Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 8

Название: Purpurowe rzeki

Автор: Жан-Кристоф Гранже

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия:

isbn: 978-83-8110-943-7

isbn:

СКАЧАТЬ Bo gdzieś wśród tych luster, w jakimś ciemnym kącie kryje się morderca.

      Joisneau stał z otwartymi ustami.

      – Jak na praktyka snuje pan zbyt teoretyczne rozważania…

      Komisarz trzepnął go dłonią po plecach.

      – To nie filozofowanie, Joisneau. Po prostu takie jest życie.

      – A pan, kogo pan zamierza przepytać?

      – Ja? Porozmawiam z naszym świadkiem, Fanny Ferreirą. No i oczywiście z Sophie Caillois, żoną zabitego. Nic, tylko kobietki, Joisneau – mrugnął do niego. – Na tym polega praktyka.

      5

      Asfaltowa droga, nad którą wisiało posępne niebo, wiła się wśród budynków kampusu, z szarawymi i niebieskimi ścianami, z pordzewiałymi żaluzjami na oknach. Niémans jechał wolno – wcześniej zaopatrzył się w plan uniwersytetu – i w odpowiednim momencie skręcił w uliczkę prowadzącą do stojącego osobno gimnazjum. Dojechał do budynku z betonu, który przypominał raczej bunkier niż halę sportową. Wysiadł z samochodu i odetchnął głęboko. Siąpił drobny deszczyk.

      Komisarz obrzucił spojrzeniem kampus z budynkami rozsianymi w odległości kilkuset metrów. Jego rodzice byli także nauczycielami, ale w małych szkołach na przedmieściu Lyonu. Nie pamiętał z tego nic lub prawie nic. Bardzo szybko zorientował się, że w pozornie ciepłym, przytulnym gniazdku rodzinnym panuje zakłamanie. Doszedł wówczas do wniosku, iż powinien się usamodzielnić. Im szybciej, tym lepiej. Kiedy skończył trzynaście lat, poprosił rodziców, by pozwolili mu kontynuować naukę w szkole z internatem. Nie próbowano mu tego wyperswadować, ale teraz jeszcze pamiętał dochodzący zza zamkniętych drzwi sypialni rodziców płacz matki. Nigdy nie wyzwolił się od tego wspomnienia. Wtedy właśnie zamknął się w sobie.

      Cztery lata internatu. Cztery lata samotności, nauki i ćwiczeń fizycznych. Wszystkie jego nadzieje wiązały się z jednym celem, z jedną datą: wstąpieniem do wojska. Siedemnastoletni Pierre Niémans, wzorowy maturzysta, złożył podanie do szkoły oficerskiej. Kiedy lekarz wojskowy, w stopniu majora, oznajmił mu, iż nie został przyjęty, i wyjaśnił dlaczego, młody Niémans poczuł się urażony do głębi. Zdradziły go jego wewnętrzne, zbyt widoczne niepokoje. Wiedział, że już zawsze będzie mu się śnił długi korytarz bez wyjścia, zalany krwią, z wyjącymi wściekle w ciemności psami na samym końcu.

      Inni chłopcy poddali się, wysłuchali pokornie orzeczenia psychiatrów. Tylko nie Pierre Niémans. Zaparł się, ponownie zaczął ćwiczyć, z jeszcze większą zaciętością i siłą woli. Ponieważ nie może być żołnierzem, wybierze inne pole walki: ulice, gdzie toczy się bitwa z pospolitym złem. Poświęci swoje siły i duszę wojnie bez laurów i sztandarów, lecz doprowadzi ją do końca. Niémans postanowił zostać policjantem. W tym celu poddawał się przez długie miesiące testom psychologicznym. Wkrótce wstąpił do szkoły policyjnej w Cannes-Écluse. Zaczęła się wówczas dla niego nowa epoka. Odnosił wyjątkowe rezultaty w strzelaniu. Nie ustawał w wysiłkach, żeby być jeszcze lepszym, jeszcze silniejszym. Stał się policjantem, który nie miał sobie równego – upartym, brutalnym, przebiegłym.

