Название: Słowa cienkie i grube
Автор: Tadeusz Boy-Żeleński
Издательство: Public Domain
Жанр: Эссе
isbn:
isbn:
Powiedziałbym wręcz: nauczyciel, który stracił wpływ swoich „dóbr naturalnych”, powinien przestać być nauczycielem. Ale okłamał was wasz filolog, że Cyntie i Hostie nie figurowały w oryginałach. Jako klasyk mogę zapewnić pana, że „musa paidike31” zajmuje dużo miejsca w poezji starożytnej, nawet u Platona (Boże, jak biedzę się z czytaniem jego dialogów w żeńskiej szkole, chcąc dać coś więcej niż program, a „demoralizować” tylko w miarę), ale Cyntie i Hostie też istniały. I te rzeczy można śmiało czytać w szkole.
Z szacunkiem dla odwagi mędrca
Drugi list był następujący:
Szanowny Panie.
W rzeczy O wyzyskaniu dóbr naturalnych poruszył pan sprawę dotychczas wstydliwie przemilczaną. Przytoczone przykłady mają charakter łagodny. Z dzieciństwa swego i z dwudziestoletniej obserwacji rozmaitych szkół i internatów męskich i żeńskich znam, niestety, fakty jaskrawsze, tu i ówdzie zakończone katastrofą. Żaden lekarz szkolny zadaniu temu nie podoła, bo nie może być w jednej osobie higienistą, pediatrą, psychologiem, psychiatrą, neurologiem, seksuologiem i psychoanalitykiem. Przy tym spędza on w szkole ograniczoną liczbę godzin, przeważnie zamknięty w gabinecie lekarskim, pozbawiony bezpośredniego kontaktu z nauczycielstwem i młodzieżą w najważniejszych momentach ich współżycia. Homoseksualizm i paraliż postępowy występują w szkole obok wielu innych chorób i zboczeń. Najprzeróżniejsze dziwactwa heteroseksualne, pedofile, fetyszyzm, demencja, megalomania, zwracają na siebie uwagę nieraz nawet najmłodszych dzieci i wywołują niezdrową sensację wśród dorastającej młodzieży, a jednak bywają tolerowane czy też pozostają niezauważone przez kolegów i kierownictwo.
Wniosek: każdy kandydat na lekarza szkolnego, nauczyciela, wychowawcę, kierownika, winien otrzymać niezbędne wiadomości z psychiatrii, psychopatologii, seksuologii i psychoanalizy, aby mógł należycie zrozumieć wszystkie zjawiska życia szkolnego, aby w razie potrzeby skierować chorego kolegę, nauczyciela czy ucznia do lekarza specjalisty, który albo unieszkodliwi pacjenta przez umieszczenie go na dłuższy czas w odpowiednim sanatorium, lub, dzięki doraźnej kuracji, osiągnie Sublimierung32, pozwalającą mu, aby wrócił do szkoły i wyzyskał owo utajone „dobro naturalne” dla jej pożytku. W prawdziwym uznaniu dla odwagi i talentu pisarza-publicysty
Oto autentyczne głosy, świadczące, jak światłe i inteligentne nauczycielstwo odniosło się do mojego felietonu; jakże to odbija od naszych klerykalno-brukowych pisemek, które wmawiają w głupców, ni mniej ni więcej, że ja zalecam (!) nauczycielom pederastię, mnie samego lokują w sanatorium dla zboczeńców i nie oszczędzają mi ani jednej obelgi. Poziom intelektualny tych pism jest taki, że trudno od nich wymagać czegoś innego; toteż stanowią one od dawna moją ulubioną lekturę humorystyczną.
Dziwi mnie natomiast bardzo stanowisko, jakie zajął jeden z pedagogów, p. Leon Płoszewski, umieszczając w Przeglądzie Pedagogicznym artykulik pt. O odrobinę szacunku dla pracy ludzkiej. Pan Płoszewski posuwa się tak daleko, że „piętnuje” mój felieton jako „społecznie szkodliwy a dla nauczycielstwa obraźliwy”.
Porozmawiajmy trochę spokojnie. Obraźliwy? Jak dla kogo. Z listów, które cytuję, nie widać ani trochę, aby nauczycielstwo czuło się nim obrażone. Nie można uogólniać. Między nauczycielstwem są różne elementy; są ludzie, którzy chcą myśleć, i są tacy, którzy chcą rozdzierać szaty, biadać, gromić i celebrować. Ja pisałem dla pierwszych.
