Milaczek. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milaczek - Magdalena Witkiewicz страница 5

Название: Milaczek

Автор: Magdalena Witkiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-188-3

isbn:

СКАЧАТЬ biorąc od Milenki telefon do tych cudotwórców – pomyślała pani Zofia Kruk, zapisując się na serię piętnastu kolejnych masaży do pana Siergieja, po czym oblizała usta.

      Nie wiadomo, czy po samogonku czy po przyjacielskich pocałunkach jurnego masażysty.

      BACHOR

      Na parterze pod jedynką mieszkał Bachor. Bachor nosił zwykle zielone spodnie moro, glany i koszulkę z napisem „Pearl Jam”. Miał buńczuczny wyraz twarzy i nieznośny charakter. Bachor był długowłosą blondynką o twarzy aniołka i nazywał się Zuza. Miał siedem lat. Psocił nieustannie i wszędzie go było pełno. Ulubione zajęcie Bachora stanowiło karmienie Parysa Antonia rzeczami, które niekoniecznie pies arystokrata powinien jeść. Na porządku dziennym były resztki kanapek, ale też karaluchy i chrząszcze oraz zdechłe pszczoły.

      Parys Antonio nie był wybredny. Jadł wszystko i zawsze strasznie się cieszył, a Zuza patrzyła na jego reacje i zapisywała spostrzeżenia w zeszycie z trupią czaszką.

      Zapisywała tam również wszystkie narzeczone swojego taty. Już dawno podzieliła ostatnią kartkę na dwie kolumny: „baby halo” i „baby nie halo”. Swojego tatę kochała miłością bezgraniczną i zupełnie ślepą. Nie miała zamiaru być jedyną kobietą w jego życiu, ale jeśli już musiała się z kimś nim dzielić, to zdecydowanie z jakąś panią, która była „halo”. Na razie ta kolumna pozostawała pusta.

      Mama Bachora o wdzięcznym imieniu Julitta nie wytrzymała depresji poporodowej oraz ogromu obowiązków związanych z małym dzieckiem i trzy miesiące po porodzie wyjechała do Norwegii. Zostawiła Jacka, małą Zuzię oraz list, że już nie wróci i że mają radzić sobie sami. Zatem radzili sobie, jak mogli.

      Jaca, długowłosy informatyk prowadzący do tej pory dość imprezowe życie, dogadał się z szefem i większość roboty wykonywał w domu. Powodziło mu się nieźle, więc do Zuzi przychodziła pani Wandzia, która zdecydowanie dbała o zdrowie psychiczne Jacka i o zdrowie, nie tylko psychiczne, Zuzi.

      Jacek zakładał wtedy słuchawki na uszy, puszczał na cały głos Pearl Jam albo inną Nirvanę i z zapałem stukał w klawisze. Uwielbiał muzykę. W szczególności grunge. Swoją córkę też kochał, choć do pewnego momentu było to bardzo trudne. Zakochał się w niej tak naprawdę bez reszty, kiedy siedząc mu na kolanach i słysząc jego duet z Eddie’m Vedderem, przekonujący sąsiadów w promieniu stu metrów, że oni still alive, mała zaczęła potrząsać w rytm muzyki swoimi już wtedy bujnymi włosami. Od tej pory zapoznawał ją z całą dyskografią chłopaków z Seattle. W wieku lat trzech, zamiast „jadą, jadą misie”, Zuza śpiewała głośno, jadąc w wózku, „kreeeeeejjjzi meryyy”.

      DENTYSTA

      Mariusz Rubik zawsze był indywidualistą. Nie zawsze robił to, czego od niego oczekiwano, a czasami postępował wręcz odwrotnie. Jedynym autorytetem była dla niego matka.

      Pochodził z małego miasteczka nieopodal Gdańska, gdzie jego rodzice prowadzili drogerię. Mariusz trochę im pomagał, ale w zasadzie unikał tego jak ognia. Mama nie miała nic przeciwko temu, nie chciała angażować syna w biznes rodzinny. Miała inne plany.

      Chciała, by był KIMŚ.

