Название: Zamek z piasku
Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8195-183-8
isbn:
Pachniała skórą i mężczyzną. Jakże innym niż mój mąż. Otuliłam się, chłonąc ten zapach. Dobrze mi było w tej kurtce. Ciepło i bezpiecznie.
– Obiecał, że się zbada. I zbadał. Krew. – Parsknęłam śmiechem. – Czy wam, facetom, naprawdę tak trudno zbadać tę cholerną spermę?
Kuba siedział w milczeniu. Ja mówiłam. Opowiadałam mu o całym swoim życiu. Powiedziałam o wołkach wystukiwanych na plecach, o naszej miłości. O ślubie, pierwszym razie, wspólnych marzeniach i planach. O seksie, który już przestał być fascynujący, o dzieciach, które widziałam wszędzie, i kobietach w ciąży, które mnie prześladowały. O Dominice, która potrafiła namówić Marka na badania, i o tym, że ona chce odczepiać wagoniki… Opowiedziałam też o staraniach o dziecko, które powoli, ale skutecznie zabijały naszą miłość. Płakałam i śmiałam się na przemian, popijając wino. Niewiele go już zostało. Kuba wziął butelkę z moich rąk.
– Porozmawiaj z nim. Szczerze. Tak szczerze, jak ze mną. Idź z nim na plażę, wypij pół butelki wina i pogadaj z nim. – Wziął moje ręce w swoje ciepłe dłonie.
Pokręciłam głową.
– Nie teraz. To by nie wyszło… Wiesz? Chyba coś prysło. Nie umiem już o tym z nim rozmawiać…
Położyłam Kubie głowę na ramieniu. Mężczyźnie, którego jeszcze kilka godzin temu nie znałam, a teraz opowiedziałam mu najbardziej intymne szczegóły mojego życia, będąc cała zanurzona w jego zapachu.
Wszystko wirowało wokół. Nie wiedziałam, jak się dostanę do domu. Pomyślałam o Marku. Pewnie mnie szukał. Kuba jakby czytał w moich myślach.
– Zadzwonię po taksówkę. Nie mogę cię wieźć w takim stanie. Chodź.
– I tak nie wsiadłabym z tobą na motor.
Z trudem podniosłam się z piasku. Kuba podał mi rękę. Po chwili zamawiał już taksówkę.
– Dasz mi znać, gdy będziesz już w domu?
Pokiwałam głową. Z torebki wyciągnęłam wizytówkę i dałam mu ją.
– Puść mi sygnał. Napiszę SMS-a.
Przyjechała taksówka.
– Dziękuję ci bardzo za dzisiejszy wieczór. Myślałam, że spędzę go sama, użalając się nad swoim losem. A użalałam się wprawdzie nad sobą, ale w miłym towarzystwie. Dziękuję.
Kuba pocałował mnie spontanicznie w policzek. Otworzył drzwi taksówki. Wsiadłam do niej, odchyliłam głowę do tyłu, cały świat wirował.
– Nieładnie ze strony faceta, że takiego skarbu nie odprowadza pod sam dom – zagadnął taksówkarz.
– Nieładnie. Ale czasem tak bywa. W domu czeka mąż.
Kierowca dziwnie na mnie popatrzył. Roześmiałam się.
– Ale to zabrzmiało. Z tym panem nic mnie nie łączy – zaczęłam się tłumaczyć. – Tylko rozmawialiśmy. – Po jaką cholerę tłumaczę się taksówkarzowi?
Ten nie przyjął moich słów do wiadomości.
– Jeden odprowadza, drugi czeka w domu… No tak. Teraz mamy inne czasy. Kiedyś to się rzeczy naprawiało, a nie wyrzucało do śmietnika i wymieniało na nowe. Teraz młodzi tak robią. Coś nie pasuje, to już rozwody. I następny chłop na horyzoncie. A z moją Krysią już ze czterdzieści pięć lat będzie. I dobrze nam. A co ma być źle?
Wszystko mi wirowało przed oczami.
– Takie czasy. Nabiorą tych tabletek, a potem dzieci nie mogą mieć. Albo aborcje jakieś robią, albo dzieci z próbówki potem chodzą po świecie. Co to się wyrabia, droga pani. A pani też od obcego faceta do męża wraca. Co to się porobiło…
Dobrze, że w moich żyłach zamiast krwi płynęło wino. Nie wiem, jak przeżyłabym tę podróż. Gdy wreszcie zajechaliśmy, zapłaciłam i z ledwością dowlokłam się do drzwi klatki. Uzmysłowiłam sobie, że na parkingu wciąż nie ma samochodu Marka. Może po imprezie wrócił taksówką. Weszłam do domu, zrzuciłam buty i sukienkę. Nie miałam już na nic siły. Zajrzałam do sypialni. Pusta. Kuchnia pusta. Gabinet Marka też. W salonie również go nie było.
Wzięłam do ręki telefon. Czternaście nieodebranych połączeń. Ewa. Było po północy, ale ostatnie połączenie było sprzed kilku minut. Oddzwoniłam.
– No wreszcie. Gdzie się podziewasz? Zamartwiam się o ciebie. – Ewa odebrała od razu, jakby czekała na telefon. W słuchawce było słychać gwar rozmów i muzykę.
– Już w domu.
– Już? A gdzie byłaś? Co się dzieje? Twój mąż przyszedł jakiś nie w sosie i na dodatek sam.
– Pokłóciliśmy się… – Wzruszyłam ramionami. – Każdy poszedł w inną stronę. Jest gdzieś w pobliżu?
– Nie… Wyszedł dwie godziny temu. Powinien już być.
Zaczęłam szybko trzeźwieć.
– Mówił, że odprowadzi po drodze Dominikę i pójdzie do ciebie – kontynuowała Ewa.
– Wyszedł z Dominiką? – zapytałam zaniepokojona.
– Tak. Byłam zaskoczona. Cały wieczór ze sobą gadali. Nie wiedziałam, że oni się tak dobrze znają…
– Ja też nie – zmartwiłam się jeszcze bardziej. – Dobra, Ewa, idę spać. Chyba za dużo wypiłam…
Położyłam się do łóżka w samej bieliźnie. Nie zmyłam nawet makijażu, nie umyłam zębów. Było mi wszystko jedno. Wyciągnęłam telefon. Wśród nieodebranych połączeń od Ewki był jeden nieznany numer. Wybrałam go.
– Jestem już w domu – powiedziałam.
– To dobrze – odpowiedział Kuba. – Śpij spokojnie – dodał. – I pomyśl, że jutro jest nowy dzień i wszystko może się zdarzyć.
– Pomyślę. A ty jesteś już w domu?
– Nie. Jeszcze siedzę. Patrzenie na gwiazdy mnie odpręża – Roześmiał się. – Nigdzie mi się nie spieszy. Dobranoc.
– Dobranoc.
Włożyłam telefon pod poduszkę, przykryłam się kołdrą. Nie mogłam jednak zasnąć. Podświadomie czułam, że czymś powinnam się martwić. Nie ma męża, a ja z dziwnym facetem siedziałam na plaży. Wyjęłam telefon i zapisałam jego numer. Wystukałam SMS-a: Jeszcze raz dziękuję. W końcu zasnęłam.
Nie wiem, o której wrócił Marek. Bezszelestnie wślizgnął się do łóżka i położył obok mnie. Gdy rano się przebudziłam, odetchnęłam z ulgą. Na szczęście wrócił.
* СКАЧАТЬ