Sekret antykwariusza. Paweł Jaszczuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret antykwariusza - Paweł Jaszczuk страница 4

Название: Sekret antykwariusza

Автор: Paweł Jaszczuk

Издательство: Автор

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66201-65-1

isbn:

СКАЧАТЬ jak kiszki grają mu marsza, więc zajrzał do kuchni. Otworzył chlebak i odkroił kromkę razowca. Potem sięgnął do lodówki po śledzie korzenne, które przyrządziła Liza. Zanurkował widelcem w słoiku i smakował rozpływające się w ustach dzwonka, doprawione pieprzem i pokrojoną w talarki cebulką, czując niewypowiedzianą rozkosz. Nikt na świecie nie potrafił tak zamarynować śledzi jak ta zarozumiała gówniara, która się na niego obraziła.

      Piotr przełknął ostatni kęs, przejechał językiem po podniebieniu i zebrał ze stołu okruszki, które wysypał na parapet w kuchni. Potem śledził zza żaluzji nadlatujące ptaki. Przyfrunęły dwa mazurki, a za nimi modraszka, ale choć dokarmiał ją codziennie, dzisiaj mu nie dowierzała i odleciała. Pojawiły się za to nienażarte zasrańce dachowe i po minucie blaszany parapet był czysty, jakby go potraktował odkurzaczem.

      Z ptaków najbardziej nie cierpiał gołębi i nic na to nie mógł poradzić. Każdy by je znienawidził, gdyby zobaczył to, co on, gdy był dzieckiem. Kto chciałby oglądać krwawe oczodoły, z których latające szczury wydziobały oczy? On właśnie to zobaczył. Był upalny czerwiec, gdy wspiął się po bambusowy latawiec, którego ogon zaplątał się w gałęzie klonu. Zajrzał do okna sąsiadki. Pani Jasia z pierwszego piętra siedziała w fotelu przy otwartym oknie z rozdziawioną buzią. Gołębie obsiadły jej głowę, jak w cyrku. Zawzięcie dziobały stare nieruchome ciało. Ohyda!

      Odwdzięczył się im później za to, sypiąc za trzepakiem groch gotowany nadziewany malutkimi haczykami na ryby. Nie miał skrupułów, każdy na jego miejscu by tak zrobił.

      Wszedł do pokoju córki, jak to czynił nieraz pod jej nieobecność. Odsunął drzwi szafy. Na drewnianych wieszakach wisiały bluzki, spodnie, żakiety i sukienki, a na samym brzegu biały jak śnieg fartuch pielęgniarski z wyszytymi czerwoną nitką inicjałami L.S., przesiąknięty zapachem szpitalnym.

      Zerwał go, zwinął w kłębek i wcisnął do torby foliowej, leżącej na podłodze. Potem wyjął walizkę i upchnął w niej obcisłe spodnie, biustonosze oraz bluzki z dekoltem w szpic.

      Żadnych wspomnień. Uciekłaś ode mnie, Strzygo, teraz ja na zawsze wymażę cię z pamięci, pomstował w myślach.

      Po chwili, gdy złość osłabła, wypakował wszystko i przeklinając swoją porywczość, poukładał ubrania na półkach, starając się przypomnieć, gdzie leżały poprzednio.

      Rozmasował powieki. Nie był w stanie wymazać córki z pamięci i wątpił, czy kiedykolwiek mu się to uda. Przypomniał sobie słowa aspiranta: „Liza może być tam, gdzie pan najmniej się jej spodziewa, o ile jeszcze żyje, panie Piotrze”.

      To cyniczne stwierdzenie nie dawało mu spokoju. Rozkładał je na części, próbował znaleźć drugie dno, jakąś wskazówkę. Bez efektu.

      Dlaczego od niego uciekła? Może poznała jego najskrytszą tajemnicę? Czasem wydawało mu się, że obserwuje go w dzień i w nocy. Zwłaszcza ostatnio nie dawała mu spokoju i nasłuchiwała w korytarzu, co mówił przez sen, gdyż nie potrafił się z tego chorobliwego gadania wyleczyć.

      A może niesprawiedliwie ją osądzał? Może przeżyła jakiś zawód miłosny, wpadła w depresję, której nie rozpoznał? A jeśli ktoś ją uprowadził i więzi w ukryciu, chcąc wykorzystać do niecnych celów? Na samą myśl przeszły go ciarki, bo przypomniał sobie historię Nataschy Kampusch, którą zwyrodnialec przetrzymywał i gwałcił przez osiem lat na przedmieściach Wiednia.

