Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzepot skrzydeł - Katarzyna Grochola страница 4

Название: Trzepot skrzydeł

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Короткие любовные романы

Серия:

isbn: 9788308072035

isbn:

СКАЧАТЬ że jestem kochana, bo przecież jeśli ktoś tak bardzo chce z tobą być, kochać się, mówić o przyszłości, mieć dzieci, to chyba znaczy, że cię kocha, prawda?

      Ślub był właściwie udany, bardzo chciałam, żeby również na samochodzie były blade róże, och tak, wiem, że to sztampa i kicz, ale tak sobie kiedyś wymyśliłam, a w tym dniu marzenia się spełniają, ale on nie kupił tych róż, bladych, które miały leżeć na masce przed moimi oczami, przed oczami innych, tych róż, które miały przyjmować uśmiechy ludzi: „patrz, patrz, do ślubu jadą”, nie kupił, taka drobnostka, takie nic, taka obietnica bez spełnienia, nieważna.

      – Ojej, zapomniałem, to co, przecież nie rozmyślisz się z powodu takiego głupstwa? Nie psuj nam tego specjalnego dnia! No, nie wygłupiaj się… No, kochanie…

      I kochanie udało, że to nic ważnego, chociaż to było dla kochania ważne.

      Ale uśmiechnęłam się i dałam się pocałować na przepraszam, bo uznałam, że nie psuj nam tego dnia – to są przeprosiny.

      To z miłości.

      A potem matka mojego męża pocałowała mnie właściwie serdecznie i powiedziała, że to był bardzo ładny ślub, chociaż ślub z Krystyną był bardzo piękny, i przyjęcie jest miłe, chociaż przyjęcie na pierwszym ślubie syna było w wynajętej restauracji, ale tu też jest doprawdy bardzo, ale to bardzo miło, i że z całego serca życzy mi szczęścia, bo jej syn jest cudownym chłopcem, choć, oczywiście, Krysia tego nie umiała docenić, ale ja, ja to co innego…

      A potem mój teść pocałował mnie serdecznie w oba policzki, klepnął w pośladek i powiedział:

      – Zdrowia, zdrowia i szczęścia, bo zdrowie to i ci na Kursku mieli, ha, ha!

      I dodał:

      – Krysiu.

      Choć mam na imię Hanka.

      Wyszłam za mąż, mimo że miałam być drugą żoną.

      To dobrze, myślałam, to dobrze, bo on już wie, już się sparzył, już zrozumiał, co jest ważne, jakich błędów nie popełniać, a ja wierzę i ufam, i nie boję się, bo przecież nie przekreśla się człowieka tylko dlatego, że był kiedyś żonaty, niedawno i krótko, to była pomyłka, człowiek nie jest doskonały, popełnia błędy, te błędy go nie dyskwalifikują, przecież człowiek może się pomylić, a poza tym to ona odeszła, on nie był winny rozpadu tego związku, tamta żona, Krystyna, odeszła i nawet mu o tym nie powiedziała, nie uprzedziła, nic, po prostu wrócił pewnego dnia do domu, a tam nie ma jej rzeczy, nie ma tapczanu, który był jej i jej książek nie ma ani płyt, i ani słowa; sąsiedzi wiedzieli o wszystkim, pomagali jej się pakować, znosili ten tapczan i te pudła, a on nie wiedział o niczym, jakie to straszne musiało być, jakie upokarzające być musiało, więc to nie jego wina była, to małżeństwo nieudane i krótkie.

      I jak się potem nie mógł pozbierać, jak próbował rozmawiać, szukać kontaktu, wyjaśniać, ale niczego się nie dowiedział, bo ona odkładała słuchawkę, kiedy dzwonił, a potem zastrzegła numer, a potem zagroziła, że złoży doniesienie, jeśli ją będzie nękał, nękał! Tylko pozew przyszedł i w sądzie się spotkali. A przecież ludzie powinni się rozstawać w przyjaźni, prawda? Ale ona nawet tej szansy nie dała, tak jakby nie była żoną, jakby przechodniem była w jego życiu.

      I on naprawdę cierpiał, właśnie wtedy go poznałam, smutny był i zrozpaczony był, aż bolało patrzeć.

      – Już nie zaufam żadnej kobiecie – mówił, a ja wiedziałam, że to nieprawda, bo zobaczy, jaka jestem, zobaczy, że nie wszystkie kobiety są takie.

