jesteś którymś z tych bogatych legionistów, o których na okrągło słyszę? Takim, który dołączył do Varusa, do najgorszych szumowin, żeby podbijać gwiazdy w dobrym stylu? O to chodzi, chłopcze?
– Nie, sir – odparłem. – Po prostu wolę nie przyjmować pieniędzy, jeśli nie wiem, skąd pochodzą.
Powoli pokiwał głową.
– Taki jesteś praworządny?
Carlos aż się rozkaszlał ze śmiechu.
– Nie, sir – powiedziałem. – Wchodzę w to, ale rezygnuję z… „napiwku”.
Claver zawahał się. Inni przyglądali się tej scenie z zainteresowaniem. Czekałem, aż Leeson lub Harris wtrącą się do rozmowy, jednak СКАЧАТЬ