Dżinsy i koronki. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 12

Название: Dżinsy i koronki

Автор: Diana Palmer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-276-4752-8

isbn:

СКАЧАТЬ Oczywiście, że tak – potwierdziła Bess zduszonym głosem i otarła łzy. – Przepraszam. To chyba ze zmęczenia.

      Donald pokiwał głową, ale doskonale wiedział, że Bess będzie miała z matką krzyż pański. Gussie zamieni jej życie w piekło, jakby jeszcze za mało na nią spadło. Obawiał się, że Bess, mając matkę na głowie, może sobie z tym wszystkim nie dać rady.

      Nieco później do Samsonów przyszło kilkoro sąsiadów, przynosząc jedzenie, a Bess była im wdzięczna za dochowanie wiejskiego zwyczaju. Elise Hollister przysłała smażone kurczaki i warzywa, ale nie zjawiła się osobiście, zresztą podobnie jak Cade. Bess zastanawiała się, dlaczego, ale przyjęła potrawy i szczerze podziękowała. Krótko po tym, jak Maude i Bess zastawiły stół potrawami od nowych przyjaciół, Gussie poszła na górę i położyła się, bo dopadła ją migrena, natomiast Bess wzięła perły, które dostała od ciotecznej babci Dorie, i pojechała do Hollisterów.

      Minęła zagrody dla bydła i ogrodzenie z siatki pod napięciem rozpiętej na szarych słupkach. Dom nie był okazały, ale wydawał się całkiem wygodny. Czule powiodła wzrokiem po świeżo pomalowanym białym szalunku na parterze i piętrze oraz szarych bujakach i huśtawce na werandzie. Wokół domu wznosiły się wysokie wiecznie zielone dęby i orzeszniki pekanowe, a wiosną kwitły tu wspaniałe kwiaty, które Elise z benedyktyńską cierpliwością sadziła i pielęgnowała. Ale zimą ogród wyglądał smutno i posępnie.

      Zaparkowała na podjeździe i wysiadła. Dobrze, że z werandy dochodziło światło, bo zapadła już ciemność, a Księżyc skrył się za chmurami.

      Powoli weszła na werandę. Miała za sobą koszmarny dzień i nic nie wskazywało na to, żeby teraz miało być lepiej. Nie przebrała się, nadal więc miała na sobie czarny kostium, który włożyła na pogrzeb; nie umalowała się też ani nie rozpuściła zebranych w surowy kok włosów.

      Słysząc ryczący w domu telewizor, zapukała do drzwi.

      Ku zaskoczeniu Bess, otworzyła jej Elise. Miała takie same ciemne oczy jak Cade i siwe włosy, które w latach jej młodości były kruczoczarne.

      – Bess, co cię tu sprowadza? – powitała ją przyjaznym tonem.

      – Muszę się zobaczyć z Cade’em – odparła Bess, nie kryjąc, jak bardzo jest znużona. – Czy jest w domu?

      Elise była nie w ciemię bita i na widok szkatułki, którą trzymała Bess, zapewniła:

      – Kochanie, nie przymieramy głodem. Wracaj do domu, proszę cię. Ostatnie dni wystarczająco dały ci się we znaki.

      – Nie rób tego – wyszeptała Bess, powstrzymując łzy. – Naprawdę nie zniosę współczucia, bo całkiem się załamię, a nie mogę. Jeszcze nie.

      – Zgoda. – Elise zmusiła się do uśmiechu. – Cade jest w swoim gabinecie. Pierwsze piętro, po prawej. – Zerknęła w kierunku salonu. – Nikt wam nie będzie przeszkadzał, bo chłopcy oglądają telewizję.

      – Dziękuję. Za wszystko. Smażony kurczak był przepyszny. Matka prosiła, żebym podziękowała ci także w jej imieniu.

      Elise wyraźnie chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała i stwierdziła tylko:

      – Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Przyszłabym osobiście, ale chłopcy zostali wezwani w pilnej sprawie, więc nie miał mnie kto zawieźć.

