Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 4

Название: Purpurowe rzeki

Автор: Жан-Кристоф Гранже

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Полицейские детективы

Серия:

isbn: 978-83-8110-943-7

isbn:

СКАЧАТЬ wyjął kartki z faksu, który połyskiwał na jego biurku.

      – Pierwsze wnioski żandarmów. Bierzesz czy nie?

      Niémans podszedł do biurka i wyciągnął rękę po ciepłe jeszcze kartki.

      – Zadzwonię do ciebie. Po wiadomości ze szpitala Hôtel-Dieu.

      Niémans opuścił wkrótce ulicę Trois Fontanot i udał się do swojego mieszkania na ulicy La Bruyère, w dziewiątej dzielnicy. Był to duży apartament, niemal pusty, z woskowanym parkietem. Wziął prysznic, opatrzył rany – a raczej zadrapania – i popatrzył na swe odbicie w lustrze. Krótko ostrzyżone włosy, połyskujące siwizną, okrągłe szkła okularów w metalowej oprawce. Uśmiechnął się do siebie. Nie chciałby spotkać na pustej ulicy kogoś z taką gębą.

      Wrzucił trochę ubrań do sportowej torby, między koszule wsunął remingtona kaliber 12 oraz pudełko naboi i magazynek do swojego manurhina. Potem wziął pokrowiec i włożył do niego dwa garnitury wraz z kilkoma krawatami o fantazyjnych deseniach.

      Po drodze Niémans zatrzymał się przed otwartym całą noc McDonaldem na bulwarze Clichy. Połknął w pośpiechu dwa royal cheese, nie spuszczając wzroku z samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Była trzecia nad ranem. W brudnej, słabo oświetlonej migającymi neonami salce kręcili się zwykli bywalcy. Murzyni w zbyt obszernych łachach. Prostytutki z warkoczykami w stylu jamajskim. Narkomani, bezdomni, pijacy. Wszyscy oni należeli do świata, w którym sam kiedyś przebywał – świata ulicy. Niémans porzucił go dla pracy w biurze, dobrze płatnej i budzącej szacunek. Dla każdego innego gliny wejście do urzędów centralnych było awansem. Dla niego oznaczało zepchnięcie w kąt – wprawdzie pozłacany, ale on czuł się tym upokorzony… Spojrzał jeszcze raz na otaczające go szare istoty. Były to zjawy z jego lasu, który kiedyś przemierzał niczym myśliwy.

      Niémans jechał bez zatrzymywania, na długich światłach, nie zważając na radary ani na ograniczenia szybkości. O ósmej rano skręcił na autostradę prowadzącą do Grenoble. Przejechał przez Saint-Martin-d’Hères, Saint-Martin-d’Uriage i na wysokości podnóża Grand Pic de Belledonne skręcił na Grenoble. Wzdłuż krętej drogi przesuwały się na przemian lasy iglaste i tereny przemysłowe. Jak zwykle na prowincji przyroda mimo swego piękna nie była w stanie zamaskować wrażenia ogólnej brzydoty.

      Komisarz minął pierwsze znaki wskazujące kierunek do miasteczka uniwersyteckiego. W oddali, w zamglonym świetle pochmurnego poranka, rysowały się wysokie szczyty gór. Na kolejnym zakręcie dostrzegł leżące w dolinie miasteczko: betonowe bryły wysokich, nowoczesnych budynków, otoczone długimi trawnikami. Niémans pomyślał, że przypomina to ośrodek sanatoryjny, który dzięki swym rozmiarom mógłby uchodzić za normalne miasto.

      Zjechał z drogi krajowej i skierował się ku dolinie. Po zachodniej stronie szosy zobaczył płynące w dole rzeki, które się ze sobą splatały, srebrzyście połyskując wśród ciemnych górskich zboczy. Niémans zwolnił: wstrząsnął nim dreszcz na widok lodowatych strumieni wody spływających z góry, które pieniąc się, znikały w zaroślach, żeby za moment znowu się pojawić z głośnym szumem, białe od piany.

