Nasze małe kłamstwa. Sue Watson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 6

Название: Nasze małe kłamstwa

Автор: Sue Watson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 978-83-8075-703-5

isbn:

СКАЧАТЬ zawieźć? Dla mnie to żaden problem – mówię niemal błagalnie.

      Spogląda na mnie dość surowo.

      – Marianne, myślałem, że już o tym rozmawialiśmy?

      Kiwam głową. Simon nie zamierza się poddać. W sumie dla chłopców to miłe, że dla odmiany zawiezie ich do szkoły tata, i oczywiście dzięki temu ja będę miała więcej czasu na to, żeby sprzątnąć w domu i przygotować wieczorny posiłek.

      – Dużo masz dzisiaj pracy, kochanie? – pytam, demonstrując, że pogodziłam się z sytuacją i nie będę go już dłużej męczyła. Idę za nimi na korytarz, szczerze zaciekawiona dzisiejszym grafikiem mojego męża. Skomplikowana operacja mogłaby wyjaśnić, dlaczego cały weekend spędził z nosem w telefonie. Na sobotnim grillu nie odezwał się do nikogo prawie ani słowem. – Czy wszystko… w porządku? – mamroczę, nie patrząc mu w oczy. Chwytam za grzebień leżący na stoliku w przedpokoju i energicznie przyczesuję włosy Charliemu. Chłopiec skrzeczy w proteście, aż robi mi się zimno.

      – Oczywiście, dlaczego miałoby nie być? – odpowiada Simon, a ja słyszę w jego głosie ostrą nutę. Pytam go o pracę, ale tak naprawdę szukam wskazówek, dowodu na to, że coś jest nie w porządku. – Cackasz się z nim, Marianne – mówi.

      – Właśnie, przestań się cackać, mamo – powtarza Charlie, wywijając się spod grzebienia.

      Biorąc pod uwagę moje dawne „trudności”, nie chcę, żeby Simon coś zwietrzył, więc staram się, by mój głos brzmiał lekko i radośnie – co prawdopodobnie wywołuje wręcz odwrotny efekt.

      – Przepraszam, pytałam tylko…

      – Cóż, jeśli chcesz wiedzieć, sala operacyjna numer 33 jest zarezerwowana na cały dzień. Może będę musiał spędzić tam osiem godzin – wzdycha, a ja kiwam głową, rozdarta między podziwem i zazdrością. Jakież to niezwykłe, zaglądać do wnętrza czyjegoś ciała. Mój mąż otwiera klatki piersiowe, sięga w ich głąb i uzdrawia serca, trzyma je w swoich dłoniach, balansując na granicy czyjegoś życia i śmierci. Prawie nie mieści mi się to w głowie. Jakże bym chciała móc skoncentrować się na tyle długo, żeby w ogóle o czymś takim pomyśleć. Mi trudno jest nawet zszyć kilka kawałków materiału, a co dopiero ludzkie ciało.

      W ciągu kilku sekund moja rodzina znika z domu, rozpoczynając swój dzień. Zamykam drzwi wejściowe i cisza otula mnie niczym gruby koc. Zostałam sama, martwiąc się o Sophie, o pierwszy dzień chłopców w nowej klasie i o to, w jaki sposób usta mojego męża pieszczą imię „Caroline”. Wracam do mojej pięknej kuchni i zastanawiam się, czy mam powód, czy też jestem szalona i pozbawiona wszelkich normalnych instynktów. Może to mirtazapina, którą biorę na zaburzenia lękowe, znów spłaszczyła moje uczucia? A może to coś innego usunęło pulsujące życie z mojej klatki piersiowej? Może, o ironio, potrzebuję chirurga, który uleczyłby moje serce i sprawił, że znów poczuję się dobrze?

      Wkładam szklanki po soku do zmywarki, jedną po drugiej, i rozglądam się po kuchni, uśmiechając się na widok wszystkiego, co mam. Jestem taką szczęściarą. Po tylu latach nadal kocham mojego męża. Kocham go ze ślepą pasją, bez rozsądku i sensu. Wiem, że czasem powinnam być silniejsza, ale jeśli chodzi o Simona, robię się całkowicie irracjonalna. Jako dziecko, nigdy nawet nie marzyłam o tym, że to mogłoby być moje życie, a dzięki Simonowi stało się rzeczywistością. Bez niego jestem nikim.

