Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 18

Название: Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1

Автор: Zbigniew Nienacki

Издательство: PDW

Жанр: Драматургия

Серия:

isbn: 9788377411162

isbn:

СКАЧАТЬ oczu. Przestawały też ją zachwycać jego wąskie biodra wciśnięte w aksamitne spodnie, pierścienie ciemnych loków, wychylających się z rozpiętej na piersi czarnej koszuli, którą malarz zmieniał dość rzadko. Zdawało jej się, że po prawie dwutygodniowej znajomości potrafi go prześwietlić swoim wzrokiem, widzi w nim żołądek podobny do kapciucha ze źle wygarbowanej skóry baraniej. W takim kapciuchu trzymała kiedyś pieniądze i różne drobiazgi. Żołądek Porwasza można by wypełnić nawet kamieniami i malarz czułby się syty. Ale jej żołądek był inny, delikatny, wrażliwy i różowawy, jak owe usteczka, które teraz zamknęła przed nim swoimi ściśniętymi mocno udami. „Nie dam mu” – myślała o Porwaszu ze złością. – „Nie dam mu więcej”. Porwasz zaś, nieświadom jej decyzji, pomrukiwał coś niezrozumiale, poprawiając obraz na sztalugach, bełkotał do siebie jakieś złorzeczenia, ponieważ z powodu zamieci śnieżnej, a także późnej pory, robiło się ciemno. Coraz wolniejsze i rzadsze były ruchy pędzla w dłoni Porwasza, a myśli jego szybowały poprzez zamieć śnieżną w dalekie przestrzenie, ku baronowi nazwiskiem Abendteuer, który być może właśnie w tej chwili w swym paryskim sklepiku pokazywał jakiemuś turyście w futrze z piżmaków obraz Porwasza – „trzciny nad jeziorem”. „Ten obraz będzie jeszcze bardziej trzcinowaty, a biel na nim jeszcze bardziej śniegowa” – pomrukiwał malarz w sobie tylko zrozumiałym Porwaszowym języku, pełnym nieartykułowanych dźwięków, stęknięć, pojękiwań i świstów, które zawsze z siebie wydobywał, ilekroć tworzył kolejne dzieło. Jeszcze przed dwoma tygodniami panna Józia słuchała owych szeptów, świstów, stęknięć i westchnień jak ciekawej i podniecającej muzyki, ale teraz odnosiła wrażenie, że malarz jest małym chłopcem, który tworzy swe dzieło siedząc na nocniku.

      – Mógłbyś tak, Boguś, obrać trochę ziemniaków – odezwała się jękliwie.

      – Maluję – upomniał ją surowo i zapalił światło w pracowni. Nawet nie wysilał się, aby zrozumieć uczucia i pragnienia panny Józi. Bo czy baron Abendteuer wziąłby to pod uwagę, oglądając jego nowy obraz – „trzciny nad jeziorem”? Liczyły się tylko plamy, linie, faktura, rozmieszczenie barw – ochry, żółci i czerni, a także bieli, tej trudnej do osiągnięcia bieli śniegu.

      W elektrycznym świetle obraz na sztalugach wydał się Porwaszowi jakiś obcy i wrogi. Odstąpił od niego trzy kroki, zgarbił się, wcisnął głowę w ramiona, jakby miał zamiar go zaatakować na podobieństwo rozjuszonego byka. I właśnie wtedy rozległo się pukanie do drzwi domu Porwasza. Przybył doktor Jan Krystian Niegłowicz, od stóp do głowy zasypany płatkami śniegu, z twarzą poróżowiałą od mrozu. Jego okulary były zalepione śniegiem, więc przez moment w korytarzu domu malarza poruszał się jak ślepiec.

      – Gdzie jest chora i jak się czuje – zabrzmiał potem w pracowni jego donośny męski głos.

      – Józia coś niedomaga – oświadczył Porwasz, pomagając doktorowi zdjąć kurtkę.

      – Rano miałam trzydzieści osiem stopni – tryumfująco powiedziała panna Józia, wskazując na termometr, który leżał na stoliku obok tapczana. – I boli mnie tutaj – dotknęła ręką brzucha – i tutaj – zrobiła dłonią gest koło piersi.

      – Rozumiem – powiedział doktor i jeszcze raz przetarł chusteczką okulary. Następnie przeniósł w pobliże tapczana lekarską walizeczkę. – Zbadamy panią dokładnie i starannie. A pan niech na chwilę opuści ten pokój – rozkazał Porwaszowi.

