Szlacheckie gniazdo. Monika Rzepiela
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela страница 2

Название: Szlacheckie gniazdo

Автор: Monika Rzepiela

Издательство: Автор

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-66201-59-0

isbn:

СКАЧАТЬ obowiązek przejść.

      Kiedy sanie zatrzymały się przed dworem, stara Albina, która pomimo wieku dość jeszcze krzepka była, zaraz weszła na ganek ocieniony dwiema kolumnami. Dwór był stary, z drewna, lecz podmurowany, pomalowany na biało, z niewielkimi oknami i kryty strzechą. Niedaleko od budynku rosła wysoka topola, a na niej znajdowało się bocianie gniazdo. Teraz puste, bo na zimę ptaki odleciały do ciepłych krajów.

      Nikt nie wyszedł akuszerce naprzeciw, gdyż obyczaj witania gości na ganku nie odnosił się do chłopów. Albina zresztą nikogo nie wyglądała i sama udała się do pańskiej siedziby. Tam zaś w kredensie krzątała się czeladź i wnet Tekla, która była zaufaną pani, na pokoje akuszerkę poprowadziła.

      W niewielkiej, wyklejonej różową tapetą alkowie leżała w łóżku położnica. Jej ogromny brzuch okrywała śnieżnobiała pościel. Kobieta rzucała po poduszce kruczoczarną głową, jęczała i straszliwie się pociła. Mimo iż w pomieszczeniu panował zaduch, nikt nie uchylił okna. Nie tylko z powodu zimy, lecz również z tej przyczyny, iż powszechnie wierzono, że przez otwarte okiennice wyleci dusza rodzącej.

      Nie tracąc ani chwili, Albina ściągnęła pościel i panią zbadała. Stwierdziwszy, iż rozwarcie dopiero do połowy doszło, z powrotem cierpiącą okryła.

      – Trzeba czekać – powiedziała bardziej do siebie niż do niewiasty.

      Tymczasem do porodu wszystko już przygotowano. Na krześle obok łóżka leżały poskładane w kwadraty prześcieradła i ostre nożyce. Tuż obok stał cebrzyk z wrzątkiem, z którego para się unosiła. Albina, zadowolona, że o wszystkim pomyślano, na zydlu usiadła i jęła po komnacie się rozglądać. Musiała być to pańska sypialnia, gdyż pod oknem na kolorowym parawanie halki i szlafroki wisiały. W głębi pokoju stał wielki kufer, w którym odzienie składano. Tuż obok ustawiono niewielki sekretarzyk, a na nim lustro, by pani mogła się w nim przeglądać. W kącie tkwił klęcznik. Pawłowska do codziennej modlitwy go używała. Nie brakowało również kaflowego pieca, który teraz nadmiernie alkowę ogrzewał.

      Po południu rozwarcie osiągnęło pełnię i w starczych dłoniach akuszerki spoczął noworodek.

      – Co się urodziło? – wyszeptała niespokojnie Eleonora pobladłymi wargami.

      – Córuchna – padła odpowiedź. – Jeno ja bym radziła po plebana posłać.

      – Po plebana? – Młoda matka się przeraziła. – Po co?

      – Dziecko na słabowite wygląda. Lepij szybko z grzechu jego duszę obmyć, niźli poniewczasie żałować.

      Albina zdążyła już odciąć pępowinę, obmyć zakrwawione ciałko i w płótna dzieweczkę owinąć. Czyściutkiego noworodka zaraz przy matczynej piersi położyła i na łożysko cierpliwie czekała.

      Nagle drzwi do alkowy się otworzyły i stanęła w nich Tekla.

      – Krzyki ustały, to pomyślałam, że już po wszystkim – rzekła, patrząc na akuszerkę.

      – A po wszystkim. Jeno po plebana ślijcie.

