Wołanie grobu. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wołanie grobu - Simon Beckett страница 4

Название: Wołanie grobu

Автор: Simon Beckett

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: David Hunter

isbn: 9788381433013

isbn:

СКАЧАТЬ do kontenerów. Zostały ustawione obok ścieżki, która biegła od drogi. Pomiędzy nimi wiły się długie czarne kable, a w zamglonym powietrzu czuć było woń spalin z warkoczących agregatów. Terry przystanął obok mobilnego centrum dowodzenia.

      – Simms jest przy zwłokach – oznajmił. – Jak wrócę na czas, to będziesz mógł mi postawić drinka.

      – Nie idziesz ze mną? – spytałem zdziwiony.

      – Nie. Każdy grób jest taki sam. – Próbował powiedzieć to nonszalanckim tonem, ale niezbyt mu wyszło. – Wpadłem tylko po papiery, czeka mnie jeszcze długa droga.

      – Dokąd?

      Postukał się palcem w bok nosa.

      – Później się dowiesz. Życz mi powodzenia.

      Wszedł po stopniach do przyczepy. Zastanawiałem się, do czego potrzebne Terry’emu szczęście, ale cóż, miałem ważniejsze sprawy na głowie niż jego gierki.

      Odwróciłem się i rozejrzałem po wrzosowisku.

      Przede mną rozpościerał się jałowy pejzaż spowity mgłą. Żadnych drzew, gdzieniegdzie tylko ciemny gąszcz ciernistych krzewów. Była wczesna wiosna i brunatne paprocie wyrastały już pośród wrzosów, kamieni i gęstej szorstkiej trawy. Teren widziany od strony drogi opadał, po czym wznosił się łagodnie. Trzysta metrów dalej był zwieńczony formacją skalną, o której wspomniał Simms.

      Czarny Twardzielec.

      W Dartmoor były bardziej imponujące twardzielce – zwietrzałe skały wystające z wrzosowisk jak zęby – ale to szeroka sylwetka Czarnego na tle nieba najbardziej zapadała w pamięć. Stał na niskiej skarpie: przysadzista wieżyca, jakby zdziecinniały olbrzym ułożył w stertę płaskie kamienie. Nie był czarniejszy od innych, więc może nazwa wzięła się od jakiejś mrocznej historii związanej z tym miejscem. Brzmiała idealnie, bo złowieszczo, była chwytliwa dla mediów.

      Tym bardziej jeżeli Jerome Monk urządził tam cmentarzysko.

      Po telefonie Simmsa poszperałem w internecie, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o tej sprawie. Historia Monka była wyśnionym marzeniem każdego dziennikarza. Odmieniec, samotnik, kłusownictwem i kradzieżą dorabiał do lichej pensji dorywczego robotnika. Sierota – matka umarła przy porodzie, wskutek czego niektóre tabloidy uznały ją za jego pierwszą ofiarę. Często nazywano go Cyganem, choć wcale nim nie był. Co prawda większość życia spędził w przyczepie w okolicach Dartmoor, ale miejscowa wspólnota nomadów odrzuciła go tak samo jak reszta społeczeństwa. Był nieprzewidywalny i skłonny do przerażających aktów przemocy. Jego osobowość odzwierciedlała jego fizjonomia.

      Jeśli ktoś pasował do roli psychopatycznego mordercy, to właśnie Monk.

      Nienaturalnie silny, wyglądał niemal groteskowo, jak wybryk natury. Fotografie i nagrania z procesu sądowego przedstawiały ogromnego mężczyznę o łysej czaszce przypominającej kulę armatnią i ponurych wyrazistych rysach twarzy. Czarne oczy połyskiwały jak u lalki nad ustami ciągle wykrzywionymi w pogardliwym uśmiechu. Jeszcze bardziej niepokojące wrażenie sprawiała wgłębiona skroń, jakby ktoś wielgachnym kciukiem wgniótł bryłę gliny. To był upiorny widok, bo wydawało się, że takie zniekształcenie głowy powinno spowodować śmierć.

      Szkoda, że nie spowodowało – uważała większość ludzi.

