GAZ DO DECHY. Joe Hill
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу GAZ DO DECHY - Joe Hill страница 21

Название: GAZ DO DECHY

Автор: Joe Hill

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-8215-217-3

isbn:

СКАЧАТЬ na dłoniach smród starego operatora, smród, który kojarzył mi się z rakiem i rozkładem. Nie mogłem wlać w siebie ani kropli więcej i kiedy Geri opuściła szybę, żeby wyrzucić butelkę w noc, z przyjemnością wciągnąłem w piersi świeże powietrze. Butelka rozbiła się z melodyjnym brzdękiem.

      Byliśmy lekkomyślni i nieodpowiedzialni, lecz na naszą obronę mogę powiedzieć, że nie mieliśmy o tym pojęcia. Nie wiem, czy udało mi się dość wyraziście zobrazować te czasy. W 1994 roku plakaty kampanijne Matek Przeciwko Pijanym Kierowcom były tylko szumem tła, nigdy też nie słyszałem, żeby ktoś dostał mandat za śmiecenie.

      Nie jestem również pewien, czy oddałem w pełni postacie Geri i Jake’a Ranshawów. Próbowałem pokazać, że niebezpiecznie było z nimi zadzierać, ale to nie znaczy, że byli niemoralni. Kto wie, czy nie mieli nawet silniejszego poczucia moralności niż większość ludzi, na pewno żywiej reagowali, widząc jawną niesprawiedliwość. Kiedy świat się wykolejał, czuli się zobowiązani go naprostować, nawet jeśli to oznaczało oszpecenie zabytkowego konia czy obrabowanie pijaka. Nie przejmowali się natomiast konsekwencjami, jakie ich za to spotkają.

      Z pewnością nie byli bezmyślnymi łobuzami pozbawionymi wyobraźni. Gdyby nimi byli, Nancy nie spotykałaby się Jakiem, a ja z Geri. Jake rzucał nożami i chodził po linie. Nikt go tych rzeczy nie uczył, po prostu je umiał. W ostatniej klasie liceum postanowił zgłosić się do szkolnej inscenizacji Szekspira, chociaż ani razu przez całe dotychczasowe życie nie przejawiał najmniejszego zainteresowania dramatem. Pani Cuse obsadziła go w roli Puka w Śnie nocy letniej i, do diabła, był naprawdę dobry. Recytował swoje kwestie, jakby przez całe życie gadał pentametrem jambicznym.

      Z kolei Geri naśladowała głosy. Robiła Lady Di oraz Velmę Dinkley i fantastycznie udawała Stevena Tylera z Aerosmith. Umiała mówić jak on, śpiewać jak on, robić to samo a-a-a-a-a-jał!, a także tańczyć i rzucać włosami w lewo i prawo z dłońmi na szczupłej talii.

      Uważałem, że ze swoją urodą i talentami mogłaby zostać aktorką. Powiedziałem, że kiedy skończę college, powinniśmy pojechać do Nowego Jorku. Ja bym pisał sztuki, a ona grałaby w nich główne role. Wyśmiała mnie i popatrzyła na mnie tym wzrokiem, którego wtedy nie zrozumiałem. Nie znałem tego uczucia, którego nikt wcześniej do mnie nie kierował. Teraz wiem, co to było. Politowanie.

      Jechaliśmy dwupasmową drogą stanową między mokradłami i sosnami. Księżyc nie świecił, a na drodze robiło się coraz ciemniej, im bardziej oddalaliśmy się na północ. Przez jakiś czas jezdnię oświetlały latarnie rozstawione co kilkaset metrów. Potem latarnie znikły. Przez cały wieczór wiatr przybierał na sile i każdy podmuch wstrząsał samochodem i wprawiał sitowie na moczarach w szaleńczy ruch.

      Prawie wjechaliśmy już na dwukilometrową ubitą drogę prowadzącą do domku moich rodziców i zarazem finału naszego wieczoru, gdy nagle corvette wjechała w zakręt w kształcie podkowy i Jake wcisnął hamulec. Ostro. Zapiszczały opony, zarzuciło tyłem.

      – Co, do kurwy nędzy…?! – wrzasnął.