      Gdyby Liza chciała cofnąć czas i z nim szczerze porozmawiać, wszystko byłoby inaczej, ale ona wolała skrywać w sobie uczucia, tak jak on. Zapomniała chyba, ile poświęcił czasu na jej wychowanie! Woził ją na lekcje tenisa, a kiedy skończyła trening na korcie, zabierał ją na lekcje angielskiego, bo nie chciał, by była gorsza od rówieśniczek. Śpiewała też w chórze kościelnym, jeździła konno, ćwiczyła floret, imała się dziesiątków przeróżnych zajęć, które zabierały czas i wyciągały mu z portfela pieniądze. Na wszystko się godził, bo chciał jedynie jej dobra!

      Gdy jej biodra delikatnie się zaokrągliły i piersi śmiało wypychały stanik, zrobiła się wstydliwa. Wściekała się, gdy zaglądał do jej pokoju bez pukania, więc unikał tego, by nie robić jej przykrości.

      Potem nastały dni, gdy przesiadywała godzinami w łazience, przesadnie zwracając uwagę na swój wygląd. Wiedziała, że jest niebywale zgrabna i że macocha jej tego zazdrości. Grzebień, szczotki do włosów, cążki do paznokci, nie mówiąc o dezodorantach i kremach – to była jej broń. Miała u chłopaków nieziemskie powodzenie. Stocki przyuważył kiedyś wysokiego młodzieńca, który odprowadził ją aż pod sam dom. Był od niej znacznie starszy i diabelnie przystojny.

      Strzyga, widząc ojca, przeraziła się. Sądziła, że zmyje jej za to głowę. On jednak był tego dnia wyjątkowo wspaniałomyślny, gdyż udało mu się kupić od zdychającego emeryta za śmiesznie małe pieniądze cenny inkunabuł, który trafił do skarbnicy jego cymeliów.

      Żadne z nich nie wspominało więcej o tym spotkaniu. Piotr próbował wykorzystać ten przejściowy układ i zawrzeć z Lizą sojusz przeciwko Wiktorii, lecz z mizernym skutkiem, gdyż córka była pamiętliwa, jak jej macocha.

      Kiedy dziewczyna skończyła liceum ze świadectwem z czerwonym paskiem, sądził, że pójdzie na studia, ale ona wybrała… czepek położnej w ich grajdole. Chciała być przy narodzinach dzieci, przeżywać cud natury, bo miała wrażliwą duszę.

      Za to, że wyprowadził ją na ludzi, nigdy mu nie podziękowała. Wręcz przeciwnie, w perfidny sposób okazała swoją niewdzięczność. Nie każdemu ojcu zdarza się, że jego córka wychodzi z domu bez pożegnania. A jemu tak!

      3

      Około szesnastej Piotr Stocki zszedł do antykwariatu. Osiemnaście skrzypiących stopni. Wyślizgana poręcz, którą polerowały jego dłonie, dłonie Wiktorii, Lizy oraz jego rodziców, nie licząc poprzednich żydowskich właścicieli, których wojna na zawsze wygnała z rodzinnego domu i wepchnęła do krematoryjnego pieca albo do jakiegoś dołu.

      Przystanął na progu swego królestwa. Uchylił do niego drzwi. Nikt z ulicy go nie widział. Wystawa książek, którą z pietyzmem przygotowywał, nikogo nie obchodziła. Ludzie mijali ją obojętnie. Pędzili gdzieś, gapiąc się na przeklęte smartfony, jakby ktoś im wypreparował dusze. A może bali się prawdy, bo książki, które zgromadził, pokazywały marność gatunku ludzkiego, staczającego się nieuchronnie ku zagładzie.

      On i jego książki nie byli już nikomu potrzebni. Ani Literatura rzymska, ani Kodeks Cywilny, żadne Kobiety świata antycznego, tym bardziej Psychologia życia społecznego, Islam, Platon, Zarys dziejów religii nie interesowały zajętych swoimi sprawami przechodniów.

      Usiadł za biurkiem przy regale dębowym, sięgającym od podłogi do sufitu. Mógł z zamkniętymi oczami wymienić tytuły wszystkich książek ustawionych na półkach i powiedzieć od kogo, za ile i kiedy je kupił.

      Zamyślił się, lecz nagle w jego wyobraźni pojawiła się napuchnięta twarz aspiranta, jak zatrzymany kadr filmowy. „Musi pan znaleźć początek sprawy. Każda sprawa ma swój początek… i koniec, panie Piotrze”. Enigmatyczna wskazówka gliniarza mogła się okazać bezcenna, jak strzałka na ścianie СКАЧАТЬ