Название: Świst umarłych
Автор: Graham Masterton
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Полицейские детективы
Серия: Katie Maguire
isbn: 978-83-8125-926-2
isbn:
Podczas czytania tej książki możecie posłuchać melodii granej na flecie irlandzkim low-D.
Zajrzyjcie na:
www.youtube.com/watch?v=hn4Qwr-xA4w
Níl a fhios ag aon duine cá bhfuil fód a bháis.
Nikt nie wie, gdzie dopadnie go śmierć.
Irlandzkie porzekadło
Rozdział 1
O’Reganowie właśnie jedli śniadanie, kiedy rozległo się niecierpliwe dzwonienie do drzwi.
– Ktoś do nas, tato! – powiedziała trzyletnia Grainne z buzią umazaną owsianką.
Kieran popatrzył na żonę, która stała przy kuchence, smażąc placki ziemniaczane. Zrobiła okrągłe oczy i odłożyła szpatułkę, bo dzwonek powtarzał się coraz bardziej natarczywie.
– Mam otworzyć? – spytał pięcioletni Riordan, zsuwając się z krzesła.
Dzwonienie nie ustawało, a po chwili zaczęło się też walenie pięścią w drzwi. Kieran położył dłoń na ramieniu syna i przytrzymał go.
– Nie, nie, ja pójdę. Ktokolwiek to jest, musi być czymś strasznie wkurzony.
– Kieran… – odezwała się Moira, zestawiając patelnię z ognia.
Była ósma rano. W kuchni panował półmrok. Po okiennej szybie spływały wielkie krople deszczu.
– Nie martw się, to pewnie tylko stary Roddy. Znów będzie marudził, że dzieciaki bawiły się na ulicy i powgniatały mu karoserię. Myśli, że jak jestem gliniarzem, to powinienem czuwać nad wszystkimi w sąsiedztwie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Wstał i ruszył do drzwi.
– Kieran – powtórzyła Moira, tym razem głośniej, by przekrzyczeć dzwonek i łomotanie.
Mała Grainne, nie wypuszczając z dłoni łyżki ze skapującą owsianką, zakryła sobie uszy.
– Bez obaw, kochanie – uspokoił żonę Kieran, co miało jej przypomnieć, że trzyma pistolet w kieszeni grubej kurtki wiszącej przy wejściu.
Zaledwie jednak wyszedł na korytarz, rozległy się potężny stukot i trzask, a kopnięte drzwi frontowe stanęły otworem. Do środka wpadli trzej przemoczeni od deszczu mężczyźni. Mieli na sobie zakrywające twarze kominiarki, skórzane kurtki i dżinsy. Ten z przodu trzymał obrzyn.
Kieran zrobił dwa chwiejne kroki, cofając się do kuchni. Próbował zatrzasnąć drzwi, ale pierwszy napastnik kopnął je mocno buciorem i uniósł broń; lufa znalazła się ledwie trzydzieści centymetrów od twarzy Kierana.
– Cokolwiek kombinujesz, szefie, daj sobie spokój – wycedził bandyta niskim, ochrypłym głosem. – Chyba że chcesz, żeby twoje smarki żarły mózg tatusia na śniadanie.
Grainne upuściła łyżkę i zaczęła przenikliwie piszczeć, a jej brat rozpłakał się i nerwowo szarpał przód swojego swetra. Pobladła Moira zrobiła krok naprzód.
– Wynoście się z naszego domu! Wynocha! – krzyknęła.
– Każ się małej przymknąć albo sam ją uciszę – odparował facet.
– Nie waż się tknąć moich dzieci – powiedział Kieran. – Nie wiem, czego chcecie, ale ładujecie się w gorsze gówno, niż wam się śniło. Wynocha stąd.
– O, przecież nie wyjdziemy bez tego, po co przyszliśmy. – Napastnik nadal celował z obrzyna w twarz Kierana. – I niech ta gówniara przestanie się tak drzeć, do cholery, dobrze?
Grainne wrzeszczała dalej. Była czerwona na buzi jak piwonia. Łzy spływały jej po policzkach. Moira rzuciła się, żeby wziąć córkę na ręce, ale mężczyzna był szybszy. Ominął Kierana, przełożył broń do lewej ręki i trzepnął małą tak mocno w bok głowy, że dziewczynka spadła z krzesełka na podłogę. Zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej.
Kieran złapał napastnika za rękę i próbował wyrwać mu obrzyn, lecz tamten nie puścił broni i z ogłuszającym hukiem wypalił w sufit. Posypał się na nich tynk, a kiedy opadł niczym płatki śniegu, w powietrzu przez chwilę snuł się szary obłoczek gryzącego w płucach dymu. Kieran zamachnął się na mężczyznę, ale jego pięść ześlizgnęła się tylko tamtemu po ramieniu. Zanim zdołał uderzyć znowu, dopadli go dwaj pozostali i chwycili za ręce. Kieran, choć niski, był barczysty i krzepki, jednak przeciwnicy byli o wiele potężniejsi i silniejsi. W ich oddechach czuł kwaśny odór papierosów i alkoholu.
– Dobra, dość już tej cholernej szarpaniny – powiedział ten z bronią. – Idziesz z nami. Przejedziemy się trochę za miasto, żeby można było spokojnie pogadać.
Kieran próbował wyrwać się jego towarzyszom, wierzgał jak koń, lecz trzymali za mocno; o mało nie wywichnęli mu prawego barku. Ciężko dysząc, skrzywiony z bólu, popatrzył w piwne oczy mężczyzny z obrzynem.
– Poznaję cię. Jestem pewien, że cię znam. Gdybyś miał dość jaj, żeby ściągnąć to z gęby, przypomniałbym sobie twoje nazwisko. Jestem tego pewien.
Facet wyszczerzył zęby.
– Możliwe, szefie. Ale nie chodzi o mnie, co nie? Tylko o ciebie i ten cholerny bałagan, którego narobiłeś. Czemu więc nie pójdziesz z nami grzecznie? Rozumiesz, co mam na myśli, no nie? Musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.
– Dokąd go zabieracie? – zaoponowała dzielnie Moira, choć głos jej drżał.
Trzymała teraz córkę na rękach i kołysała ją lekko, żeby ją uspokoić. Riordan z buzią w podkówkę stał obok, uczepiony fartucha matki.
– Nie zrobicie mu nic złego, co?
– Nie marudź, dziewczyno – odparł ten z obrzynem. – Chcemy zabrać twojego staruszka tam, gdzie martwa cisza i da się pogadać o tym i owym spokojnie, bez tych wrzasków. Powiem ci tylko, że nie byłoby dobrze dzwonić na policję czy coś w tym rodzaju. Będziemy wiedzieli, jeśli to zrobisz, a konsekwencje dla twojego staruszka… no, mogłyby być tragiczne.
– Proszę, nie róbcie mu nic złego. – Oczy Moiry były pełne łez. – To dobry człowiek. Najlepszy. Nie chcielibyście chyba, żeby te biedne maluszki dorastały bez ojca, prawda?
– W porządku, Moira – odezwał się Kieran. – Ci faceci wyraźnie mają o coś żal, ale na pewno dojdziemy do porozumienia. Zostań tu i staraj się nie denerwować, dobrze? Wrócę, kiedy tylko wszystko sobie wyjaśnimy. Rób, co on każe. Nie zgłaszaj tego. W ogóle do nikogo nie dzwoń. Kocham cię. I ciebie też, Riordan. I ciebie Grainne, skarbie.
– Dość już СКАЧАТЬ