Mówiłem zresztą, z własnych wspomnień, o szkole galicyjskiej sprzed lat z górą trzydziestu, a ta chyba nie ma tak wiele wspólnego z dzisiejszą szkołą polską, aby się za nią obrażać. A jeżeli poruszam doniosłe i poważne kwestie tonem żartu, to już był czas do tego się przyzwyczaić; nie pierwszy to raz ludzi gorszę, a zwykle potem przyznają mi słuszność. I, jakby dla oświetlenia tej kwestii, równocześnie z pojawieniem się fałszywie patetycznego artykułu p. Płoszewskiego, wybucha sprawa zakładu w Studzieńcu33, która dość chyba jaskrawo oświetla to, co ja poruszyłem: mianowicie, jakie mogą być skutki zboczeń i chorób tych, którzy mają powierzone wychowanie młodzieży, i jak niedostatecznie zwraca się uwagę na te możliwości.
Jakże w świetle tej sensacyjnej sprawy wyglądają wywody p. Płoszewskiego? Doprawdy, często argumenty, które się przeciw mnie wytacza uroczyście, mniej mają wagi, niż te, którymi ja posługuję się żartem. Oto z powodu moich uwag na temat paraliżu postępowego, który może drążyć niedostrzeżenie organizm przez parę lat, zanim jawnie wybuchnie, pisze p. Płoszewski:
Ogólne wnioski autora z faktu, że miał wśród swych nauczycieli jednego „paralityka postępowego”, nie są chyba traktowane poważnie, bo równie dobrze można by, na podstawie popadnięcia w szał poety X. czy literata Y., żądać „badania, przynajmniej co pół roku, reakcji źrenicowej literatów”.
Bardzo wdzięczny jestem memu przeciwnikowi za tę enuncjację, bo okazuje ono jasno lekkomyślność jego ataku. Trudno w istocie o gorzej dobrany przykład. Poeta, literat! Czym grozi społeczeństwu to, że literat nadeśle, dajmy na to do Skamandra, wiersz pisany w początkach paraliżu postępowego? Albo mu redaktor wiersza nie wydrukuje, albo też chory poeta stworzy jakąś nową szkołę literacką, jakich neo-dadaistów czy coś podobnego, wiersz jego może być zresztą bardzo interesujący, w każdym razie nie grozi to nikomu szkodą. A przenieśmy ten sam wypadek na takiego dyrektora zakładu w Studzieńcu: niech się przypadkowo pokaże, że on od dłuższego czasu cierpi na paraliż postępowy lub inną umysłową chorobę, która sprawiła, że był katem i demoralizatorem powierzonych mu dzieci? – czy i wówczas p. Płoszewski powie, że to zupełnie to samo? Moi drodzy ludzie, zastanawiajcie się trochę, zanim zechcecie chwytać Boya-mędrca na głupstwie lub szkodliwości. Pamiętajcie, że i kolega mój, Sokrates, skazany był na śmierć za szkodliwe nauki i psucie młodzieży.
Pan Płoszewski woła o „odrobinę szacunku dla ciężkiej pracy ludzkiej”: mój Boże, do kogo to mówić; ja sam tyle pracuję, że gdzieżbym nie miał szacunku dla pracy ludzkiej! Ale właśnie dlatego pozwolę sobie zwrócić uwagę p. Płoszewskiemu, że pisanie książek i artykułów to jest moja praca; jeżeli więc p. Płoszewski – na podstawie takich argumentów jak powyższy! – tę pracę piętnuje (wielkie słowo!), mógłbym i ja, gdybym miał skłonność do frazesów, wykrzyknąć patetycznie: żądam odrobiny szacunku dla mojej pracy, dla pracy ludzkiej!
A teraz mówmy o czymś przyjemniejszym, choćby o paraliżu postępowym.
Nie potrzeba być mędrcem, aby zrozumieć, że doniosłość i niebezpieczeństwo społeczne tej choroby najściślej są zależne od stanowiska, jakie chory zajmuje. Opowiem w dalszym ciągu, jak raz postawiłem diagnozę paraliżu postępowego u krytyka teatralnego; okazało się, że trafnie; no i cóż, nikt z tego szkody nie poniósł, co najwyżej publiczność przeczytała parę oryginalnych recenzji, zanim krytyka posłano na bezterminowy urlop. Otóż wyobraźmy sobie, że ten krytyk, zamiast być krytykiem, jest (nie chcę powiedzieć pedagogiem, skoro to p. Płoszewskiego tak obraża), ale starostą, wojewodą, СКАЧАТЬ
31
32
33