Sklepy cynamonowe. Bruno Schulz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sklepy cynamonowe - Bruno Schulz страница 1

Название: Sklepy cynamonowe

Автор: Bruno Schulz

Издательство: Public Domain

Жанр: Рассказы

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ eden z najbardziej oryginalnych zbiorów opowiadań literatury dwudziestolecia międzywojennego, debiut wydawniczy Brunona Schulza, opublikowany w 1934 w dużej mierze dzięki wsparciu Zofii Nałkowskiej.

      Narrator opowiadań – Józef – snując oniryczną opowieść cofa się do wspomnień i doświadczeń z czasów dzieciństwa. Opisywana przez niego rzeczywistość rozmywa się, najbardziej prozaiczne wydarzenia nabierają cech surrealistycznych. Widziane z takiej perspektywy miasto jest fantasmagorycznym tworem, niemal labiryntem. Ojciec magiem i demiurgiem z pogranicza snu i jawy. Przeżycia z czasu młodości urastają do rangi mitu.

      Schulz był artystą wszechstronnym, pisarzem, malarzem i krytykiem, jednak pozostało po nim niewiele opublikowanych tekstów. Poza Sklepami cynamonowymi do druku trafiło Sanatorium pod Klepsydrą, pojedyncze opowiadania i teksty krytyczne oraz zbiory listów. Powieść Mesjasz, nad którą pracował, zaginęła w czasie II Wojny światowej, a wokół jej dalszych losów narosły legendy.

      Sierpień

      1

      W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek.

      Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona1 z ognia dnia rozżagwionego2, wysypując z koszyka barwną urodę słońca – lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i meduzy – surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne3 i, telluryczne4 ingrediencje5 obiadu o zapachu dzikim i polnym.

      Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku przechodziło co dzień na wskroś całe wielkie lato: cisza drgających słojów powietrznych, kwadraty blasku, śniące żarliwy swój sen na podłodze; melodia katarynki, dobyta z najgłębszej złotej żyły dnia; dwa, trzy takty refrenu, granego gdzieś na fortepianie wciąż na nowo, mdlejące w słońcu na białych trotuarach6, zagubione w ogniu dnia głębokiego. Po sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje, zasuwając płócienne story. Wtedy barwy schodziły o oktawę głębiej, pokój napełniał się cieniem, jakby pogrążony w światło głębi morskiej, jeszcze mętniej odbity w zielonych zwierciadłach, a cały upał dnia oddychał na storach, lekko falujących od marzeń południowej godziny.

      W sobotnie popołudnia wychodziłem z matką na spacer. Z półmroku sieni wstępowało się od razu w słoneczną kąpiel dnia. Przechodnie, brodząc w złocie, mieli oczy zmrużone od żaru, jakby zalepione miodem, a podciągnięta górna warga odsłaniała im dziąsła i zęby. I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym mieli ów grymas skwaru, jak gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i tę samą maskę – złotą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy, którzy szli dziś ulicami, spotykali się, mijali, starcy i młodzi, dzieci i kobiety, pozdrawiali się w przejściu tą maską, namalowaną grubą, złotą farbą na twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny7 – barbarzyńską maskę kultu pogańskiego.

      Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki żółtego placu, kipiały na nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów8 zielonych, jak drzewa na starych gobelinach9. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać wytworność wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak lustra szlachetnych lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabarwiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy10, obijający stare fasady z pleśni tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę11, wydobywając z dnia na dzień wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały chłodem i winem.

      Kupka obdartusów, ocalała w kącie rynku przed płomienną miotłą upału, oblegała kawałek muru, doświadczając go wciąż na nowo rzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowych krążków odczytać można było prawdziwą tajemnicę muru, porysowanego hieroglifami12 rys i pęknięć. Zresztą rynek był pusty. Oczekiwało się, że przed tę sień sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniu chwiejących się akacji osiołek samarytanina13, prowadzony za uzdę, a dwóch pachołków zawlecze troskliwie chorego męża z rozpalonego siodła, ażeby go po chłodnych schodach wnieść ostrożnie na pachnące szabasem14 piętro.

