Zjawa. Max Czornyj
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zjawa - Max Czornyj страница 15

Название: Zjawa

Автор: Max Czornyj

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-8195-173-9

isbn:

СКАЧАТЬ Pierwsza partia?

      Tamara wysunęła się o krok na przód i założyła dłonie za plecy. Przez moment patrzyła w okno, w którym odbijały się światła gabinetu. Na dworze zapadła już całkowita ciemność. W oddali snuły się żółte i czerwone reflektory aut. Latarnie rzucały pomarańczową łunę.

      – Zgodnie z jedną z teorii przyjmuje się, że niektórzy seryjni mordercy działają, jakby grali w grę – wyjaśniła. – Pokera, brydża, warcaby – każde porównanie będzie dobre. Chodzi o tury. Najpierw jest ich ruch, a potem ruch społeczeństwa lub policji.

      – Powiedziałaś, że „niektórzy”. Dlaczego mamy uznać, że nasz sprawca właśnie do nich należy?

      – Bo zależało mu na interakcji. Świadczy o tym pozostawione zdjęcie i narysowany na nim znak lub nakreślony napis. Muszę się na tym jeszcze pochylić.

      – Czyli jego tura się skończyła?

      Tamara przytaknęła. Zerknęła na Brzeskiego, lecz ten najwyraźniej nie miał już ochoty mieszać się do dyskusji. Stanął nieco z boku i z pokrzepiającym uśmiechem dopingował ją do przepchnięcia jej wizji prowadzenia śledztwa. W jego oczach było widać determinację. Po odsłuchaniu nagrania chęć jak najszybszego dorwania sadysty objawiała się w nim wręcz fizycznie.

      – Jego tura się skończyła – ciągnęła Tamara. – Teraz czeka na nasz ruch. Gdybyśmy zorganizowali konferencję prasową, mógłby uznać, że go wykonaliśmy. Tymczasem media się połapią, o co nam chodzi – skoro nie mamy ani imienia, ani nazwiska poszukiwanej osoby, wniosek będzie jeden. Wezmą ją za dzieciobójczynię.

      – To dopuszczalne ryzyko… Wszystko da się wyjaśnić.

      – Nie w tym rzecz. Wspomniałam, że sprawca uzna, że wykonaliśmy swój ruch. – Haler spojrzała inspektorowi prosto w oczy. – Przez moment rozważałam, czy kobieta ze zdjęcia to zabójczyni. Wątpię w to. Jestem skłonna uznać, że może być drugą ofiarą. A jeżeli my wykonamy nasz ruch, morderca będzie miał karty po swojej stronie. Wezwiemy go do dalszego działania. Przez to możemy skazać kolejną osobę na śmierć…

      Knap plasnął dłońmi o łysinę. Na jego policzkach wystąpiły rumieńce nadciśnieniowca. Opuścił ręce i zabębnił palcami o blat biurka.

      – Niech mi pan da czas do jutrzejszego południa – zaproponowała Haler. – Wyślę moich ludzi w teren, żeby rozpytali okolicznych mieszkańców. Może ktoś coś widział. Informatycy przeszukują portale społecznościowe i mają pracować całą noc.

      – Nadal uważam, że najszybciej namierzylibyśmy ją dzięki publikacji wizerunku.

      – Nie – zdecydowanie wtrącił się Brzeski. – Nie namierzylibyśmy. Zidentyfikowalibyśmy ją. Poznalibyśmy jej imię, nazwisko i miejsce zamieszkania. Nic więcej. Wiedzielibyśmy, jak nazywa się potencjalny trup. Nawet o krok nie przybliżyłoby to nas do sprawcy.

      Te słowa zdawały się przekonywać Knapa. Przez moment milczał, wreszcie poderwał się od biurka i przeszedł do stojącego przy drzwiach wieszaka. Sięgnął po stalowoszary płaszcz. Włożył go i odwrócił się do podwładnych.

      – Macie czas jutro do południa – zawyrokował. – A potem będziecie tłumaczyć się przed mediami.