      – Nie musisz się tłumaczyć. Doceniamy to, co dla nas zrobiłaś – odparła Bess cicho. – Żałuję, że nie umiem gotować.

      – Szkoda, że Gussie nie pozwalała Maude, żeby cię nauczyła.

      – Maude odchodzi z końcem tygodnia – wyznała Bess. – Musiałyśmy się na to zgodzić, rzecz jasna. – Spróbowała się uśmiechnąć. – Ale nauczę się gotować na własnych błędach. Jak już spalę kilka potraw, na pewno załapię, co i jak.

      – Oczywiście, kochanie. – Elise rozpogodziła się. – Jeśli możemy ci jakoś…

      – Dziękuję. – Bess delikatnie dotknęła jej ramienia i weszła w długi korytarz.

      Na piętrze zastukała do drugich drzwi.

      – Proszę.

      W głosie Cade’a słychać było zmęczenie i rozdrażnienie, co źle wróżyło. Otworzyła drzwi, weszła do środka i też bardzo zmęczona oparła się plecami o chłodne drewno. Szybko omiotła pokój wzrokiem. W porównaniu z gabinetem w Hiszpańskiej Hacjendzie była to niemal ruina. Podłogę pokrywało zniszczone linoleum i równie wytarte dywaniki, krzesła były wyblakłe ze starości, a obrazy na ścianach pochodziły z lat dwudziestych. Na biurku, obok ksiąg rachunkowych i papierzysk, stała mała lampa.

      Cade siedział przy biurku pochylony nad jakimś rejestrem. Nawet nie zainteresował się, kto wszedł do pokoju. Zmęczenie widoczne na jego twarzy przyprawiło Bess o szok. Na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za ranczo, a w dodatku opiekował się pozostałymi Hollisterami. Ze smutkiem pomyślała, że pewnie nienawidzi Samsonów z całego serca za to, co przez nich teraz przechodzi.

      Podniósł wreszcie wzrok i na jej widok wyraz zmęczenia znikł z jego twarzy.

      – Witaj, Bess – odezwał się, nie kryjąc zdziwienia. – Czy to wizyta towarzyska?

      – Och, gdybym się na to odważyła, z pewnością zrzuciłbyś mnie ze schodów, zważywszy na to, w jakie bagno cię wpakowaliśmy – odparła z resztką dumy, jaka jej jeszcze została, kładąc szkatułkę na zagraconym biurku.

      – Co to jest? – zapytał.

      – Perły, które dostałam od ciotecznej babci Dorie – odparła cicho.

      Wziął szkatułkę, a gdy ją otworzył, ujrzał kremowo-różowe, lśniące i piekielnie drogie perły. Wprawdzie Cade zachował kamienną twarz, ale Bess wyczuła, że jest mocno poruszony.

      – Czy wasz prawnik o tym wie? – zapytał zwięźle.

      Uciekła wzrokiem przed jego przeszywającym spojrzeniem i odparła trochę niepewnie:

      – Nie uznałam tego za konieczne. – Po czym przystąpiła do sedna sprawy: – Nieudana inwestycja mojego ojca kosztowała cię więcej niż pozostałych udziałowców, oczywiście poza nim samym, a te perły pokryją moje zobowiązania finansowe wobec ciebie.

      – To jest coś więcej niż zabezpieczenie pożyczki. – Zamknął szkatułkę i odstawił na biurko. – To wasze dziedzictwo i powinno przypaść twojemu najstarszemu dziecku.

      Wodziła wzrokiem po jego piersi. Niebieska koszula robocza była rozpięta.

      – Nie sądzę, żebym miała dzieci – powiedziała. – Te perły nie mają dla mnie znaczenia.

      – Ale mają dla twojej matki – odparł, wstając. – Tylko mi nie mów, że zgodziła się, żebyś tu przyjechała. Wątpię, żebyś w ogóle jej o tym mówiła.

      – СКАЧАТЬ