Ogród bestii. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 25

Название: Ogród bestii

Автор: Jeffery Deaver

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Jeffery Deaver

isbn: 9788376487595

isbn:

СКАЧАТЬ Mieszkanie? Nie wiem. Nie pytałem. Masz na myśli drogę ucieczki?

      Miał na myśli melinę Malone’a z zamkniętymi na głucho drzwiami i oknami oraz komitet powitalny złożony z uzbrojonych marynarzy.

      – Owszem.

      – Cóż, sprawdzisz na miejscu. Może uda się zamienić. Właścicielka wydaje się miła. Nazywa się Käthe Richter.

      – Jest nazistką?

      – Nie używaj tego słowa – rzekł cicho Morgan. – Zdradza, że nie jesteś stąd. „Nazi” w bawarskiej gwarze oznacza prostaka. Poprawny skrót brzmi „Nazo”, ale to też rzadko się słyszy. Mów „narodowy socjalista”. Niektórzy używają skrótu NSDAP. Możesz też mówić „partia”. Z należną czcią… Wracając do panny Richter, nie wydaje mi się, żeby miała jakiekolwiek sympatie polityczne. – Wskazując szklankę, Morgan spytał: – Nie smakuje ci?

      – Siki.

      Morgan parsknął śmiechem.

      – To piwo pszenne. Piją je dzieci. Czemu je zamówiłeś?

      – Mają tu setki gatunków. Nigdy o żadnym nie słyszałem.

      – Ja zamówię.

      Kiedy nadszedł kelner, Morgan powiedział:

      – Poprosimy dwa razy pschorr. I kiełbasę z chlebem. Do tego kapustę i korniszony. I masło, jeżeli jest dzisiaj.

      – Słucham pana. – Kelner zabrał szklankę Paula.

      – W książce jest też rosyjski paszport z twoim zdjęciem – ciągnął Morgan. – Trochę rubli, w przeliczeniu około stu dolarów. W razie niebezpieczeństwa przedostaniesz się do granicy szwajcarskiej. Niemcy chętnie pozbędą się z kraju Rosjanina, więc pozwolą ci wyjechać. Rubli ci nie zabiorą, bo nie wolno im będzie ich tu wydać. Szwajcarów nic nie będzie obchodziło, że jesteś bolszewikiem i z radością pozwolą ci wydać u siebie pieniądze. Pojedziesz do Zurychu i zgłosisz się do ambasady amerykańskiej. Stamtąd wyciągnie cię Gordon. Po tym, co się zdarzyło w alei, musimy zachować wyjątkową ostrożność. Mówiłem już, że coś się w mieście dzieje. Na ulicach jest o wiele więcej patroli niż zwykle: szturmowców, chociaż to akurat mnie nie dziwi – nie mają nic innego do roboty poza maszerowaniem i patrolowaniem – ale roi się też od SS i gestapo.

      – To są…

      – SS… Widziałeś tych dwóch na tarasie? W czarnych mundurach?

      – Tak.

      – Pierwotnie byli strażą przyboczną Hitlera. Teraz stali się kolejną prywatną armią. Większość ubiera się na czarno, ale niektórzy noszą szare mundury. Gestapo to tajna policja, chodzi w cywilu. Funkcjonariuszy jest niewielu, ale są bardzo niebezpieczni. Ich kompetencji podlegają głównie przestępstwa polityczne. Ale w dzisiejszych Niemczech wszystko może być przestępstwem politycznym. Jeśli naplujesz na chodnik, obrazisz Führera i trafisz do więzienia Moabit albo do obozu koncentracyjnego.

      Na stole zjawiło się piwo Pschorr i jedzenie. Paul wychylił duszkiem połowę kufla. Piwo było wyśmienite, z posmakiem ziemi.

      – Teraz to co innego.