      Pokojowa pobladła straszliwie, jednak nic nie powiedziała, tylko biegiem do kredensu się puściła. Tam wrzasku narobiła i posłała parobka po księdza.

      Pawłowski powiadomiony, że małżonka dziecię powiła, z synem w ramionach do sypialni wszedł. Postawił Łukasza obok łóżka i pochyliwszy się nad niemowlęciem, ucałował córeczkę w czółko.

      – Spójrz, smyku – zaczął jowialnie – bocian ci siostrzyczkę przyniósł.

      – Bocian? – zapytało dziecko, ciekawie przyglądając się noworodkowi.

      – Ano bocian – powtórzył ojciec.

      Albina już zamierzała z komnaty wyjść, gdy niespodziewanie drzwi się otworzyły i duchowny z czerwoną twarzą i czarnym biretem na głowie do alkowy wpadł.

      – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powitał państwa.

      – Na wieki wieków. Amen – odpowiedzieli zgodnie.

      – Podobno córkę trzeba ochrzcić… A gdzie chrzestni? – zapytał ksiądz, rozglądając się po sypialni.

      – My jeszcze nie prosili chrzestnych – wyjaśnił nieco zmieszany podczaszy. – Akuszerka gadała, by po duchownego posłać, więc posłano.

      – Bez nich nie udzielę świętego sakramentu – odparł pleban Krzeszowski.

      Pawłowski zamyślił się, spojrzał na żonę, która ramieniem niemowlę otulała, i już wiedział, kogo zaprosi w kumy.

      – Niech się ksiądz dobrodzij rozgości w Pawłówce – zwrócił się do plebana. – Ja tymczasem pojadę po kuzyna i wraz z jego małżonką do dworu go przywiozę.

      – Pojedziesz po Cisowskich? – zdumiała się młoda rodzicielka. – Przecież od trzech lat z nimi nie rozmawiamy.

      – Nie ma wyjścia. Chrzestnych potrzebujemy – odparł mąż i już go nie było.

      Tekla zaraz poprowadziła duchownego do niedużej bawialni. Pleban natychmiast rozsiadł się wygodnie na otomanie i czekał na poczęstunek. Chwilę później podano mu w filiżance gorącą czekoladę, którą – dmuchając głośno – wypił z lubością.

      Na starą Albinę nikt nie zwracał uwagi. Akuszerka pomyślała, że powinna już państwa opuścić, lecz z prostej ciekawości pozostała w alkowie. Pragnęła zobaczyć, kogo Pawłowski na chrzestnych sprowadzi. Wiedziała, że będzie miała o czym w chałupie opowiadać.

      Dorota i Kajetan Cisowscy zjechali godzinę później. Po wyrazie twarzy niewiasty znać było, że nie w smak im ta wizyta, ale przecie dziecięciu się nie odmawia. Toteż niezbyt zadowoleni otoczyli księdza i na udzielenie sakramentu czekali. Jako że matka niemowlęcia leżała w łóżku, chrzestna je do sakramentu trzymała.

      – Wodę święconą macie?

      – Oto jest. – Pokojowa podsunęła.

      – Jakie imię córka otrzyma? – zapytał pleban.

      – Leontyna Olga – powiedział Pawłowski pospiesznie. – Po mojej świętej pamięci matce.

      Ksiądz w powadze sakramentu udzielił, a potem o papier, kałamarz i pióro poprosił.

      – Trzeba na miejscu spisać metrykę – rzekł, siadając za sekretarzykiem. – Dnia trzydziestego pierwszego grudnia roku Pańskiego tysiąc siedemset siedemdziesiątego szóstego udzieliłem chrztu Leontynie Oldze Pawłowskiej. – Zapisawszy datę i imiona, z pokoju wyszedł, a za nim podążyli chrzestni.

      W alkowie pozostał Gracjan i kręcący się pod nogami synek państwa.

      – Pokarm masz? – zwrócił się szlachcic do żony.

      – Przecie СКАЧАТЬ