Название: Zabójczy kusiciel (t.4)
Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
Серия: Rock Chick
isbn: 978-83-287-1504-2
isbn:
Moja część bardziej przypominała loft. Nick zrobił mi nową łazienkę, a ja urządziłam całość w ładnym szarym kolorze. Frontowy pokój miał wielkie łukowe okna i jedną ścianę z cegieł (pozostałe w kolorze bzu) i był ogromny. Stały tu wszystkie moje meble, włączając aksamitny szezlong w gołębim kolorze, umiejscowiony przy oknie frontowym; kwadratowy stolik, liliowa kozetka z granatowymi skórzanymi poduszkami oraz szaroniebieski miękki fotel z podnóżkiem. Mój antyczny owalny stolik z orzechowego drewna stał pod ścianą wewnętrzną, krzesła z półokrągłymi oparciami zyskały nowe obicie, w tym samym kolorze co szezlong.
Szafa oddzielała salon od czegoś, co umownie można było nazwać sypialnią. Właściwie był to tylko wielki materac na platformie metr nad podłogą. Wchodziło się tam po trzech wąskich schodkach. Pod nim mieściła się przechowalnia, a po bokach łóżka w ścianach sięgających powyżej szafy i podwieszanego sufitu korytarza miałam spore wnęki. Tam trzymałam książki, świeczki i telewizor.
To była moja przystań. Mała kobieca jaskinia ze śliczną kremową pościelą, mięciutką wzorzystą kołdrą i mnóstwem poduszek wszelkich rozmiarów i kształtów.
Były również łazienka i kuchnia, a cały korytarz od podłogi do sufitu zajmowały półki, wypełnione ogromną kolekcją płyt CD, głównie rockowych.
Uwielbiałam moje mieszkanie i całe należało do mnie. Nie urządzałam imprez, bo nie miałam wielu znajomych. Nie przeżywałam również szalonych nocy w sypialni, bo nigdy nie miałam chłopaka.
W moim życiu był tylko Nick. A przedtem Nick, ciocia Reba i ja. A jeszcze wcześniej, czego właściwie nie pamiętam, mama, tata, Mikey i ja.
Ale gdy miałam sześć lat, rodzice i Mikey zginęli w wypadku samochodowym. To znaczy oni zmarli od razu, a mój brat kilka godzin później na stole operacyjnym, co w sumie nie ma znaczenia. Byłam z nimi w tym samochodzie, ale przeżyłam, chociaż spędziłam trzy miesiące w szpitalu.
Potem zamieszkałam z Nickiem i Rebą.
Ciotka była jedyną krewną mamy, sporo od niej młodszą. Tata nie miał krewnych, a wszyscy moi dziadkowie nie żyli, z wyjątkiem ojca mamy, ale wtedy miał parkinsona i mieszkał w domu opieki, a teraz i on już nie żył.
Reba i Nick byli razem zaledwie parę miesięcy, gdy moja rodzina zginęła, i pobrali się niedługo po moim wyjściu ze szpitala.
Gdy miałam piętnaście lat, ciocia Reba umarła. To była jakaś zwyczajna operacja i wszystko poszło dobrze, ale kilka dni później po prostu zmarła. Skrzep krwi dotarł do serca, a potem… Już jej nie było. Nick, który w sumie nie był moją rodziną, nie pozbył się mnie. Po śmierci cioci coś się między nami zmieniło. Jedyną miłością, jaką znałam, dorastając (w każdym razie: jedyną, jaką pamiętam), była miłość cioci i Nicka do mnie. No i jeszcze miłość Nicka do cioci.
Kochał ją w sposób, którego nie potrafię opisać. To nie było tak, że ją nosił na rękach, że była dla niego Ziemią i Księżycem, i wszystkim. To było inne. To było jak oddychanie. Jak potrzeba. Dla mnie była jedyną krewną, dla niego – całym życiem. Dlatego trzymaliśmy się razem. W sumie to chyba jedyna rzecz, jaką mogliśmy zrobić.