      – A cóż to, nie widziałem jej bez majtek? – oburzył się Porwasz.

      Doktor przysunął krzesło do tapczana, wyjął z walizki słuchawki. Nie odwracając się w stronę Porwasza, wyjaśnił:

      – Podczas badania lekarskiego nie jest wskazana obecność osób trzecich. Zdarza się bowiem, że osobie chorej lekarz zadaje pytania, na które chora, z uwagi na osoby trzecie, niekiedy najbliższe, może krępować się odpowiadać albo odpowiada kłamliwie, co powoduje wydanie fałszywej diagnozy. Owszem, wskazana jest obecność matki albo pielęgniarki, o ile badana jest osobą nieletnią, szczególnie w okresie pokwitania. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z osobą pełnoletnią, wszak się nie mylę, panno Józiu?

      – Oczywiście, panie doktorze, jestem jak najbardziej pełnoletnia – niemal zaśpiewała.

      Porwasz bez słowa wyszedł z pracowni, ale zatrzymał się tuż za drzwiami, przyklęknął i zaczął zerkać przez dziurkę od klucza.

      Doktor usadowił się wygodnie na krzesełku przy tapczanie i najpierw bardzo długo patrzył Józi w oczy. Potem dotknął dłonią czoła i szyi, i znowu patrzył na Józię w zupełnym milczeniu, aż ta zaczęła się niecierpliwić.

      – Zechce mnie pan zapewne osłuchać – usiadła na tapczanie, zsuwając ramiączka halki. Lecz doktor stwierdził:

      – Nie trzeba – i ramiączka z powrotem nasunął na dawne miejsce.

      – Bolało mnie tutaj – Józia położyła się na tapczanie i, odrzuciwszy kołdrę, zadarła krótką haleczkę, ukazując gładki, nieco wypukły brzuszek z okrągłym wgłębieniem po pępowinie.

      – Nie trzeba – znowu stwierdził doktor i zakrył łono panny Józi.

      Zapytał ją o coś cichym głosem, a było to chyba pytanie dość intymnej natury, bo panna Józia jak gdyby zawstydziła się i odrzekła coś z wahaniem, równie cicho. Wymienili między sobą kilka szeptem wypowiedzianych zdań. Wtedy doktor wstał i przesunął krzesło do ogromnego stołu, który znajdował się na środku pracowni.

      – Proszę – krzyknął do malarza.

      A gdy ten wszedł do pracowni, doktor powiedział, zapalając papierosa:

      – Uważam, że panna Józia jest zupełnie zdrowa. A bóle, na które się skarżyła, pochodzą z nieodpowiedniego lub niedostatecznego odżywienia.

      – Ja cierpię na sprawy kobiece – jęknęła panna Józia.

      Doktor z uznaniem pokiwał głową i rzekł z żartobliwą powagą:

      – Zgadzam się. Pani cierpi na sprawy kobiece, ale tym zajmują się przeróżne panie-literatki w tygodnikach ilustrowanych. Natomiast my, lekarze, interesujemy się jedynie chorobami kobiecymi. Jest jednak zjawiskiem niepokojącym, że wiele cierpiących kobiet zbyt często szuka rady w powieściach psychologicznych, zamiast udać się do poradni „K”. W istocie rzeczy cierpi pani na sprawy kobiece. Radzę zjeść talerzyk kluseczek francuskich dobrze omaszczonych skwarkami z boczku, kotlecik schabowy panierowany oraz ogórek kiszony lub surówkę z kiszonej kapusty.

      – No, słyszysz, Józiu? – ucieszył się Porwasz.

      Panna Józia aż usiadła na tapczanie, rozgniewana słowami doktora, który zbagatelizował jej dolegliwości.

      – Gdzie jest ten kotlecik panierowany? Gdzie są kluseczki francuskie? Wszyscy mężczyźni są oszustami!

      To mówiąc, rzuciła się na tapczan twarzą w poduszkę i całym jej ciałem wstrząsnęło łkanie.

      Doktor uznał, że bieg spraw przekracza jego kompetencje. Narzucił na siebie futerko, podjął z podłogi walizeczkę lekarską.

      – Honorarium – zaczął malarz, ale doktor tylko machnął ręką.

      – Dał СКАЧАТЬ