      Chociaż jeszcze wtedy go nie kochałam, tylko serce mi się krajało, że mężczyzna tak może cierpieć.

      I nienawidziłam Kryśki, tej jego pierwszej żony, i zazdrościłam jej, że tak ją kochał.

      – Ty jesteś moją szansą od losu – mówił i przytulał mnie do siebie, w autobusie linii sto siedemdziesiąt pięć, przy tylnej szybie, i całował mnie w usta, mimo że autobus był pełen ludzi. Pochylałam głowę, a on podnosił mi brodę i mówił:

      – Niech wszyscy widzą, że cię kocham.

      I wszyscy widzieli, a ja rumieniłam się z rozkoszy.

      Za bezwstyd swojego męża się rumieniłam i z radości.

      Nie wstydził się mnie.

      Ja wstydziłam się siebie. Od zawsze.

      Postanowiłam do Ciebie pisać, bo tak mi lżej. Nie znasz mnie, mimo że mnie kochasz, jestem pewna. Czułam Twoją miłość, ale nie byłam uczciwa wobec ciebie.

      Nie każdemu jest dana taka szansa, żeby choć przez moment pobyć sobą, porzucić to, do czego się przyzwyczailiśmy, każda zmiana budzi niechęć i strach, a sytuacje graniczne, kiedy chcemy być prawdziwi, szybko mijają, codzienna rzeczywistość oblepia nas znowu tym, co znane i dlatego bezpieczne, i jeśli nie wykorzystam tego momentu, przyjdzie jak zwykle, po co, przecież to niepotrzebne, dobrze było, jak było, zapomnę, czas leczy rany…

      Nie mogę tej chwili przegapić, teraz chcę być uczciwa wobec Ciebie i siebie, więc siedzę i piszę, żeby kiedyś nie żałować, że zrezygnowałam z jedynego w życiu ważnego spotkania. Chcę sobie i Tobie dać czas, bo jak się mamy kochać, skoro za mało siebie znamy, a może nie znamy się w ogóle?

      Zacznę pierwsza, a potem obiecaj, że jakoś odpowiesz. Dasz znak. Może dowiem się o tym, czego nie wiem, czego nie potrafiliśmy sobie wcześniej powiedzieć.

      Niemożliwe?

      Nie czujemy się kochani, dopóki choć jedna osoba na ziemi nas nie pozna dogłębnie. Takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, a nie takimi, jakimi chcielibyśmy być.

      Więc ja zacznę, a potem może Ty jakoś… dasz mi się jakoś poznać, dobrze?

      Choć nie wiem jak. Ale pomożesz, już wiem.

      Boże, nie wiedziałam, że to takie trudne. Więc nie chcę kiedyś żałować, że czegoś nie powiedziałam, choć dzisiaj żałuję, że o tyle rzeczy nie zapytałam, chciałabym Cię poznać, ale najpierw chcę, byś ty mnie poznał. To nie jest łatwe, ale zaczynam.

      Zacznę od początku, od samiusieńkiego. Zawsze miałam wrażenie, że urodziłam się z dużą raną. W boku. Wiem, że nikt o tym nie wiedział, ale prawie pamiętam, jak pytałam, a nikt nie słyszał tego mojego pytania, skąd ta rana. I ponieważ nikt nie słyszał pytania, nikt mi nie odpowiadał. To była pierwsza straszna rzecz.

      Rana była świeża. Cały czas. Tak jakby ktoś zerwał skórę na dobre. Nie naskórek. Z naskórkiem rzecz się ma zupełnie inaczej niż ze skórą. Naskórek można przekłuwać w tę i we w tę, wkłuwać się w niego i nic się nie dzieje. Kiedyś na lekcji matematyki wkłułam szpilki we wszystkie palce i chodziłam na przerwie z rozczapierzonymi dłońmi, budząc zachwyt u chłopaków, bo fajnie to wyglądało. Zakochał się we mnie Mirek, kiedy zobaczył, co mogę zrobić ze swoją skórą i szpilkami. Kochał się zresztą we mnie uparcie przez całą szkołę podstawową, aż się otruł gazem. Nieobowiązująco się otruł, tak samo jak nieobowiązująco mnie kochał. A otruł się nieobowiązująco, ponieważ СКАЧАТЬ