Nick wytrzymywał ze mną, a to niełatwe. Byłam trudnym dzieckiem, jeszcze gorszą nastolatką, zawsze na misji ratowania ptaszka ze złamanym skrzydełkiem, nieśmiałej koleżanki albo lasów w Brazylii, których nie widziałam na oczy. Nie imprezowałam i nie odpalało mi w taki przeciętny sposób, ale nie było łatwo.
Zostałam pracownikiem pomocy społecznej, co martwiło Nicka. Jego zdaniem nie potrzebowałam więcej „przypadków”.
– Chryste, ratowałaś drzewa, zrobiłaś z klasowej sieroty królową balu i brałaś udział w marszach przeciwko przemocy domowej. Nie uratujesz całego świata, Jules – protestował Nick.
– Może nie, ale warto próbować – zapewniłam z młodzieńczą brawurą.
– W takim razie mogę mieć tylko nadzieję, że Bóg uratuje nas wszystkich przed tobą, ratującą nas wszystkich. – Taki był Nick.
Po studiach pracowałam w kilku miejscach i trzymałam się z dala od kłopotów. Nick uznał, że się ustatkowałam, i to uśpiło jego czujność.
Zaczęłam pracować w azylu King’s Shelter z dziećmi, które uciekły z domów.
Przez jakiś czas wszystko się układało. Znalazłam swoją niszę, dzieciaki mnie akceptowały. Aż do tamtego dnia cztery miesiące temu, gdy przyszłam do pracy i zobaczyłam, że Roam i Sniff dziwnie wyglądają.
***
Wróciłam do kuchni, otworzyłam butelkę czerwonego wina i nalałam sobie do jednego z moich dużych kieliszków. Wróciłam do salonu i położyłam się na szezlongu.
Boo natychmiast umościł się na moich kolanach.
– Miau – oznajmił.
– Cicho, mamusia myśli – poinformowałam go i zaczęłam drapać pod brodą.
Zamruczał.
Piłam wino, patrzyłam w okno i przypominałam sobie, jak to było. Chociaż wcale nie chciałam tego pamiętać.
***
Roam, Sniff i Park byli pod moją opieką. Udało mi się do nich zbliżyć. Trwało to kilka miesięcy, ale w końcu mi zaufali.
Byli na ulicy od kilku lat, chociaż żaden z nich nie miał nawet szesnastki. Ściągnęłam ich do azylu, przyłażąc codziennie na 16. Street Mall, gdzie się kręcili, i rozmawiając z nimi. Ściągnęłam do azylu wiele dzieciaków; potem organizowałam terapię, potem spotkanie z rodzicami (jeśli robiło się dobrze), potem terapię rodzinną, a potem wracali do domu (jeśli zrobiło się bardzo dobrze).
Roam, Sniff i Park nie wracali do domu. Opowiedzieli mi, co się tam działo; to było zło w czystej postaci i nie było opcji, żebym próbowała zorganizować spotkanie z ich rodzicami. Dlatego chciałam tylko, żeby byli czyści, bezpieczni, żeby mogli się uczyć i mieli coś do jedzenia.
A potem, tamtego dnia, tamtego chujowego, strasznego dnia przyjechałam do King’s i zobaczyłam, że Parka nie ma. Od razu wiedziałam, że Roam i Sniff coś wiedzą.
Przyszpiliłam Sniffa, najsłabszego z ich paczki, i spytałam, gdzie Park.
– Nie wiem – odparł.
Park się we mnie durzył, wiedziałam to i czasem wykorzystywałam. Nie chodziło o to, że byłam, jak mawiał Nick i jak uważali oboje z ciocią, „wyjątkowo piękna”. Mówił tak, bo mnie kochał, ale ja miałam lustro i nie uważałam się za jakiś cud świata. Miałam czarne włosy jak tata, tylko moje były długie i kręcone, miałam fiołkowe oczy mamy, jej jasną cerę oraz krągłości. Nie wygrałabym żadnego konkursu miss, ale też nikt nie kazałby mi zakładać worka na głowę. Tak naprawdę ja też lubiłam Parka, tylko inaczej, niż on mnie.
Był zabawny, słodki i cholernie inteligentny. Rozśmieszał mnie do bólu brzucha, a gdy na mnie СКАЧАТЬ