Marcin Studzieński. Władysław Syrokomla
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Marcin Studzieński - Władysław Syrokomla страница 4

Название: Marcin Studzieński

Автор: Władysław Syrokomla

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежные стихи

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ rel="nofollow" href="#n16" type="note">16,

      Że ma ich bronić pan Zabrzeziński

      I buchnie w kraju wojna domowa.

      A z drugiéj strony, tam od Podola,

      Tam z tatarszczyzny strach wieje wszędzie,

      Rycerz w zbroicy dostoi pola,

      Ale z bezbronném miastém co będzie?

      Póki mieszkańców było w niém mało

      Za mur starczyły piersi waleczne,

      Dziś już ceglane mury konieczne,

      Baszty i bramy mieć już przystało.

      By nieprzyjaciel nie wszedł tak łatwo,

      Opasać murem konieczność zmusza:

      Świątynie pańskie, ściany ratusza,

      Kapłanów, starców, niewiasty z dziatwą,

      To co najświętsze dla duszy człeka,

      Gdzie z jego piersi modlitwa płynie,

      Gdzie go otacza prawa opieka,

      Gdzie ma wytchnienie przy swej rodzinie,

      Może wróg przypaść niespodziewany,

      Spali, zbezcześci i pozarzyna;

      Więc rada w radę pany, mieszczany17,

      Opasać murem gród Giedymina.

      I z pięciu krańców, z pięciu stron świata,

      Gdzie pięć dróg wielkich w mieście się schodzi,

      Niech z baszty sterczy groźna armata

      By wstrzymać wylew wrogów powodzi.

      IV

      U nas wiadomo z ojców przykładu

      Że gdzie potrzebny środek ochrończy,

      Tam gadu gadu, a nie masz ładu,

      Do dnia sądnego rzecz się nie skończy,

      Aż myśl ognista jak promień słońca

      Ku celom bożym powoła rzesze,

      Aż dłoń potężna, wzruszeniem drżąca,

      Z zimnego głazu iskrę wykrzesze:

      Aż gorejące natchnieniem słowo

      Wybuchnie ogniem, zapłoni twarze,

      Wstrząśnie zmartwiałą deskę piersiową

      I sercu czynem zakipieć każe.

      Wtedy na Litwie żyć już nie szkoda,

      Nowych w jej dziatwie dojrzysz przymiotów,

      I ład się znajdzie, i święta zgoda,

      I duch do ofiar gorących gotów;

      Litwin zapomni uraz uprzejmie,

      Pójdzie choć w ogień w najlepszéj chęci,

      Kęs chleba sobie od ust odejmie

      I krwi ostatnią kroplę poświęci.

      V

      Taką ognistość w myśli i słowie,

      Taki we wzroku zapał zwycięski,

      Taką potęgę, co k'czynom18 zowie,

      Miał Wojciech Tabor, biskup wileński.

      On, jako niegdyś Stanisław święty,

      Królom i panom nadstawiał czoła;

      Jak Oleśnicki równie był zdjęty

      Miłością kraju i czcią kościoła.

      Wedle pasterzy dobrych zwyczaju,

      Po Chrystowemu do serca garnie

      I wierne owce swojej owczarnie,

      I wszystek naród swojego kraju.

      On za ich sprawę stawił się śmiało,

      Jak mu kapłańskie każe sumienie,

      Chociażby za to spotkać go miało

      Prześladowanie lub umęczenie.

      On Aleksandra Jagiełły głowę

      Uwieńczył książąt litewskich mitrą,

      On wzmocnił z Polską przymierze nowe,

      Przeniknął wrogów zasadzkę chytrą;

      Za jego wpływem, polska korona

      Na Aleksandra błysnęła czele,

      A jednak później nieprzyjaciele

      Wyzuli starca z pańskiego łona.

      Król się nań gniewem srogim obrusza,

      Zamyka przed nim wejście senatu,

      Że chrześcijańska Wojciecha dusza

      Za lud się wstawia do majestatu.

      Że ze swojego wręcz stanowiska

      Śmiał mu przypomnieć kraju ustawy,

      Śmiał głośno wołać, że lud uciska

      Gliński – powiernik króla nieprawy.

      Lecz się kapłańskie nie zlękło serce,

      Wojciech przed sejmem stanął raz drugi,

      I śmiało palcem wskazał na zdzierce,

      Słabego pana zdradliwe sługi.

      Stawi jak pasterz groźne oblicze,

      Jako poddany przed tronem klęka,

      Ażeby tylko królewska ręka

      Z szpon Glińskiego wydarła bicze.

      Nic nie pomogła szlachetna praca,

      Uwiedli króla chytrzy zbrodniarze,

      Król od Wojciecha oczy odwraca

      I sprzed oblicza odejść mu każe.

      I gdyby wkrótce nie śmierci prawa,

      Co Bóg na króla przedwcześnie zsyła,

      Może drugiego krew'19 Stanisława

      Kartę by dziejów naszych splamiła;

      O zacną głowę obrońcy swego

      Litwini drżeli po całym kraju:

      Król nie ma serca karcić Glińskiego,

      Gliński przebaczać nie ma zwyczaju!

      VI

      Jeszcze za czasów łaski królewskiéj,

      Błagał go Wojciech z radnemi pany,

      Aby gród święty, gród nasz litewski,

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, СКАЧАТЬ



<p>17</p>

pany, mieszczany – dziś: panowie, mieszczanie. [przypis edytorski]

<p>18</p>

k'czynom (daw.) – ku czynom, do czynów. [przypis edytorski]

<p>19</p>

krew' – apostrofem po spółgłoskach w, b w wygłosie (np. gołąb') długo znaczono „miejsce po zaniku” prasłowiańskiej półsamogłoski, jeru miękkiego; spółgłoski te wymawiano jako miękkie, co ujawnia się do dziś w odmianie, w której występuje -wi-, -bi- (np. krwią, gołębiem). [przypis edytorski]