Milaczek. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milaczek - Magdalena Witkiewicz страница 8

Название: Milaczek

Автор: Magdalena Witkiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-188-3

isbn:

СКАЧАТЬ

      Bardzo szybko dotarli do Sopotu. Potem dentysta pędził krętymi uliczkami tak ostro i zawile, że Mila o mało nie wypluła żołądka. Starała się udawać, że nie jest tchórzem, ale zamykała oczy na każdym zakręcie, a jej prawa noga ostro hamowała niewidzialnym hamulcem. Nie była pewna, gdzie się znajduje. Nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie – jeżeli można było się gdzieś zgubić, Mila na pewno się gubiła.

      W pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy Mariusz specjalnie tak nie kręci, aby ją wywieźć gdzieś daleko, w szczere pole, ślepy zaułek, i tam zgwałcić i wyrwać wszystkie zęby na implanty dla bardzo bogatych emerytek. Ten obraz bardzo ją przestraszył, ale zacisnęła pięści i postanowiła jakoś przetrwać ten wieczór. Wizja wyrwanych zębów była jednak przerażająca.

      – Mila, chodź ze mną – powiedział, gdy zajechali pod wysoki wieżowiec – skoczymy tylko po zaproszenia.

      – Nie, nie, Mariuszu, ja zostanę – wydusiła, wyobrażając sobie siebie związaną w jakimś mieszkaniu w domu pod lasem, gdzie nikt nigdy jej nie znajdzie, a jej szczątki (z wyjątkiem zębów) zostaną najpierw ukryte w jakiejś dużej lodówce, a potem rozwleczone po całym Sopocie. Dlaczego nie od razu rozwleczone – nie wiedziała.

      Dentysta nalegał, by poszła z nim i obejrzała „ciekawie urządzone mieszkanie”. Mila pomyślała, że każdy pretekst jest dobry. Naprawdę miała nadzieję, że nie będzie musiała uciekać przez okno. Wsiedli do windy i dentysta nacisnął dziesiątkę. O Boże – pomyślała – z dziesiątego ciężko przez okno. Westchnęła.

      Na korytarzu czekał już na nich znajomy Mariusza. Był niemalże w wieku rodziców Mili, tudzież ciotki Zofii, zatem jej przerażenie zmieniło się w lekkie zaciekawienie, tym bardziej że kolega wyglądał bardzo oryginalnie. Był średniego wzrostu, szczupły, szpakowaty i ubrany w garnitur o kroju wielce klasycznym, ale uszyty chyba z worka na ziemniaki, oraz flanelową koszulę. Na głowie miał czapkę z daszkiem z napisem „Lee”. Założył ją tyłem do przodu. Milena z zainteresowaniem przyglądała się znajomemu mężczyzny, z którym w marzeniach spędzała już zarówno młodość, jak i starość, grzejąc swe wykręcone reumatyzmem stopy przy ciepłym kominku.

      – Cześć! – wykrzyknął nieznajomy. – Maks jestem. Wchodźcie, wchodźcie. – Zaprosił gości do środka. Mila z Mariuszem weszli. Maks wziął leżące na półce w korytarzu zaproszenia i powiedział: – Idziemy do kasyna! Fajna muza będzie! A jak nie, pójdziemy do Vivy. Tam to dopiero fajna muza jest! Będziemy rapować! – Milena otworzyła szeroko oczy i w tym momencie usłyszała perlisty kobiecy śmiech. – Zapraszam dalej – dorzucił Maks Oryginalny i gestem zaprosił gości do pokoju.

      Pokój był urządzony tak, jakby znajdował się w dworku, a nie w mieszkaniu na dziesiątym piętrze wieżowca. Na ścianach wisiały obrazy, okna zdobiły grube kotary, pod sufitem zauważyła drewniane belki, a meble były w stylu Ludwika. Którego Ludwika, Mila nie wiedziała, ale podobało jej się.

