Название: Kronika Niedzielna
Автор: Sandor Marai
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-07-03463-8
isbn:
My nie możemy tej książki napisać. Podobnie jak człowiek żyjący w czasach wojny trzydziestoletniej nie mógł napisać fachowej książki na temat wojny trzydziestoletniej; być może podejrzewał, że wszystko, co dzieje się wokół niego, ramy jego życia są trochę też historycznymi ramami; ale w każdym razie miał nadzieję, że cały ten nieporządek ma charakter przejściowy i do lutego następnego roku prawdopodobnie się skończy. Trzeba było trzydziestu lat, żeby się skończył; a tymczasem dla niego życie przeminęło. Tak samo dla mnie przemija, w przemijającym czasie, to coś, w czego sferze się urodziłem, a co z początku było jedynie kołyską w domu rodziców, i trzeba było wielu lat, nim dostrzegłem, że ta kołyska stoi nie tylko w pokoju, lecz umiejscowiona jest także w idei, a nazwa tej idei to: Europa. Tymczasem mijało życie, ja zaś zauważyłem, że wyrosłem z kołyski, a i wyrosłem z Idei. Pomyślałem wtedy, że ją opiszę. Ale już widzę, że eksperyment na zawsze utknął na wprowadzeniu.
Z Idei my, Europa i dzieci tego wieku, dość szybko wyrośliśmy; a pewnego dnia zorientowaliśmy się, że w jej miejscu pozostał tylko kontynent. Do tego kontynentu, do tego pojęcia geograficznego wypada raz wreszcie napisać wprowadzenie. Wiele podejmowano prób w tym kierunku. W ostatnim czasie wszyscy, którzy zajmujemy się pisaniem, czyli możliwie trafnym, precyzyjnym wyrażaniem fermentujących wspólnych myśli, wielokrotnie otrzymywaliśmy z zagranicy formularze, w których obserwatorzy i badacze tej kwestii wzywali nas, byśmy się wypowiedzieli, czy istnieje jeszcze „duch europejski”, a jeśli tak, to kiedy i gdzie, na posiedzeniach którego towarzystwa spirytualistycznego spotkaliśmy się z nim po raz ostatni. Te ankiety zawsze wywoływały we mnie takie wrażenie, jak listy gończe, w których dozorcy i strażnicy podają dokładny rysopis niewiernego ducha europejskiego: „duch europejski”, ten podejrzany fenomen, pewnego dnia zbiegł, był mniej więcej taki a taki, teraz zaś uprasza się wszystkich żandarmów i strażników granicznych, ponadto myślicieli, filozofów, estetów, krytyków, ba, nawet i dziennikarzy, niech nań starannie baczą, a jeśli gdzieś się pojawi, niech go przekażą najbliższemu policjantowi. Z nadesłanych na ankietę odpowiedzi okazało się, że najznakomitsi eksperci boleśnie odczuwają nieobecność ducha europejskiego; jest pierwszorzędny duch francuski, godny pozazdroszczenia duch angielski, zasługujący na uwagę duch niemiecki i takiż włoski, czarujący i pociągający duch węgierski; tylko akurat duch europejski przepadł bez śladu. Moją książkę, w której dotarłem tak oto jedynie do wprowadzenia, przeznaczyłem głównie dla chińskiego studenta stypendysty, który po odpowiednich przygotowaniach w 1960 roku wyruszy w drogę, by obejrzeć miejsce swych badań, Europę. Ów celujący chiński student przeczyta wszystko, o czym będzie sądził, że może być mu potrzebne w trakcie objazdu: Wyznania Świętego Augustyna i dzieła Renana, pisma historyczne Mommsena, Micheleta, Macaulaya i Carlyle’a, historię silników Diesla oraz historię sztuki opublikowaną przez wydawnictwo Propyläen, a potem spragniony i złakniony zejdzie ze statku w Marsylii i będzie szukał tego, do czego się przygotował: Europy. Ale nigdzie jej nie znajdzie.
