Zbawiciel. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 4

Название: Zbawiciel

Автор: Leszek Herman

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-287-1442-7

isbn:

СКАЧАТЬ zamknął oczy.

      – A ten ostatni spichrz pewnie to samo – dobił go majster, wskazując na wystające z ziemi poszczerbione ściany trzeciego spichlerza.

      – A dziobakiem? – Rogala spojrzał na Pawelczyka z nadzieją. Oczami wyobraźni zobaczył wielką koparkę z potężnym dziobem do kruszenia ścian i betonowych stropów.

      Kierownik skrzywił się i pokręcił głową.

      – To za ciężka maszyna. Rozwali ściany albo, jeszcze gorzej, poprzesuwa je i rozpierdoli pale. To gówno przecież na palach stoi.

      – To ja już nie wiem… – jęknął Szymon.

      – Ja tam bym powiedział po prostu tym z Doclands Developer, że zmieniły się założenia i że dwa miesiące to za mało.

      – Miesiąc! – warknął z rezygnacją Rogala. – Został miesiąc tylko! I to niecały.

      – To już w ogóle nie ma o czym gadać.

      Przez chwilę stali i wpatrywali się w pozostałości piwnic renesansowych spichlerzy.

      – Trudno! – Szymon zmierzwił włosy. – Robimy, co się da. Przywożę dzisiaj sprężarkę i trzy młoty pneumatyczne. Więcej nie dam rady tutaj ściągnąć. Chyba że gdzieś pożyczę.

      – Więcej ludzi naraz i tak nie postawimy.

      – I trzech chłopaków ściągam z Chopina. Tam jakichś Ukraińców znajdę – mówił Szymon ze wzrokiem wbitym w ziemię.

      – To Ukraińców tutaj daj – zaproponował Pawelczyk. – Do napierdalania młotem to nie trzeba budowlanki kończyć.

      – À propos, ten cholerny Hirszfeld jest? Czy znowu zawalił? – Rogala rozejrzał się dookoła.

      Pawelczyk westchnął i bez słowa pokręcił głową.

      – Kurwa! Zabrałem go z portu, bo tam bardziej wymagająca robota, a tutaj tylko, kurwa, kopanie albo walenie młotem za tę samą stawkę, a ta kurwa jebana dalej się opierdala!

      – To nie jest zły chłopak. – Majster się zawahał. – Ma kłopoty jakieś.

      – Jak wszyscy! I jeszcze to jego bredzenie o prawach pracowniczych. Kiedy był tutaj ostatni raz? – Rogala łypnął na skonsternowanego Pawelczyka.

      – Dzisiaj się nie pojawił. Wcześniej przychodził codziennie. Pewnie będzie za godzinę.

      – Koniec z tym! Wywalamy go!

      – Może porozmawiam z nim jeszcze?

      – Nie, Bogdan! – Rogala zniechęcony wykrzywił usta. – Nie będziemy się już z nim cackać. Ja tu kombinuję, skąd wziąć ludzi do roboty, a ten sobie wszystko olewa. Wypierdol go, jak przyjdzie!

      Pawelczyk smętnie przytaknął.

      – A jeszcze ta cholerna inwentaryzacja i badania konserwatorskie – stęknął Rogala i podrapał się w głowę. – To kolejny miesiąc.

      – A gadałeś w ogóle już z kimś? Kto się ma tym zająć?

      – Z Flemingiem gadałem. Ale on miał zacząć za jakiś tydzień. Obiecałem mu, że koło dziesiątego lipca będzie mógł wejść ze swoimi ludźmi na inwentaryzację. Nawet zaliczkę mu dałem, żeby się zgodził. – Rogala sapnął. – Ale my do tego czasu stąd nie ruszymy przecież, a jak wszystko się poprzesuwa w czasie, to nie wiem, czy Fleming nadal będzie zainteresowany.

