Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 7

Название: Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1

Автор: Zbigniew Nienacki

Издательство: PDW

Жанр: Драматургия

Серия:

isbn: 9788377411162

isbn:

СКАЧАТЬ lasu.

      Albowiem doktor Niegłowicz w głębi duszy wierzył, że człowiek nie do końca postradał swój instynkt i z setek możliwości wybiera tę jedyną, najbardziej odpowiednią dla siebie. I nawet, o zgrozo, sądził, że niektóre choroby trapiące człowieka nie były tylko zrządzeniem losu, lecz wynikały z największej potrzeby organizmu, były jak burza, która musi nadejść, gdy zrobi się zbyt parno.

      O tym, że czas krótki jest, przeto spiesz się człowiecze…

      Dziewczyna, którą przywiózł do Skiroławek malarz Bogumił Porwasz, miała dwadzieścia cztery lata i pracowała w stolicy jako ekspedientka w sklepie z bielizną męską. Propozycja spędzenia Sylwestra w zagubionej wśród lasów leśniczówce i to w towarzystwie przystojnego malarza wydała się jej pociągająca. Podniecała ją także obietnica Porwasza, że spędzi trochę czasu wśród „dzikich ludzi”, jak określił on swoich przyjaciół. Martwiła się przez całą drogę jedynie o to, co będą jedli na tym pustkowiu, bowiem jedzenie sprawiało jej ogromną radość. Malarz opowiadał, że w niezbyt odległym miasteczku jest tuczarnia drobiu i dostać tam można żołądki kurze i gęsie. „Ach, żołądki, jakie to dobre” – kilkakrotnie wzdychała w drodze ze stolicy, budząc tym irytację malarza, który był chudy, z zapadniętą klatką piersiową i wklęsłym brzuchem. Mógł nie jeść przez kilka dni i zadowalał go nawet kęs spleśniałego chleba. Tylko jego czarne, pałające, głęboko zapadnięte oczy wydawały się ciągle głodne.

      Dziewczyna miała na imię Józia. Była niezbyt wysoką, okrągłą blondynką o jasnej cerze, różowych pełnych policzkach i malutkich wilgotnych usteczkach, które raz po raz wysuwała do przodu i układała w maleńki ryjek. Wydawało się, że nawet powietrze, które wdycha, najpierw smakuje swymi wilgotnymi wargami. I z nią to przyszedł malarz na Sylwestra do leśniczówki. Podczas przerwy w tańcach podchodziła do stołu obok kominka i rozglądała się po rozstawionych półmiskach. Potem delikatnie brała do rąk widelec i mały talerzyk, kładła na nim płatek zimnej sarniny, salcesonu lub skrzydełko kaczki, jeden grzybek, kawałek kiszonego ogórka. I jadła wolno, wolniuteńko, małymi kęsami, mrużąc przy tym oczy, jakby opadały ją jakieś rozkoszne wspomnienia. Kawałki mięsa ginęły w jej drobnych usteczkach, które stawały się jeszcze bardziej czerwone, wilgotne i świeże, a policzki różowiły się i wydawały się jeszcze gładsze. Blask ognia z kominka migotał na jej wargach, muskał policzki, podkreślał cień, jaki rzucały długie przyczernione rzęsy. Niegłowiczowi wydawała się małą wiewiórką, obrabiającą orzeszek, to znów rozkosznym prosiaczkiem, którego miał ochotę pogłaskać po różowym pyszczku i podać mu kawałek jabłuszka lub ciepłego ziemniaczka. Uczyła bowiem lektura księgi Brillat-Savarin'a, że nie ma nic piękniejszego na świecie jak widok młodej i uroczej łakomczuchy, której oczy błyszczą, usta połyskują, a ruchy przy jedzeniu są miłe i wdzięczne. Kobiety takie bywają w nocy dla mężczyzny jak dobrze wypełniony półmisek. Stał więc wsparty o krawędź okapu nad kominkiem i wpatrując się w pannę Józię słuchał, jak w jej drobnych białych ząbkach chrzęści plasterek kiszonego ogórka. Denerwował go pogwar głosów za plecami, śmiechy pań i odgłosy rozmowy między pisarzem Lubińskim i malarzem Porwaszem, dolatujące z kąta salonu. Nie chciał uronić niczego z owego przyjemnego chrzęstu, który wydawał mu się o wiele bardziej podniecający niż szelest noworocznych sukien.

      Panna Józia podniosła wreszcie swoje przymrużone powieki, przekrzywiła jasną główkę i zapytała:

      – Czemu mi się pan tak przygląda?

      Chrząknął z powagą:

      – Bo także lubię kiszone ogórki.