      Najpierw pracował w komisariatach dzielnicowych, potem jako strzelec wyborowy znalazł się w brygadzie, z której powstała BRI – brygada dochodzeniowa i interwencyjna. Zaczęły się operacje specjalne. Zabił pierwszego człowieka. Wtedy po raz ostatni zmierzył się ze swoim własnym przekleństwem. Nigdy nie zostanie dumnym żołnierzem, walecznym oficerem. Będzie jednak nieustraszonym bojownikiem ulic, w ich przemocy i szaleństwie utopi własne lęki.

      Niémans wciągnął głęboko górskie powietrze. Pomyślał o nieżyjącej od wielu lat matce. O coraz bardziej tracącej swe kształty przeszłości, o zacierających się wspomnieniach.

      Nagle ujrzał biegnącego drobnym truchtem ogromnego psa, z krótką sierścią, lśniącą od mżawki. Wielkie żółte ślepia wpatrywały się w komisarza. Pies zbliżał się, kołysząc zadem. Niémans nie ruszał się. Pies był już zaledwie kilka kroków od niego. Zmarszczył wilgotny nos. Zaczął powarkiwać. Oczy mu zabłysnęły. Wyczuł strach człowieka.

      Niémans stał jak sparaliżowany.

      Jakaś nieznana siła skrępowała mu ręce i nogi. Zbladł jak ściana. Pies ujadał, wyszczerzając zęby. Niémans znał ten proces. Strach rodził strach i agresję. Pies szczerzył zęby, w jego gardle bulgotał ryk. Komisarz sięgnął po broń.

      – Clarisse! Clarisse! Wracaj, Clarisse!

      Niémans oprzytomniał. Spoza czerwonej zasłony dostrzegł siwego mężczyznę w swetrze, jaki noszą kierowcy ciężarówek. Zbliżał się szybkim krokiem.

      – Czyś pan zwariował?

      – Jestem z policji. Niech pan zabierze tego kundla – z trudem wydusił z siebie Niémans.

      Mężczyzna był najwyraźniej oburzony.

      – To rasowy pies. Chodź, Clarisse, chodź, moja maleńka.

      Pan i jego zwierzę oddalili się. Niémans z trudem przełknął ślinę. W gardle czuł piekącą suchość. Pokiwał głową, schował broń i obszedł dokoła budynek. Skręcając w lewo, zmusił się do refleksji: od jak dawna nie zaglądał do swojej duszy?

      Z drugiej strony budynku gimnazjum komisarz zauważył kobietę.

      Fanny Ferreira stała w otwartych drzwiach i polerowała papierem ściernym czerwoną deskę. Komisarz pomyślał, że pewnie za jej pomocą pokonuje rwącą wodę potoków.

      – Dzień dobry – powiedział i skłonił się na powitanie. Całkiem już doszedł do siebie.

      Fanny podniosła wzrok. Miała chyba nie więcej niż dwadzieścia lat. Matowa cera, czarne kręcone włosy, drobnymi loczkami wijące się na skroniach i gęstą, ciężką kaskadą opadające na ramiona, niezwykle jasne, błyszczące oczy.

      – Nazywam się Pierre Niémans, jestem komisarzem policji. Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Rémy’ego Caillois.

      – Pierre Niémans? – zapytała z niedowierzaniem. – A to ci dopiero. Niewiarygodne.

      – Co takiego?

      Głową wskazała na małe radio stojące na ziemi.

      – Właśnie mówili o panu w wiadomościach. Powiedzieli, że schwytał pan dwóch morderców w Parc des Princes i przy okazji skatował jednego z nich, co raczej nie jest godne pochwały. Umie pan być jednocześnie w różnych miejscach?

      – Po prostu jechałem tu całą noc.

      – Co pan u nas robi? Nasi policjanci nie wystarczą?

      – Powiedzmy, że jestem tu, żeby ich wesprzeć.

      Fanny wróciła do swego zajęcia – zwilżyła powierzchnię deski, a potem przytrzymując ją rękami, oderwała kawałek papieru ściernego. Miała zgrabną, silną sylwetkę. Była w spodniach do nurkowania z pianki kauczukowej, w kamizelce i w butach do СКАЧАТЬ