      Szokowały nie tylko same zbrodnie, choć one by wystarczyły. Najgorsza była sadystyczna przyjemność, którą odczuwał Monk, wybierając bezbronne ofiary z okolic Dartmoor. Pierwsza, Zoe Bennett, śliczna czarnowłosa siedemnastolatka, pragnęła zostać modelką, lecz pewnego wieczoru nie wróciła do domu z klubu nocnego. Trzy dni później zniknęła druga dziewczyna.

      Lindsey Bennett, siostra bliźniaczka Zoe.

      Wtedy rutynowe poszukiwania zaginionej osoby trafiły na pierwsze strony gazet. Nie było wątpliwości, że oba porwania są sprawką tego samego człowieka. Gdy w koszu na śmieci znaleziono torbę Lindsey, prysła wszelka nadzieja, że siostry żyją, a opinia publiczna zawrzała. Strata jednej córki to wielki ból dla rodziców. Ale dwóch córek? W dodatku bliźniaczek?

      Zniknięcie Tiny Williams, ładnej dziewiętnastolatki o kruczoczarnych włosach, nieuchronnie wywołało falę fałszywych donosów i panikę. Przez moment wydawało się, że jest konkretny trop – biały sedan był widziany przez świadków i zarejestrowany przez kamery przemysłowe w okolicy, gdzie przebywały Lindsey Bennett i Tina Williams.

      Wtedy Monk dopadł czwartą kobietę i już na zawsze przypieczętował swój status potwora w oczach społeczeństwa. Dwudziestopięcioletnia Angela Carson była starsza od poprzednich ofiar. W przeciwieństwie do nich nie była też ładną brunetką. Zachodziła jeszcze jedna istotna różnica.

      Angela Carson była głuchoniema.

      Później sąsiedzi relacjonowali, jak Monk śmiał się w głos, gwałcąc i katując kobietę na śmierć w jej mieszkaniu. Kiedy wezwani na miejsce policjanci ze służby patrolowej wyważyli drzwi, ujrzeli go zakrwawionego i oszalałego nad zwłokami w zdemolowanej sypialni. Funkcjonariusze byli mężczyznami dużej postury, pobił ich jednak do nieprzytomności, po czym przepadł w objęciach nocy.

      Rozpłynął się jak kamfora.

      Mimo największej obławy w dziejach Wielkiej Brytanii nie natrafiono na ślad Monka. Ani bliźniaczek Bennett czy Tiny Williams. Jedynym tropem były szczotka do włosów i szminka Zoe, odnalezione pod przyczepą, w której mieszkał zabójca. Udało się go dopaść dopiero po trzech miesiącach; zauważono go przy drodze w sercu Dartmoor. Brudny i cuchnący, nie stawiał oporu podczas zatrzymania ani nie zaprzeczał stawianym oskarżeniom. Na procesie przyznał się do popełnienia czterech morderstw, nie chciał jednak ujawnić, co zrobił ze zwłokami zaginionych kobiet.

      Zabójca wylądował za kratkami, więc sprawa przycichła, a trzy młode kobiety uznano za kolejne ofiary, których los pozostał nierozwikłaną zagadką.

      Być może wkrótce miało się to zmienić.

      Na ponurym wrzosowisku prężył się niczym latarnia morska jasnoniebieski policyjny namiot. Znajdował się z grubsza w połowie drogi między drogą a twardzielcem, dość blisko łączącej je wyboistej ścieżki. Stałem przez chwilę w mżawce, wciągając w płuca ziemistą woń mokrego torfu, zastanawiając się, co zobaczę w środku.

      Następnie ruszyłem w kierunku namiotu.

      Od połowy ścieżki do namiotu rozciągnięto trzepoczące na wietrze taśmy policyjne tworzące korytarz. W butach mi chlupało, gdy szedłem między nimi, bo od nieustannego chodzenia wrzosowisko przemieniło się w błocko. Teren wokół namiotu został odgrodzony, a wejścia pilnował umundurowany przewodnik z psem. Zziębnięty przestępował z nogi na nogę. Obserwował mnie bacznie razem ze swoim owczarkiem niemieckim.

      – Mam się zgłosić do śledczego Simmsa – powiedziałem lekko zziajany.

      Zanim СКАЧАТЬ