      Przez całą szkołę podstawową był jednak tylko syneczkiem mamusi, która każdego dnia roztaczała nad nim parasol ochronny. Łudziła się, że kiedyś będzie inaczej.

      Co rano mały Mariusz Rubik był odprowadzany do szkoły przez tatę, a popołudniem wracał z mamą, która niosła jego ciężki, a czasem nawet lekki tornister. Nie miał kolegów. Nie grał w piłkę, nie bawił się w wojnę, nie strzelał z procy. Był grzeczny. Zbyt grzeczny. Z jednej strony cieszyło to panią Rubik, a z drugiej strony chciała, by chłopak realizował swoje pasje. Pasje, których w zasadzie nie miał.

      Uczył się tego, co mu odpowiadało. W szkole podstawowej nic mu nie odpowiadało, więc się nie uczył. Całymi dniami czytał i siedział w oknie, obserwując rzeczywistość.

      Kiedy zobaczył swoje nazwisko na liście przyjętych do liceum, poczuł, że dostał szansę od losu. Był na ostatniej pozycji. A w jego nazwisku był błąd.

      Kilka lat później również szukał swojego nazwiska na pewnej liście. Jego samozaparcie i przeświadczenie, że wie, czego chce, oraz coś w rodzaju „pasji”, dopiero co odkrytej, sprawiły, że był czwarty.

      Mariusz Rubik został studentem Akademii Medycznej. Podczas sześciu lat studiów pilnie się uczył, jeździł na sympozja, odbywał darmowe dyżury nocne w szpitalach i spotykał się, z kim trzeba. Było to w zasadzie wszystko, co robił.

      Nie chodził na randki, nie bawił się. Studia skończył z wyróżnieniem i tak szybko, jak to było możliwe, zrobił dwie specjalizacje. Prywatny gabinet otworzył w międzyczasie.

      Był przystojnym, wysokim mężczyzną. Może nieco zbyt chudym, ale to tylko dodawało jego sylwetce smukłości. Miał jasne włosy, które – obcinane bardzo rzadko – niesfornie wiły się wokół jego głowy, zielononiebieskie oczy i lekko garbaty nos. Doskonale tańczył, doskonale jeździł na nartach i doskonale pływał. Jego zdaniem wszystko robił doskonale. I był przeświadczony, że każda kobieta marzy, by go usidlić. O swoich podbojach miłosnych opowiadał ze szczegółami, jednak nikt nie był w stanie tego zweryfikować.

      Jednego lata marzył o Hiszpankach, kolejnego zaś o Włoszkach. Innym razem pragnął zwykłej kaszubskiej dziewczyny, a zaraz potem urzekały go Niemki. Ale tak naprawdę był sam, chociaż nie samotny.

      Do tej pory wydawało mu się, że nie jest jeszcze gotowy na żonę. Myślał, że ma dużo czasu. W swoje czterdzieste urodziny, spędzone między innymi na borowaniu lewej dolnej czwórki pani Zofii Kruk, uświadomił sobie, że ten czas już się powoli kończy.

      Mariusz Rubik od pewnego czasu mieszkał z kobietą. Utrzymywał ją. Taki układ Violetcie bardzo pasował. Budziła się w południe, robiła sobie kawę i cały dzień siedziała w Internecie, to flirtując z nieznajomymi, to pisząc, to czytając blogi i przeglądając fora.

      Mariusz zarabiał, prał, sprzątał, gotował. Robił wszystko. Violetta niemalże co wieczór wychodziła. Pieniądze brała od swojego „sponsora”. Często wracała rozśpiewana, pijana, w towarzystwie przeróżnych mężczyzn, czasem kobiet, z którymi potem w zaciszu bordowego pokoju oddawała się różnorakim wyuzdanym przyjemnościom. Mariusz znosił to cierpliwie, czasem jedynie nieco głośniej nastawiał radio i zasypiał, przewracając się na drugi bok.

      Violetta również była przekonana, że jest ideałem. To w dziwny sposób pozwalało jej na owijanie sobie mężczyzn wokół małego palca. Na jedną noc.

      Mariusz świata poza nią nie widział. Uważał, że jest najpiękniejsza i bardzo, bardzo zdolna. Można СКАЧАТЬ