      Postanowił zboczyć trochę z drogi. Skręcił, przejechał pod sklepieniem modrzewi i sosen, skropionych poranną rosą. Po chwili znalazł się na długiej polanie, okolonej wysokim, czarnym murem skalnym.

      Zatrzymał się. Wysiadł z samochodu i wyjął lornetkę. Obejrzał uważnie okolicę: stracił z oczu rzekę, ale szybko się zorientował, że strumień, dosięgnąwszy dna doliny, przepływał tuż za skalną ścianą. Mógł go nawet dostrzec w przerwach między kamieniami.

      Nagle zauważył inny szczegół i nastawił ostrzej lornetkę. Nie, nie mylił się. Wrócił do samochodu, ruszył z rykiem silnika w stronę rzeczki. W jednym z uskoków skalnych znalazł fluorescencyjną żółtą taśmę, jakiej używała żandarmeria państwowa, z napisem:

PRZEJŚCIE WZBRONIONE

      3

      Niémans zjechał po skalnym zboczu niżej, gdzie widać było krętą, wąską ścieżkę. Wkrótce musiał się zatrzymać. Wysiadł z wozu, przeszedł pod taśmą i dotarł do rzeki.

      Nurt rzeki hamowała tu naturalna przeszkoda. Potok, który, jak oczekiwał Niémans, powinien kipieć wzburzoną pianą, rozlał się, tworząc małe jeziorko o przezroczystej, spokojnej tafli. Jak twarz, z której zniknęły wszelkie objawy gniewu. Daleko na prawo rzeka kontynuowała swój bieg i zapewne przepływała przez miasto, którego szarawe kontury widniały poniżej.

      Niémans nagle się zatrzymał. Na lewo od niego jakiś człowiek przykucnął nad wodą. Komisarz odruchowo sięgnął do kabury. Trącił przy tym kajdanki, które cicho brzęknęły. Tamten odwrócił się i uśmiechnął do niego.

      – Co pan tu robi? – zapytał ostro Niémans. Nieznajomy uśmiechnął się ponownie bez słowa i podniósł się, otrzepując ręce. Był to młody mężczyzna o szczupłej twarzy i rzadkich blond włosach. W zamszowej bluzie i spodniach z kantami.

      – A pan? – odpowiedział zuchwałym pytaniem. Jego bezczelność rozbroiła Niémansa.

      – Jestem policjantem – odparł szorstko. – Nie zauważył pan taśmy? Mam nadzieję, że ma pan jakieś wytłumaczenie…

      – Éric Joisneau, policja z Grenoble. Przyjechałem, żeby zbadać teren. Trzej moi koledzy dotrą tu w ciągu dnia.

      Niémans stanął obok niego na wąskim brzegu.

      – Gdzie są pańscy ludzie? – zapytał.

      – Dałem im pół godziny na śniadanie. – Wzruszył ramionami beztrosko. – Chciałem popracować tu w spokoju… panie komisarzu Niémans.

      Niémans drgnął zaskoczony. Młody człowiek podjął pewnym siebie tonem:

      – Rozpoznałem pana od razu. Pierre Niémans. Sławny łowca morderców i dilerów narkotyków. Sławny we wszystkim, czego się tylko tknie…

      – Czy wszyscy inspektorzy są teraz tacy bezczelni?

      Joisneau skłonił się z ironiczną miną.

      – Proszę mi wybaczyć, komisarzu. Próbuję tylko odbrązowić idola. Jest pan gwiazdą, supergliną, który śni się wszystkim młodym inspektorom. Przyjechał pan tu z powodu morderstwa?

      – A jak myślisz?

      Młody policjant skłonił się ponownie.

      – To będzie zaszczyt pracować u pańskiego boku.

      Niémans spojrzał pod nogi, na lśniącą powierzchnię gładkiej wody, jakby przeszkloną przez poranne światło. W głębi rzeka zdawała się mienić zielenią nefrytu.

      – Powiedz mi, co wiesz o sprawie.

      Joisneau wskazał oczyma na skalną ścianę.

      – Ciało było zawieszone tam na górze.

      – Na górze? – powtórzył Niémans, spoglądając na skałę, której ostre występy rzucały ponury cień.

СКАЧАТЬ