      Tak wędrowaliśmy z matką przez dwie słoneczne strony rynku, wodząc nasze załamane cienie po wszystkich domach, jak po klawiszach. Kwadraty bruku mijały powoli pod naszymi miękkimi i płaskimi krokami – jedne bladoróżowe, jak skóra ludzka, inne złote i sine, wszystkie płaskie, ciepłe, aksamitne na słońcu, jak jakieś twarze słoneczne, zadeptane stopami aż do niepoznaki, do błogiej nicości.

      Aż wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszliśmy w cień apteki. Wielka bania z sokiem malinowym w szerokim oknie aptecznym symbolizowała chłód balsamów, którym każde cierpienie mogło się tam ukoić. I po paru jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal decorum15 miasta, jak chłop, który wracając do wsi rodzinnej, rozdziewa się po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę zbliżania do wsi, w obdartusa wiejskiego.

      Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i pogmatwanym kwitnieniu małych ogródków. Zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade16 z tej pauzy, którą prześnić mogły za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia. Ogromny słonecznik, wydźwignięty na potężnej łodydze i chory na elephantiasis17, czekał w żółtej żałobie ostatnich, smutnych dni żywota, uginając się pod przerostem potwornej korpulencji18. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i perkalikowe19, niewybredne kwiatuszki stały bezradne w swych nakrochmalonych, różowych i białych koszulkach, bez zrozumienia dla wielkiej tragedii słonecznika.

      2

      Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków20 buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho jak koniki polne.

      A ku parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem-pagórem, jak gdyby ogród obrócił się we śnie na drugą stronę i grube jego, chłopskie bary oddychają ciszą ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna, babska bujność sierpnia wyolbrzymiała w głuche zapadliska СКАЧАТЬ



<p>1</p>

Pomona (mit. rzym.) – bogini urodzaju. [przypis edytorski]

<p>2</p>

rozżagwiony – płonący; od żagiew – kawał płonącego drewna. [przypis edytorski]

<p>3</p>

wegetatywny – tu: roślinny. [przypis edytorski]

<p>4</p>

telluryczny – odnoszący się do Ziemi. [przypis edytorski]

<p>5</p>

ingrediencja (z łac.) – składnik. [przypis edytorski]

<p>6</p>

trotuar – chodnik. [przypis edytorski]

<p>7</p>

bakchiczny (mit. rzym.) – związany z Bachusem, bogiem wina. [przypis edytorski]

<p>8</p>

filigran – ornament z cienkich drucików. [przypis edytorski]

<p>9</p>

gobelin – tkanina dekoracyjna przedstawiająca jakąś scenę na podobieństwo obrazu. [przypis edytorski]

<p>10</p>

sztukator – rzemieślnik wyrabiający sztukaterie, zdobienia ścian i sklepień wykonane z gipsu lub stiuku. [przypis edytorski]

<p>11</p>

glazura – typ szkliwa służącego do pokrywania wyrobów ceramicznych. [przypis edytorski]

<p>12</p>

hieroglify – rodzj starożytnego pisma obrazkowego. [przypis edytorski]

<p>13</p>

osiołek samarytanina – fragment odnosi się do przypowieści o dobrym Samarytaninie, który jako jedyny zaopiekował się pobitym Żydem, pomimo napięć religijnych i etnicznych dzielących ówcześnie obie nacje. [przypis edytorski]

<p>14</p>

szabas – żydowski dzień święty, wypadający w sobotę, poświęcany odpoczynkowi i modlitwie, w którym nie wolno pracować. [przypis edytorski]

<p>15</p>

decorum – zasada dostosowania formy utworu do jego treści. [przypis edytorski]

<p>16</p>

rad (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]

<p>17</p>

elephantiasis a. słoniowacizna – choroba polegająca na patologicznym zgrubieniu nóg i krocza. [przypis edytorski]

<p>18</p>

korpulencja – otyłość. [przypis edytorski]

<p>19</p>

perkal – tanie, cienkie płótno bawełniane. [przypis edytorski]

<p>20</p>

bodiak (reg.) – gatunek ostu. [przypis edytorski]