      21

      Po drodze do domu Haler zatrzymała motocykl niedaleko placu Wolności. Przeszła kilkadziesiąt metrów i zaszła do włoskiej knajpki naprzeciwko Teatru Osterwy. Lubiła tam zjeść. Nie często, ale systematycznie nabierała ochoty na śródziemnomorskie dania. Zamówiła carbonarę przyrządzaną zgodnie z oryginalną recepturą oraz bezalkoholowe piwo. Żałowała, że nie może napić się wina.

      Po wybornym posiłku jeszcze przez chwilę siedziała w ciepłym wnętrzu, wreszcie zapłaciła i wyszła na dwór. Starała się zebrać w całość strzępy informacji. Przez cały czas zastanawiał ją znak nakreślony na tyle zdjęcia. Co za jego pomocą chciał im przekazać obłąkany umysł? Czy komunikat w ogóle był skierowany do nich?

      Prawie przez godzinę włóczyła się po okolicy. Kilka razy obeszła plac Litewski, wpatrując się w puste baseny fontann. Dla kontrastu odrywała od nich gwałtownie wzrok i spoglądała na podświetlone fasady pałaców. Zmrużyła oczy tak, by rozmył się wielki, migoczący napis „I LOVE LUBLIN”.

      Wreszcie, niemal nieświadomie, znalazła się ponownie przy motocyklu. Myśli zaczynały się jej układać w jakiś obraz, lecz wciąż nie mogła wyobrazić sobie całości. To musiało jeszcze potrwać.

      Tego wieczoru nie odwiedziła Deryły. Już zbyt wiele razy zwracano jej uwagę, że nie powinna się pojawiać zbyt późno, bo rodziny innych chorych dostrzegły, że jest traktowana wyjątkowo. Nie chciała przyczynić się do powstania niezgodnego z regulaminem precedensu. Ani skandalu.

      Do mieszkania wróciła po dwudziestej pierwszej. Gdy tylko przekroczyła jego próg, poczuła wibrację komórki. Spodziewała się wiadomości z komendy lub laboratorium, lecz na wyświetlaczu pojawił się niezapisany numer. Mimo to Haler doskonale go znała.

      Przez chwilę wahała się, czy odebrać.

      Wędrowała palcem ponad ekranem, wreszcie jakby za sprawą impulsu stuknęła w grafikę zielonej słuchawki.

      – Ula… – powiedziała, nie siląc się na wesoły ton.

      – A więc nadal pamiętasz, jak się nazywam – odparł łagodny, kobiecy głos.

      – Masz do mnie pretensję? Chyba ci wszystko wytłumaczyłam.

      – Nie zadzwoniłaś…

      – Uwierz mi, że wiele razy próbowałam. Za każdym dochodziłam do wniosku, że to niepotrzebne.

      – Miałaś dać znać, jak się czujesz.

      – A ty – się nie martwić.

      Po drugiej stronie słuchawki rozległ się nerwowy chichot. Haler przeszła do sypialni, usiadła na łóżku i spojrzała na zawieszoną nad nim czarno-białą fotografię. Zdjęcie przedstawiało jej dziadków. Mogli mieć na nim około dwudziestu lat i przytulali się w naiwnej scenerii przedwojennego atelier. Doskonale pamiętała szczeciniasty wąs dziadka, który drażnił jej policzki, gdy ten ją całował.

      – Martwiłam się, gdy jako dziecko wlazłaś do studzienki kanalizacyjnej, żeby ratować kota. – Ula westchnęła. – Potem nie mogłaś z niej wyjść, a ja nie miałam bladego pojęcia, jak miałam ci pomóc. Pamiętasz to? Wtedy rzeczywiście byłam zmartwiona. Teraz nazwałabym to całkiem inaczej.

      Haler nie odpowiedziała.

      – Zawsze miałaś pierdolca na punkcie zwierząt… Mieszkasz z jakimś?

      – Nie. Nie mam na to czasu.

      – Aha…

      Na linii na moment zapadła niezręczna cisza. Tym razem Tamara odezwała się jako pierwsza.

      – СКАЧАТЬ