Sekret antykwariusza. Paweł Jaszczuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret antykwariusza - Paweł Jaszczuk страница 2

Название: Sekret antykwariusza

Автор: Paweł Jaszczuk

Издательство: Автор

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66201-65-1

isbn:

СКАЧАТЬ interesujące skojarzenie! Tak pan to odebrał?

      Spojrzenia obu mężczyzn się zderzyły. Antykwariusz pierwszy opuścił wzrok i udał zainteresowanie nowiutkim komputerem kupionym za pieniądze z Unii Europejskiej, o czym informowała tabliczka z wianuszkiem złotych gwiazdek na lazurowym tle, przymocowana z tyłu ekranu.

      – Chciałbym dopytać, dla uściślenia, kim formalnie jest dla pana zaginiona.

      – Wszystkim.

      – Nie mogę tego zamieścić w protokole. Chodzi mi o dokładne pokrewieństwo między wami.

      Stocki się namyślał. Wkurwiające kap, kap za oknem wyprowadzało go z równowagi.

      – Proszę napisać: przybrana córka.

      W odpowiedzi owłosione palce śledczego wystukały coś na klawiaturze i zatrzymały się w pogotowiu, niczym odnóża wielkiego pająka.

      – A więc cztery dni temu pana przybrana córka…

      – Znikła. Powtarzam to już trzeci raz! – odezwał się antykwariusz z niechęcią. – W poniedziałek zostawiła na kuchennym blacie porcjowanego łososia. Myślałem, że wyszła po pieprz cytrynowy do sklepu. Ona, jak rzadko kto, potrafi gotować. Niech się schowają Gesslery i Okrasy!

      – Wyszła, bo może nie mogła znieść życia z panem pod jednym dachem?

      Słowa śledczego dobiegły jak z przyciszonego telewizora. Pytany na insynuację nie zareagował. Zdążył już opowiedzieć do protokołu swoją wersję zdarzeń i podać szczegółowy rysopis Lizy, jej przyzwyczajenia i listę znajomych. Teraz marzył, by wrócić do antykwariatu, na którego drzwiach zawiesił tabliczkę z napisem „Zamknięte”. Chciał poczuć zapach książek i obejrzeć Biblię Wujka w turkusowej oprawie, odkupioną od księdza alkoholika za równowartość półlitrowej flaszki Smirnoffa Gold. Potem jeśli pogoda dopisze, planował wymyć szyby wystawowe, by udowodnić niedowiarkom, że jego antykwariat, sąsiadujący z zakładem pogrzebowym, wciąż istnieje. Nie miał złudzeń, książki w jego antykwariacie umierały jak dzieci w hospicjach, zapomniane przez Boga, nadaremnie czekające na odwiedziny, podczas gdy zakład pogrzebowy sąsiada otwierał w mieście już trzecią filię.

      – Czy ma pan ze sobą zdjęcie córki?

      Pytanie wyrwało Stockiego z zamyślenia.

      – Nie wiedziałem, że będzie potrzebne.

      – Może w smartfonie? – Rude rzęsy policjanta zatrzepotały zabawnie.

      – Nie potrzebuję żadnego smartfona! – powiedział pytany z rozdrażnieniem. – Wystarczy mi telefon stacjonarny w antykwariacie. Ludzie, którzy tworzyli kiedyś genialne dzieła, nie używali telefonów.

      – I pisali patyczkami na tabliczkach glinianych, co nie oznacza, że mamy do tego dzisiaj wrócić! – Aspirant kilkoma kliknięciami, korzystając z wyszukiwarki, znalazł w komputerze fotografię zaginionej. – Czy może pan potwierdzić, że to ona?

      Antykwariusz obszedł biurko i nachylił się nad ekranem.

      – Boże, skąd pan to ma? – Udał zdziwienie, jakby oglądał czarodziejską sztuczkę w akademii magii.

      – Ja? Jej fotki są dostępne w internecie. Każdy może do woli je sobie oglądać.