      I właśnie dlatego tak bardzo obawiam się Caroline. Młodej, utalentowanej Caroline.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Gdybyście pokazali mi fragment filmu z życia, jakie będę wiodła jako dorosły człowiek, nigdy bym wam nie uwierzyła. Dorastałam w mieszkaniu komunalnym jako jedyne dziecko samotnej matki, która sobie nie radziła i oddała mnie opiece społecznej, gdy miałam trzy lata. Moje dzieciństwo było zlepkiem dni w domach dziecka, rodzinach zastępczych, darmowych posiłków i prześladowań ze strony innych dziewcząt. Nigdy nie chciałam, żeby moje własne dzieci przeżyły coś podobnego, a kiedy poznałam Simona, wiedziałam, że może zaoferować mi i naszym wspólnym dzieciom rodzinę, jakiej pragnęłam. I mimo tego, co kryje się pod powierzchnią, mimo tego swędzenia pod skórą, tej cichej tortury w mojej głowie, myślę, że w końcu mi się udało.

      Nasze życie jest niczym artykuł z dodatku niedzielnego do gazet: dzieci są cudowne, mąż jest przystojny, a ja, kiedy mam dobry dzień, jestem atrakcyjną mamą trojga dzieci. Mieszkamy w przepięknym domu, w korytarzu stoi pięć par kaloszy od Barboura – małe, w kaczuszki dla chłopców, w kwiatki dla Sophie i duże zielone Simona. Dzieci już oczywiście ze swoich wyrosły, ale sam widok kaloszy porządnie ustawionych i czekających, aż wypełnią jej malutkie stopy, sprawia, że robi mi się cieplej na sercu, zwłaszcza w gorsze dni.

      Uwielbiam moją rodzinę i włączam się we wszystkie aktywności, od wspólnego spaceru w parku po przyjęcia urodzinowe dzieci. Upewniam się, że wszyscy są odpowiednio ubrani na każdą okazję i że organizacji nie można nic zarzucić. Któregoś dnia poszliśmy z Sophie i chłopcami na spacer do pobliskiego wiejskiego lasku, żeby zebrać trochę kasztanów. Oczywiście ja, jak to ja, zrobiłam z tego sesję zdjęciową. Uparłam się, żeby dzieci założyły swoje nowe, pasujące do siebie kurtki i szaliki z Bodena1, a kiedy wpadliśmy po drodze na jedną z mam ze szkoły, ta uśmiechnęła się z zachwytem.

      – Niesamowite. Trójka dzieci, a ty zawsze wyglądasz tak dobrze. Dzieci też… zupełnie jak jedna z tych rodzin, które widuje się w żurnalach – westchnęła, potrząsając głową z podziwu.

      Jej komplement wielce mnie uradował, ale kiedy już pożegnaliśmy się z nią i ruszyliśmy do domu, poczułam ukłucie smutku. Gdyby tylko znała prawdę. W domu numer 5 przy Garden Close (opisanym przez agentów nieruchomości jako „prestiżowy dom rodzinny, znajdujący się na obszarze wspaniałego prywatnego parku”) nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Udawanie, że ma się wszystko pod kontrolą i wszystko przychodzi człowiekowi łatwo, jest cholernie ciężką pracą i wymaga ode mnie sporego wysiłku. Są dni, w których zmagam się z wysokimi oczekiwaniami w stosunku do samej siebie. Nigdy tak naprawdę nie jestem w stanie odpocząć, nie mogę zostawić niczego przypadkowi, ponieważ dla Simona wszystko musi być idealne. I kto by go winił? Jak sam zauważył, ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje po powrocie do domu po koszmarnym dniu, jest potknięcie się o drewniany pociąg lub przywitanie przez brudne, rozwrzeszczane dzieciaki i pusty stół zamiast obiadu. Chcę, żeby wszystko w naszym domu było doskonałe, i na przykład dzisiaj spędziłam w związku z tym kilka godzin, gapiąc się na próbki farb na ściany w dużym pokoju. Naprawdę trudno mi się było skoncentrować, ale wreszcie wybrałam najmniej kontrowersyjną „Biel domową”. Podobno jest to przełamana biel, sprawiająca cytrusowe wrażenie świeżości. Już sam opis sprawił, że poczułam się oczyszczona. Podoba mi się pomysł nowych, świeżych białych płaszczyzn na ścianach, pokrywających wszystko jak wapno do bielenia ścian. Pozostawiona samej sobie, wypełniłabym cały dom plamami kolorów: bijącą w oczy różową ścianą, niepasującymi do siebie poduszkami w barwach podstawowych, aksamitem, jedwabiem i frędzlami. Uśmiecham się do siebie, jadąc do szkoły po chłopców. Mogę sobie jedynie wyobrazić reakcję Simona na widok jasnoróżowej ściany. Powiedziałby zapewne, że to wulgarne. I prawdopodobnie miałby rację. Kiedyś potrafiłam dobierać kolory – moja dawna nauczycielka plastyki powiedziała, СКАЧАТЬ



<p>1</p>

Jeden z popularnych odzieżowych sklepów internetowych w Anglii (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).