Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński страница 10

Название: Nieboszczyk sam w domu

Автор: Alek Rogoziński

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-8195-371-9

isbn:

СКАЧАТЬ stał się Magnencjuszem. Ponieważ okazało się, że ma zdolności aktorskie, w mgnieniu oka zyskał popularność wśród fanek ezoteryki, a jego znakomicie spozycjonowana strona internetowa, na której nie tylko wróżył, ale też za drobną opłatą rzędu kilkudziesięciu zeta „oczyszczał aurę” i „wysyłał wibracje świętego światła, chroniące od złych mocy”, zapewniła mu całkiem niezłe źródło utrzymania. Do tego wszystkiego po powrocie do rodzinnego miasteczka otworzył własny gabinet. Wiedza o klientach, z których większość znał od urodzenia, oraz ich rodzinach, tudzież odrobina zdolności psychologicznych, a także magiczna otoczka jego seansów, pozwoliły mu się dorobić jakiej takiej, acz oczywiście zupełnie niezasłużonej, reputacji jasnowidza i świetnego medium.

      Ku jego zaskoczeniu Karina Kwiecień, która odwiedziła go po raz pierwszy, wydawała się nieczuła na jego aktorskie sztuczki. Z kwaśną miną przyjęła i majtanie wahadełkiem, i walnięcie w misę. Ożywiła się dopiero przy prośbie o zadanie pytania.

      – Te pana karty powiedzą mi, kiedy mężczyzna, którego skrycie kocham, wreszcie uwolni się od swojej żony? – rzekła, patrząc na trzymaną przez Magnencjusza w rękach talię.

      – Oczywiście – zapewnił wróż, w duchu zastanawiając się, w kim mogła zadurzyć się jego klientka. Podstawowe podejrzenie, że w swoim przełożonym, odpadało, bo Karina pracowała w ZUS-ie i jej szefową była kobieta. Nigdy też nie widział jej w jakimkolwiek męskim towarzystwie. Cóż, chyba przyjdzie mu improwizować. Chyba że…

      – Czy zna pani datę urodzenia tego mężczyzny? – W nagłym przebłysku wpadł na pomysł, jak go zidentyfikować.

      Karina popatrzyła na niego z oburzeniem.

      – A po co panu ta data?

      – Na jej podstawie mógłbym wyliczyć jego ascendent i zobaczyć, czy pisane mu jest w najbliższym czasie rozstanie.

      – Też coś! – prychnęła Karina. – Niech pan nie mami mnie tu żadnym acetonem czy tam innym acetylenem! Nie przyszłam tu usuwać hybryd, tylko dowiedzieć się, czy Krystian odejdzie od żony sam, czy też mam mu w tym pomóc.

      Magnencjusz w duchu odetchnął, ale i nieco się zdziwił. Doskonale już wiedział, kim są podmioty tego uczuciowego dramatu, tyle że dotąd żył w przekonaniu, iż obie panie łączy przyjaźń. Nie dał jednak poznać po sobie konsternacji, w jaką wprawiła go informacja o tożsamości obiektu uczuć jego klientki.

      – Już to sprawdzamy! Tylko że do tego przydadzą się nam moje specjalne karty! – zapewnił, sięgając po inną talię i rozrzucając wielobarwne kartoniki po stole. – Proszę wybrać pięć i odłożyć na bok, ale nie odwracać.

      Karina spełniła jego polecenia. Magnencjusz, któremu trzeba dla sprawiedliwości oddać, że próbował przez lata swojej działalności nauczyć się przynajmniej podstawowego znaczenia obrazków i symboli umieszczonych na używanych przez siebie kartach, zaczął je powoli odkrywać. Po chwili poczuł, że po plecach przechodzi mu zimny dreszcz. Jego mina też musiała być jednoznaczna, bo Kwiecień popatrzyła na niego z lekkim niepokojem.

      – Coś nie tak? – zapytała. – Zobaczył pan coś złego?! Co oznaczają te karty?

      Magnencjusz rad byłby skłamać. Pierwszy raz w życiu poczuł jednak, że coś go przed tym powstrzymuje.

      – Zdrada, Strata, Rozpacz i Zbrodnia… – rzekł zamierającym głosem. – To znaczenia tych kart.