      Na pięknym zielonym fotelu siedziała Cizia, właścicielka perlistego śmiechu. Cizia była ekstremalnie chuda, miała platynowe włosy, całe w drobnych loczkach, częściowo upięte do góry, ekstremalnie duży biust, ekstremalnie długie sztuczne paznokcie, ekstremalnie goły pępek, ekstremalnie wysokie obcasy i krótką futrzaną spódniczkę. Ekstremalnie krótką, oczywiście. Wyglądała tak, jakby Maks Oryginalny zamówił ją sobie do towarzystwa na godzinę lub dwie. I mniej więcej tak samo się zachowywała.

      Cizia wstała i oznajmiła, że ma na imię Sonia. Podała Milenie miękką, bezwładną dłoń. Mila uścisnęła wiotką kończynę tej istoty niemal ze wstrętem.

      Sonia nałożyła krótki kożuszek, Maks skórzany płaszcz i pojechali do kasyna.

      – „Tu spotkasz swoje szczęście” – przeczytała Milena wróżbę, którą znalazła w jednym z ciasteczek rozdawanych przy wejściu przez piękne hostessy.

      Dentysta spojrzał na nią ciepło.

      – Może już spotkałaś? – zapytał.

      Mila uśmiechnęła się zawstydzona i szybko poszła zwiedzać ten przybytek rozpusty. Na odwagę wypiła od razu dwa kieliszki szampana. Świat wydał jej się bardziej kolorowy. Niestety w tym jej świecie wszystkie kobiety były od niej ładniejsze, szczuplejsze i dużo lepiej ubrane. Odłożyła dwa puste kieliszki i wzięła kolejny.

      Gdyby Mila grała na pieniądze, przegrałaby cały swój dobytek. Z kretesem.

      Grała we wszystko – w pokera, blackjacka, ale najbardziej spodobała jej się ruletka.

      Dopiero po godzinie siedzenia z wypiekami na twarzy przy stole do ruletki zauważyła, że Mariusz intensywnie jej się przygląda.

      – Piękna jesteś taka zaaferowana – powiedział.

      – Piękna i biedna jak mysz kościelna. – Zaśmiała się Milena. – Wszystko przegrałam. Dobrze, że to były tylko żetony! – krzyknęła z uśmiechem.

      – Muzy nie ma – stwierdził Maks, do którego cały czas kleiła się perliście roześmiana Cizia. – Idziemy do Vivy.

      Milena nie chciała iść do Vivy. Viva była dyskoteką, gdzie średnia wagi wynosiła pięćdziesiąt kilo, wszystkie dziewczyny miały długie blond włosy, odsłonięte brzuchy i spódniczki lewo przykrywające pośladki. To było ponad jej siły. Ona zdecydowanie odbiegała od kanonów piękna w Vivie. Nie chciała tam iść, mimo że w Vivie na pewno była „muza”.

      W drodze powrotnej spytała Mariusza, z czego żyje Maks.

      – Maks? Zna wielu ludzi i obraca dużą kasą – odpowiedział. – Dzieła sztuki…

      – Dzieła sztuki? – weszła mu w słowo.

      Była ciekawa, jaką sztukę ma na myśli Mariusz. Jej zdaniem jedyną sztuką, jaką obracał Maks, była Cizia. A może było ich więcej? Może obracał ciziami i za to brał dużą kasę? Szampan i wrażenia tego wieczoru zamieszały Milenie w głowie. Pod domem pożegnała się. Ledwo trafiła kluczem w zamek drzwi do klatki schodowej, wsiadła do windy i pojechała na piąte. Weszła do mieszkania, popełniła grzech straszny w postaci pozostawienia makijażu na twarzy, nawet nie umyła zębów, tylko włożyła różową piżamkę w prosiaczki i poszła spać. Śniła jej się Cizia.

      Dentysta wrócił do domu po siostrę i razem pojechali do Vivy. Wrócili rozśpiewani o szóstej rano.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой СКАЧАТЬ