      Interesant gapił się na dziesiątki zdjęć Lizy. Jego córka rozpuściła czarne włosy, które spływały jej na ramiona, i środkowym palcem prawej dłoni pokazywała fotografowi, żeby się od niej odpieprzył.

      – To obrzydliwe! Niech pan to zaraz… – Stocki puknął palcem na wybraną fotkę na ekranie.

      – Mam ją skasować? Jak? Internet to stajnia Augiasza, a ja nie jestem Heraklesem. – Funkcjonariusz nachylił się nad komputerem. – No, no. Bardzo atrakcyjna ta pana córeczka – dodał, nie mogąc się powstrzymać od uwagi.

      – Strzyga, nic poza tym! – mruknął rozeźlony Stocki.

      – Nie przesłyszałem się? Mam tak zapisać w protokole?

      – Przepraszam. Tak mi się tylko powiedziało.

      Policyjny urzędnik wyłączył przeglądarkę i zmierzył antykwariusza badawczym spojrzeniem.

      – Czy mogę się dowiedzieć, panie Piotrze, jak to się stało, że Liza u pana zamieszkała?

      Antykwariusz się zawahał. Pytanie zdawało się nie mieć bezpośredniego związku z zaginięciem.

      – Jeśli nie chce pan odpowiadać, nie nalegam, ale ta informacja może być istotna. – Gliniarz zawiesił głos.

      Stocki ciężko opadł na krzesło.

      – To było siedemnaście lat temu w wieczór wigilijny. Mieliśmy się przełamać z żoną opłatkiem, gdy za oknem usłyszeliśmy płacz dziecka. Wyjrzałem na ulicę. Sądziłem, że to dzieciaki przebrały się za kolędników. Może się pan domyślić, kogo zobaczyłem.

      – Wolałbym, żeby pan sam…

      – Skoro pan prosi – antykwariusz wszedł aspirantowi w słowo. – Zszedłem na dół. W sieni, przy wejściu do klatki schodowej, stało obszarpane dziecko. Zacinał deszcz ze śniegiem, a maluch miał na sobie letnie ubranko. Zagadałem, ale milczał. Poprosiłem go na górę, ale bał się ze mną iść. Kazałem mu zaczekać i poszedłem po coś do zjedzenia. Zdaje się, że to był barszcz wigilijny w kubeczku i gorące paszteciki. Dopiero kiedy sobie podjadł, ośmielił się wejść za mną do mieszkania. I tu pierwsze zaskoczenie: w świetle lampy okazało się, że to nie chłopczyk, ale zawszona dziewczynka. Człowiek w taką noc ma obowiązek przyjąć pod dach zbłąkanego wędrowca, a co dopiero małe, wygłodniałe dziecko! Postanowiliśmy z żoną, że ją u siebie przenocujemy, a następnego dnia…

      – Niewiarygodne! – Aspirant przerwał opowieść. – I ta mała dziewczynka, którą przyjęliście na wieczerzy wigilijnej, została u was kilkanaście lat?

      – Ja nie chciałem jej zatrzymywać, ale żona się uparła. Powinienem dodać, że wtedy żył jeszcze Adaś, nasz synek. Wiktoria uważała, że to zrządzenie losu i że Adaś będzie miał towarzystwo do zabawy.

      – Czy…?

      Stocki nachmurzył się, jakby aspirant uderzył tym „czy” w jego czuły punkt.

      – Adaś urodził się z uszkodzeniem narządów ruchu. Poruszał się na wózku, ale był bardzo inteligentnym dzieckiem. Ślicznie malował. Namalować konia w galopie to była dla niego pestka. Niecały miesiąc po znalezieniu Lizy synek zadławił się kredką świecową. To był nieszczęśliwy wypadek.

      – Przepraszam, że zmuszam pana do bolesnych wspomnień. Wróćmy jeszcze do pani Lizy. – Głos stróża prawa złagodniał.

      – No cóż. Już pierwszego dnia przekonaliśmy się, że łatwiej jej przechodzi przez gardło „kurwa mać” niż „proszę pana”. СКАЧАТЬ