      Karina pochyliła się nad stołem i uważnie popatrzyła na karty.

      – A ta piąta? – Popukała w nią wyjątkowo długim paznokciem. – Czemu jest cała czarna?

      – Ta karta… – wyjaśnił powoli Magnencjusz, przełykając z przejęcia głośno ślinę. – Oznacza Śmierć.

      Kiedy wymówił to słowo, drzwi do jego gabinetu nagle gwałtownie się otworzyły. Karina wydała z siebie okrzyk przestrachu. Wlatujący mocny powiew lodowatego wiatru zgasił w sekundzie wszystkie świece. Zapadła ciemność.

      – To ciekawe… – powiedziała Kwiecień w zamyśleniu kilkadziesiąt sekund później, kiedy wróż znalazł w ciemnościach kontakt, zapalił światło i zamknął drzwi, a ona nieco ochłonęła. – Przyszłam tu dla zabawy i byłam przekonana, że jest pan zwykłym szarlatanem. Ale teraz…

      Magnencjusz popatrzył na nią pytająco.

      – Cóż… – Karina wstała z krzesła i skierowała się w stronę drzwi. – Wcale już nie jestem tego taka pewna…

      * * *

      – Stary, jest taka jedna głupia sprawa. – Winicjusz patrzył niepewnym wzrokiem na swojego wspólnika. – Nawet nie wiem, jak ci o niej powiedzieć…

      Marek Matjas poczuł ukłucie w żołądku. Ponieważ od dłuższego czasu przepuszczał przez jedno z firmowych kont spore nielegalnie zdobyte sumy, wystawiając na nie lipne faktury i po pewnym czasie przelewając je na swoje konto numeryczne w jednym ze szwajcarskich banków, obawiał się, że owa „głupia sprawa” dotyczyć będzie właśnie tego. Nie rozumiał tylko, jakim sposobem Winicjusz mógł samodzielnie odkryć jego działalność. Korzystał przecież z konta, którego już od dawna nie używali i nigdy nie mieli do niego karty. Do tego ich księgowy przebywał w szpitalu, z którego miał wyjść dopiero na Wigilię, a za roczne rozliczenia ich firm zabrać się w połowie stycznia. Jakim więc sposobem Winicjusz na to wpadł?! Marek w duchu przeklął się za decyzję, żeby przesunąć w czasie moment, w którym zamierzał zniknąć bezpowrotnie z kraju i zamieszkać w jednym z karaibskich kurortów, oczywiście z nowym nazwiskiem i fałszywymi dokumentami. Zachciało mu się pożegnać z najbliższymi przy okazji Świąt i teraz ma za swoje! Najpewniej spędzi Boże Narodzenie w ciupie.

      – Tak? – zapytał, starając się opanować drżenie głosu.

      – Więc… – widać było, że Winicjusz ma problem z wyartykułowaniem myśli. – Tylko proszę cię, nie pytaj mnie o powody. Chciałbym zrobić niespodziankę pewnej osobie. A konkretnie podarować jej coś na gwiazdkę.

      Marek poczuł, że z ulgi uginają mu się nogi, czym prędzej więc klapnął na krzesło.

      – I w czym problem? – zaciekawił się.

      – No wiesz, nie chciałbym, żeby ona wiedziała, że to ode mnie, bo trochę mi nie wypada… – wyjaśnił mętnie Winicjusz. – Poza tym nie za bardzo mam jak to zrobić, bo przecież moja stara pilnuje mnie jak kwoka swoich małych.

      Znający doskonale Bożenę Matjas uśmiechnął się i zmrużył porozumiewawczo oko.

      – Kapuję… – stwierdził ze zrozumieniem – i współczuję. Chętnie ci pomogę. Powiedz tylko, co, kiedy i gdzie.

      – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – rozpromienił się Winicjusz, po czym sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął stamtąd małe pudełko. Następnie podszedł do swojego biurka, otworzył szufladkę i wyciągnął z niej klucz. – Już ci wszystko tłumaczę…

      * * *

      Jacek kręcił się niespokojnie na krześle, usiłując prowadzić beztroską konwersację z Rozalią i Olafem, СКАЧАТЬ