      Nancy uderzyła twarzą o deskę rozdzielczą, po czym jej głowa odskoczyła do tyłu. Z ręki wypadły jej Rącze konie. Geri też poleciała na deskę, ale ześliznęła się po niej i uderzyła w nią ramieniem.

      Na drodze stał pies i patrzył na nas zielonymi oczami błyskającymi w świetle reflektorów. Po chwili przekradł się na skraj drogi i pobiegł ciężko między drzewa. O ile to rzeczywiście był pies, a nie… niedźwiedź. Na pewno wielkością bardziej przypominał niedźwiedziowate niż psowate. Jeszcze przez kilkanaście minut po jego zniknięciu słyszeliśmy trzask zarośli, gdy się przez nie przedzierał.

      – Chryste – powiedział Jake. – Teraz ja wyglądam, jakbym się zlał w spodnie. Wywaliłem sobie całe piwo na…

      – Zamknij się – przerwała mu Geri. – Nan, kochanie, nic ci się nie stało?

      Nancy siedziała z zadartą głową i oczami skierowanymi w podsufitkę. Trzymała się za nos.

      – Rozkwaziłam zobie noz – odparła.

      Geri odwróciła się i zaczęła szukać czegoś na tylnej ławeczce samochodu.

      – Tu są jakieś szmaty.

      Schyliłem się, żeby sięgnąć między nogami Geri po książkę Nancy. Chwyciłem Rącze konie, po czym zamarłem, bo mój wzrok padł na coś innego leżącego na wycieraczce samochodu. Podniosłem znalezisko.

      Geri usadowiła się z powrotem na moich kolanach, ściskając w dłoni zniszczoną podkoszulkę z Pink Floydami.

      – Weź to – powiedziała.

      – To dobra koszulka – zauważył Jake.

      – To twarz twojej dziewczyny, dupku.

      – Masz rację. Nan, wszystko w porządku?

      Nan zwinęła koszulkę i przyłożyła ją do swojego wąskiego delikatnego nosa, żeby zatamować krwawienie. Drugą ręką wystawiła kciuk do góry.

      – Mam twoją książkę – powiedziałem. – I… hm. To leżało obok niej na podłodze.

      Wręczyłem jej powieść oraz nowiutki pięćdziesięciodolarowy banknot, tak czysty i świeży, jakby został wydrukowany tego ranka.

      Wytrzeszczyła oczy nad zakrwawionym tamponem z podkoszulki.

      – O nie! – zawołała ze grozą. – Nie! Zaglądałam dam, nie było go!

      – Wiem – odparłem. – Sam widziałem, jak sprawdzałaś. Musiałaś go nie zauważyć.

      W oczach dziewczyny zakręciły się łzy.

      – Nan, skarbie – odezwała się Geri. – Daj spokój. Wszyscy myśleliśmy, że ukradł ci tę forsę. Nieumyślna pomyłka.

      – Możemy to powiedzieć glinom – orzekłem. – Jeśli przyjdą wypytywać, czy oskubaliśmy pijaka na molo. Założę się, że okażą nam wyrozumiałość.

      Geri rzuciła mi mordercze spojrzenie, a Nan się rozpłakała. Natychmiast pożałowałem swoich słów, pożałowałem, że znalazłem pieniądze. Zerknąłem niespokojnie na Jake’a, przygotowując się na kolejne lodowate spojrzenie i braterski przytyk, lecz Jake nie zwracał uwagi na naszą trójkę. Patrzył przez szybę w noc.

      – Czy ktoś mi powie, co, do cholery, przed chwilą przeszło przez tę drogę?

      – Pies, prawda? – rzuciłem ucieszony, że mogę zmienić temat.

      – Nie widziałam – mruknęła Geri. – Próbowałam nie połknąć deski rozdzielczej.

      – Nigdy w życiu nie widziałem takiego psa – zauważył Jake. – Wielki jak pół samochodu.

      – Może to był niedźwiedź brunatny.

      – A może Wielka Zdopa? – zasugerowała żałośnie Nancy.

      Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, po czym wybuchliśmy zgodnym śmiechem. Nessie może się powiesić. Kryptozoologia nigdy nie wymyśliła słodszego СКАЧАТЬ