      – Smakuje? Po przyjeździe uświadomiłem sobie, że już nigdy nie wypiję amerykańskiego piwa. Żeby zostać dobrym piwowarem, trzeba się długie lata uczyć. To umiejętność godna takiego szacunku jak najlepsze uniwersyteckie wykształcenie. Berlin jest browarniczą stolicą Europy, ale najlepsze piwo robią w Monachium, w Bawarii.

      Paul zaczął łapczywie jeść. Ale piwo i jedzenie całkowicie nie pochłonęło jego uwagi.

      – Musimy się szybko brać do roboty – szepnął. W jego profesji każda godzina przebywania w pobliżu miejsca przestępstwa zwiększała ryzyko. – Potrzebuję informacji i broni.

      Morgan skinął głową.

      – Mój kontakt powinien się zjawić lada minuta. Poda ci szczegóły na temat… człowieka, któremu złożysz wizytę. Jeszcze dziś po południu pójdziemy do lombardu. Jego właściciel ma dla ciebie dobry karabin.

      Paul zmarszczył zaskoczony brwi.

      – Karabin?

      – Nie umiesz strzelać z karabinu? – Morgan posłał mu zaniepokojone spojrzenie.

      – Umiem. Byłem w piechocie. Ale w pracy zawsze strzelam z bliska.

      – Z bliska? Tak ci łatwiej?

      – To nie kwestia trudności. Tak jest skuteczniej.

      – Uwierz mi, Paul, mógłbyś zbliżyć się do celu na tyle, żeby go zabić z pistoletu – to możliwe, chociaż bardzo trudne. Ale wszędzie kręci się tyle brunatnych i czarnych koszul, i gestapowców, że od razu by cię złapali. Głowę daję, że śmierć miałbyś długą i nieprzyjemną. Jest jednak inny powód, żeby użyć karabinu – on musi zginąć na oczach ludzi.

      – Dlaczego?

      – Senator powiedział, że wszyscy w niemieckim rządzie i partii znają wielką rolę Ernsta w remilitaryzacji. Trzeba pokazać jego następcom, że też znajdą się w niebezpieczeństwie, jeżeli zajmą jego miejsce. Jeśli Ernst umrze bez świadków, Hitler zatuszuje sprawę, ogłosi, że zginął w wypadku albo zmarł na jakąś chorobę.

      – Wobec tego zrobię to publicznie – rzekł Paul. – Z karabinu. Ale będę musiał ustawić celownik, poczuć broń, znaleźć dobry punkt, dokładnie go wcześniej obejrzeć, sprawdzić wiatr, światło, ustalić trasę na miejsce i z powrotem.

      – Oczywiście. To ty jesteś fachowcem. Masz wolną rękę.

      Paul dokończył posiłek.

      – Po zdarzeniu w alei muszę się zapaść pod ziemię. Chcę zabrać swoje rzeczy z wioski olimpijskiej i jak najszybciej przeprowadzić się do pensjonatu. Pokój jest już gotowy?

      Morgan przytaknął.

      Paul dopił piwo, po czym wziął ze stołu książkę Hitlera, oparł na kolanach i przekartkował, odnajdując paszport, pieniądze i adres. Wyciągnął kartkę, na której był zanotowane informacje o pensjonacie. Wrzucając książkę do teczki, zapamiętał adres i drogę, a potem na pozór bezwiednym ruchem starł karteczką odrobinę rozlanego na stole piwa i zmiął papier, aż zmienił się w miękką kulę. Wsunął ją do kieszeni razem z niedopałkami, których chciał się pozbyć później.

      Morgan uniósł brew.

       Mówili, że jesteś dobry.

      Wskazując głową torbę, Paul spytał szeptem:

      – Co to właściwie jest ta książka Hitlera, „Moja walka”?

      – Ktoś powiedział, że zbiór stu sześćdziesięciu tysięcy błędów gramatycznych. Ponoć to filozofia Hitlera, ale w zasadzie stek kompletnych bzdur. СКАЧАТЬ