      – Fleming?! – jęknął kierownik. – On się zajmuje głównie zabytkami. Będzie się trząsł nad każdą gównianą cegłą. Do Gwiazdki nie wyleziemy z tego gówna.

      – Nikt inny nie chciał w tym terminie. Wszyscy na urlopach.

      Kierownik zdjął kask i przejechał dłonią po spoconej łysinie na czubku głowy.

      – Ja ci mówię, że to się wszystko, kurwa, źle skończy.

      Rozdział 2

      środa 17 lipca

      Biała navara przemknęła wąską asfaltową drogą wzdłuż rozlewającej się pomiędzy dwiema wyspami – Pucką i Kępą Parnicką – Odry Zachodniej i zwolniła dopiero przed zakrętem na most nad kanałem. Kiedyś, kiedy jeszcze pływały w nim ryby, nazywany był Rybnym. Navara przetoczyła się przez wąską przeprawę i mijając stojący na przystanku autobus linii 52, pomknęła w głąb wyspy, znacznie przekraczając dopuszczalną prędkość.

      Dochodziła ósma, do zachodu słońca zostało jeszcze jakieś półtorej godziny, ale nad miastem powoli zapadał już mrok. Słoneczne dni ustąpiły ostatnio mrocznym i burzowym, więc wieczór pod zaciągniętym chmurami niebem zaczynał się dużo wcześniej.

      Szymon rzucił okiem na leżący na siedzeniu pasażera stary brudny chlebak i pomyślał o jego zawartości. Tych kilka dokumentów i planów z niemieckimi pieczątkami i klauzulami najwyższej tajności było czymś tak nieprawdopodobnym, że w zasadzie trudno było się dziwić urzędnikom, że uznali go za szaleńca, albo właściwie nie szaleńca, tylko cwaniaka, który wymyśla niestworzone rzeczy, żeby przedłużyć umowny termin robót.

      No i niczego innego nie należało oczekiwać po tych z Doclands Developer. To absurdalne, że w ogóle czegoś się spodziewa po tej podróży do Poznania. Zwłaszcza jak im powie, że roboty należy wykonać bardzo ostrożnie, powoli odsłaniając poszczególne warstwy, żeby nie dopuścić do uszkodzenia, a nie, kurwa, rozpierdalając wszystko ładunkami wybuchowymi.

      Boże, kto to wymyślił?

      A teraz jeszcze musiał okłamywać Monikę.

      Powiedział jej, że jedzie do Poznania i przenocuje tam, bo z samego rana ma spotkanie. W rzeczywistości spotkanie miał w południe, ale ten wieczór i noc były mu potrzebne, żeby wszystko dokładnie obliczyć, zrobić symulacje, określić kolejność…

      Posiedzi nad tym, przygotuje wszystko tak, żeby było dokładnie i precyzyjnie zrobione. Racjonalna część jego natury wciąż podpowiadała mu, że jeśli rzetelnie wszystko przedstawi tym z Docklands, to znajdzie w nich sojusznika. Ale podświadomie sam sobie ubliżał, że jest tępym naiwnym debilem. No i już widział ich miny, kiedy powie, że to wszystko potrwa ze dwa miesiące dłużej.

      I aż go trzęsło, jak pomyślał o tych skurczybykach z urzędu miasta. Czy to jego wina, że nie było żadnych materiałów i danych na temat spichlerzy? Nie zapewnili jakichkolwiek dokumentów archiwalnych z okresu powojennego. Bo port nic nie dał, kurwa! A to jego wina, że port nic nie dał?! Według umowy miały być proste prace odkrywkowe, a teraz, skurwiele, upierają się, że skoro w umowie nie było żadnych wyłączeń ani niczego na temat rodzaju gruzu, ani innych utrudnień, to znaczy, że to zaakceptował.

      Gruzu! Ale nie litego betonu! W dodatku z czymś takim.

      Właściwie to powinien dać im nauczkę!

      Zostawić wszystko w diabły i zobaczyć, czym to się СКАЧАТЬ