Na tamte ankiety ja sam najczęściej nie odpowiadałem; jestem wszak pisarzem, a nie detektywem i nie lubię brać udziału w takich międzynarodowych śledztwach policyjnych. To sprawa władz. Pamiętałem jeszcze czasy, kiedy przez moment widziałem albo zdawało mi się, że widzę ów ścigany fenomen. Był taki czas – mniej więcej pomiędzy rokiem 1922 a 1926 – kiedy w malowniczych szwajcarskich wioskach przy wybornym białym winie leciwi i pełni dobrych intencji zachodni mężowie stanu formułowali umowy, kiedy Briand całkiem poważnie marzył, że właśnie on będzie pierwszym prezydentem Paneuropy, kiedy w salonach Paryża, Londynu, Budapesztu i Warszawy solidnie wykształceni, błyskotliwi ludzie dyskutowali w wielu językach o tym, czy narody Europy szczęśliwie mają już za sobą dziecięce choroby nacjonalizmu, i dowodzili, że Nowa Epoka nie tylko już się zaczęła, ale wręcz tkwimy w niej po same uszy, z całą tą „stylowością” i ze wszystkimi porozumieniami: Europa znów przejęła rolę kierowniczą na pięciu kontynentach i na kolejnych tysiąc lat zapłodniła cywilizację własną ideą. Ci mili i solidnie wykształceni ludzie nie zdążyli jeszcze wypowiedzieć tego zdania w wielu językach, a Vickersowie i Schneiderzy & Creusotowie3 już wiedzieli, że znów warto zakontraktować większą ilość stali. Chiński student dobrze uczyni, jeśli pośpieszy się z kuciem i już przed rokiem 1960 kupi bilet na ten objazd. Przed piętnastoma laty Spengler jeszcze miał własny temat: mógł mówić o jednolitej Europie, która jednolicie szykuje się na unicestwienie; dzisiaj zmuszony byłby zmodyfikować i uszczegółowić swój tragiczny pogląd. Coś, w czym ja się urodziłem, świat, na który przyszedłem, na moich oczach przestał istnieć; jeszcze nawet nie zdążyłem uruchomić świadomości, a już był wspomnieniem. Przed dziesięcioma laty podróżowałem jeszcze po Europie; dzisiaj podróżować mogę już tylko po Niemczech albo po Finlandii, albo po Francji. Przed dziesięcioma laty poważnie wierzyłem, że pewnego dnia my, węgierscy, angielscy, włoscy i francuscy pisarze, gdzieś się spotkamy i w uroczystej oprawie sprzymierzymy się, by bronić europejskiego ducha; dzisiaj wiem, że nie stawia się przede mną żadnego innego zadania, jak tylko to, by wszelkimi środkami sprzymierzać się – z tymi, którzy do tego celu są zdatni – w imię obrony ducha węgierskiego. Wiemy o tym dzisiaj wszyscy, którzy piszemy, i także każdy z nas z osobna, Łotysze i Portugalczycy też. Przed dziesięcioma laty z łatwością jeszcze używałem takich słów, jak „europejski obraz świata”. Dzisiaj spuszczam wzrok, jeśli ktoś w mojej obecności bezmyślnie powtarza coś w tym rodzaju. Przed dziesięcioma laty – o, ja jeszcze widziałem krajobrazy tamtego świata, nie tylko krainy geograficzne, ale i ludzkie! opowieść snuje tu świadek wielkich czasów, mój drogi Chińczyku! – zdarzało się, że w angielskim pokoju hotelowym albo we francuskiej kawiarni poważnie spieraliśmy się z Norwegami, Niemcami i Bułgarami na temat warunków możliwości istnienia – w ramach Europy narodowej – „autonomii kulturowej”. Mówię, ja to jeszcze widziałem. Ale tego, co widziałem, już nie ma. Zamiast tego pozostał kontynent. Do tego kontynentu chciałbym napisać przynajmniej wprowadzenie.
Ostatnie prawdziwie europejskie zdanie wypowiedział naturalnie Napoleon. Kiedy, zgrzytając zębami, odrzucił precz pokój zawarty w Amiens, tak oto zwrócił się do Markowa, rosyjskiego ministra: „Z przykrością, ze wstrętem rozpoczynam wojnę. Bo raczej i bardziej jestem Europejczykiem aniżeli Francuzem i dokładnie tak samo jak Pan popadłbym w rozpacz, gdybym pewnego pięknego poranka spostrzegł, że Anglii już nie ma”. To było ostatnie europejskie zdanie; zabrzmiało przed stu trzydziestoma trzema laty, z nabożnością zanotujmy ten rok. Stendhal i Goethe jeszcze mogli czuć coś podobnego; aczkolwiek faktem jest, że Goethe СКАЧАТЬ
3
Brytyjska firma Vickers oraz francuska Schneider-Creusot – znane przedsiębiorstwa zbrojeniowe.