Название: Zabójczy kusiciel (t.4)
Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
Серия: Rock Chick
isbn: 978-83-287-1504-2
isbn:
Crowe patrzył mi prosto w oczy, magnetyzm jego maczystowskiego pola siłowego działał bez zarzutu.
– Musisz przestać to robić, bo cię skrzywdzą – powiedział, nadal tym miękkim głosem.
– Nie mogę – wyznałam.
– W takim razie ktoś cię musi powstrzymać.
Gdzieś w trakcie tej rozmowy puścił mi ręce i teraz po prostu mnie obejmował, trzymał w ramionach.
Dużo mnie to kosztowało, ale zdołałam otrząsnąć się z tej hipnozy; podniosłam ręce i z całej siły pchnęłam go w pierś.
Nawet nie drgnął. No ale jak to.
– Puść mnie! – zawołałam.
Jego ramiona napięły się, moje ręce przesunęły się po jego piersi i wylądowały na ramionach. Zaczęłam pchać. Nie dawało to żadnego efektu, ale stanowiło wyraźny przekaz, więc nie przestawałam.
– Puszczę cię i pogadam z Hankiem i Eddiem. Ale jeśli się dowiem, że znów jesteś na ulicy, znajdę cię i zdejmę.
Wiem, że znajdzie mnie bez trudu. Robił to zawodowo i jeśli wierzyć plotkom, był w tym dobry. Wiem też, kim są Eddie i Hank. To oznaczało, że Crowe uwolni mnie od zarzutów strzelania do samochodu Cordovy w biały dzień na najruchliwszej ulicy w Denver. To było głupie popisywanie się i nie należało tego robić. Zip byłby zawiedziony, a Nick by się wściekł.
Ciekawa byłam tylko jednego: jak Crowe miał zamiar mnie „zdjąć”.
– Dobra, Crowe. Puść mnie, a dam sobie spokój – skłamałam.
Wyszczerzył się do mnie w uśmiechu. To był najbardziej zarozumiały i arogancki uśmiech, jaki widziałam przez całe dwadzieścia sześć (teraz prawie dwadzieścia siedem) lat życia.
Poczułam motyle w brzuchu. Motyle w brzuchu? Co tu jest, kurde, grane?
– No co? – warknęłam, nie zwracając uwagi na mój żołądek.
– Kłamiesz.
– Nie kłamię – skłamałam znowu.
Pokręcił głową. A potem, ku mojemu zaskoczeniu, puścił mnie i cofnął się o krok.
Stałam tam i czułam się dziwnie porzucona.
– To wszystko? – zapytałam.
– Nie.
Odczekałam chwilę, a potem drugą.
– Dobra, kończmy to – zażądałam, gdy wciąż nic nie mówił.
– Mam wrażenie, że jeszcze się zobaczymy – powiedział.
Kurde. Wcale nie było dobrze.
Wyciągnął pistolet zza paska spodni, wyjął z niego magazynek i cisnął nim bardzo daleko. Potem nachylił się i wsunął mi broń za pasek sztruksów, z przodu, przy biodrze. A potem odwrócił się, poszedł do swojego harleya, wsiadł na niego i odjechał.
Stałam nieruchomo, póki nie zniknął. A potem wyjęłam broń i podciągnęłam sweter, żeby sprawdzić, czy w miejscu, gdzie jego ręka dotknęła mojego ciała, nie został ślad. Bo nadal piekła mnie skóra.
***
Zaparkowałam Hazel (moje stare czerwone camaro) w garażu za domem i patrzyłam w lusterko, gdy drzwi się opuszczały, by upewnić się, że jestem bezpieczna. Teraz wszystko było możliwe.
Wysiadłam z samochodu i przeszłam niecałe pięć metrów od garażu do tylnych drzwi. Oczy szeroko otwarte, broń w pogotowiu (zapasowy magazynek był w schowku), nasłuchując i modląc się, żeby nikt nie chciał mnie teraz dopaść.
Otworzyłam drzwi i weszłam przez wspólne pomieszczenie bliźniaka, gdzie Nick i ja trzymaliśmy pralkę i suszarkę, dodatkową chłodziarkę, narzędzia, stare płótna do malowania i kuwetę, do której Boo, mój kot, miał dostęp przez klapkę zamontowaną w drzwiach.
Wyłączyłam alarm i zapaliłam światło w swojej kuchni w stylu retro. Metalowe różowe szafki, różowa lodówka i różowe drzwiczki piekarnika, duże, czarne i białe płytki na podłodze. Jedna ściana ceglana, druga pomalowana na szaro. Wystrój był równie odjazdowy, co przypadkowy: po prostu już taki był, aż znów stał się modny. Dokupiłam tylko wysoki czarny stół z laminowanym blatem w stylu lat pięćdziesiątych (ze lśniącymi bokami z nierdzewnej stali) i odjazdowe stołki obrotowe z siedzeniami z czarnej skóry, które pasowały jak ulał.
Boo wyłonił się z pomieszczenia naprzeciwko i natychmiast zaczął mi opowiadać, co mu się przydarzyło.
Boo jest czarny, ma miękką sierść i żółte oczy. Jest zdecydowanie za gruby, niemożliwie dumny i jest jedynym kotem fajtłapą, jakiego znam. Udaje, rzecz jasna, że skacząc z szafki na stolik (albo odwrotnie), właśnie taki miał plan: chybić i spaść; problem jednak w tym, że ma kompletnie nieskoordynowane ruchy.
– Miau, miau, miau. Miau, miau. Miau! – oznajmił.
Chyba dużo się dziś wydarzyło…
Położyłam pistolet i torbę na stole i zrzuciłam Boo na podłogę.
– Miau! – zaprotestował.
– Cicho, Boo. Mamusia miała ciężki dzień. Zrobiła coś głupiego, potem śledził ją pewien przystojny gość, a w tej chwili jest totalnie zrypana.
– Miau! – odparł Boo, dając do zrozumienia, że jego nowiny są o wiele ważniejsze.
Żeby go uciszyć, dałam mu kocie smakołyki.
– Miau – zgłosił pretensję po ostatnim kąsku.
– Koniec. Tylko trzy albo weterynarz znów mnie ochrzani.
– Miau! – Boo miał gdzieś humory weterynarza.
– Cicho. – Nie byłam w nastroju, żeby się spierać.
Cały ten bliźniak był własnością Nicka. Mogłam zajmować moją stronę za połowę raty kredytu, mniej więcej. Chociaż miałam dwadzieścia sześć lat (a nawet prawie dwadzieścia siedem), nie chciał, żebym płaciła za coś więcej, nawet za czynsz. Dlatego co miesiąc wpłacałam pewną sumę na konto i co roku, w Sylwestra, wręczałam mu czek. Nick nieodmiennie go darł, więc pieniądze leżały sobie na koncie, obrastając w procenty. Ale czasami nie było sensu kłócić się z Nickiem.
Bliźniaki były tu dziwne. To nie była może najlepsza część miasta, chociaż ją lubiłam. СКАЧАТЬ