      Odłożyła z odrobiną żalu swój talerzyk. Wybrała inny, czysty i nałożyła na niego doktorowi plasterek ogórka i płatek zimnej sarniny.

      – Dziękuję – powiedział doktor, odbierając talerzyk z jej rąk. A potem tak samo głośno zachrzęścił ogórek w jego zębach i doktor głośno mlasnął, smakując zimną sarninę.

      – Czy to prawda, doktorze – zapytała panna Józia – że w Skiroławkach jest sekta religijna, która pozwala raz do roku wszystkim z wszystkimi, razem, w jednej stodole? Pan wie, co mam na myśli…

      I patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które wydawały się wypełnione bezbrzeżnym zdumieniem. Nawet jej wilgotne usteczka przestały się poruszać.

      Doktor postawił na stole swój talerzyk. Zdjął ze stojaka haczyk i kolnął nim płonące na kominku polano. A potem ozwał się z niezwykłą powagą, która dla tych, co go dobrze znali oznaczała, że odrobinę sobie żartuje. Jak nazwał to pisarz Lubiński: „nasz doktor lubi przemawiać z żartobliwą powagą”.

      – Niech pani nie wierzy w takie historie, panno Józiu. O takich jak nasza, małych, zagubionych wśród lasów wioskach, różne opinie się wydaje, ale nie trzeba im dawać wiary. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy lubią kochać się i jeść do syta. Ale nie każdy człowiek do tych spraw podchodzi z należytą powagą… Weźmy na ten przykład ów ogóreczek kiszony, który pani właśnie chrupie. W mojej spiżarni mam aż siedem rodzajów w rozmaity sposób zakiszonych ogóreczków. Stoją w dużych słojach. Co roku sam doglądam, aby we właściwy sposób zamarynowała je moja gospodyni, Gertruda Makuch. Bo inaczej smakuje kiszony ogóreczek, któremu dodano więcej kopru, a zupełnie inaczej smakuje ten, do którego włożono więcej pasków korzenia chrzanu, liści dębowych albo wiśniowych, liści czarnej porzeczki, dodano czosnku, gorczycy. Ogóreczek z listkami wiśniowymi jest jędrny i chrzęści w zębach, a z dodatkiem większej ilości czosnku wydaje pod naciskiem zębów tylko suchy i niewyraźny trzask, jakby ktoś łamał zapałkę. Natomiast ma on smak ostrzejszy i niekiedy aż pali w język. Podobnie jest z ogóreczkiem, do którego dodano sporą ilość gorczycy. Zachowuje twardość i ostrość, chrupie w zębach bardzo smakowicie. Tak zakiszone ogórki trzymam na dolnej półce, bo półkę wyżej zajmuje ćwikła i pikle z ogórków nasiennych oraz cebulka marynowana, dynia w occie i korniszony, a także botwina w butelkach i fasolka szparagowa w słojach. Z octem jednak należy uważać, gdyż powszechnie sądzi się, że powoduje on anemię. Ale przecież nie można marynować bez octu! Oczywiście, są zwolennicy suszenia jarzyn, warzyw, a także grzybków. Ja także mam trochę tego suszu w spiżarni w lnianych torebkach, ładnie podwiązanych i uwieszonych na specjalnych haczykach. Nie ma jednak nic smakowitszego nad różne rodzaje marynowanych grzybków…

      – Ach, niech pan opowiada, doktorze – przymknęła powieki panna Józia i jak do pocałunku rozchyliła swoje wilgotne czerwone usteczka.

      Wydała się w tym momencie doktorowi osobą niezwykle piękną. Ogromny dekolt białej bluzeczki w wyszywane maki przyciągał wzrok. Ciało, które objawiał, było gładkie i cudownie żółtawe jak kość słoniowa, tylko głęboki rowek między piersiami zaznaczał się cieniem, podkreślając kształtność biustu. Doktor przestąpił z nogi na nogę i chrząknął nerwowo, czym spłoszył ów intymny i ulotny nastrój, w jakim się obydwoje znaleźli.

      Dziewczyna podniosła do góry powieki, zatrzepotała przyczernionymi rzęsami i zapytała z niepokojem:

      – Doktorze, czemu się pan tak mi przygląda?

      – Myślę o pani tarczycy, panno Józiu – powiedział. – Tymczasem chyba nie ma powodu do niepokoju, ale ta pani szyja, taka pełna i gładka…

      – Tak, trochę jest za gruba – dotknęła ręką gardła – i w ogóle jestem chyba za gruba.

      Doktor uśmiechnął się wyrozumiale:

      – Nie СКАЧАТЬ