Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niewolnicy snów. Część 1 - Dominika Budzińska страница 4

Название: Niewolnicy snów. Część 1

Автор: Dominika Budzińska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-7859-359-1

isbn:

СКАЧАТЬ i okaże się, że opustoszały do tej pory dom ma jednak właścicieli.

      Nie zdążył posprzątać po ciężkiej pracy, kiedy niemalże równocześnie pod dom podjechały dwa samochody. Z bordowego jeepa wyskoczyli przerażeni rodzice chłopca, widząc, jak ich najmłodsze, niezwykle zadowolone dziecko kroczy dumnie w stronę garażu, pchając kosiarkę. Niczego jeszcze nieświadomi sąsiedzi powoli wyciągali walizki z samochodu. Na szczęście taksówkarz zaparkował przy ulicy. Od szokującego widoku, który za chwilę mieli ujrzeć, dzielił ich jeszcze chodnik i niewielki pagórek.

      Państwo Westric próbowali uprzedzić sąsiadów, ale niestety nie zdążyli. Emily Royensen nie czekając, aż mąż wypakuje bagaże, w pośpiechu ruszyła w stronę domu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zamiast idealnie wypielęgnowanego ogrodu, pełnego przepięknych kolorowych kwiatów i specjalnie sprowadzanych egzotycznych roślin, zobaczyła coś, co przypominało boisko do piłki nożnej.

      Na szczęście sprawę udało się załatwić polubownie. Przejęta pani Westric osobiście dopilnowała, by czarodziejski ogród państwa Royensen zakwitł na nowo, a co najważniejsze, pokryła wszelkie koszty. Tak właśnie rozpoczęła się przyjaźń Martiki i Paula, a także bliska znajomość Emily i Adama Royensen oraz Michaela i Robbyn Westric.

      Scott wciąż obserwował z uwagą zamyśloną dziewczynę. Ciszę przerwał głośny dzwonek, po którym klasa zaczęła zapełniać się rozbawioną młodzieżą. Nikt nie zauważył siedzącej na parapecie pary. Najwyraźniej każdy tutaj żył swoimi sprawami i życiem, tak jakby nic i nikt więcej się nie liczył.

      – Chodźmy stąd – chłopiec chwycił Martikę za rękę i pospiesznie wyprowadził z klasy. Szli szybkim krokiem, z trudem przeciskając się przez tłum uczniów, wypełniający szkolne korytarze.

      Oszołomiona, nie zauważyła nawet, kiedy znaleźli się w pobliskim parku. Usiedli na ławce. Chwilę trwało, zanim spojrzała na niego i zaczęła rozmowę.

      – Wytłumacz, proszę, co się dzieje. Mam kompletny mętlik – mówiła spokojnie, co jakiś czas robiąc dłuższe przerwy. – Nie rozumiem, znamy się chwilę, dajesz mi taki prezent – patrzyła zamyślona. – Wiem, co to jest i ile jest warta. Widziałam ją wtedy na wystawie. Od tego czasu nie mogę przestać o niej myśleć – przerwała spoglądając w niebo.

      Było pochmurnie. Momentami zrywał się silny wiatr. Co jakiś czas przelatywało stado czarnych gawronów, kracząc złowieszczo. W powietrzu czuć było jesień.

      Dziewczyna westchnęła głęboko. Przypomniał jej się podobny październikowy poranek w Inverness. Wtedy siedziała z Paulem na ławce w parku niedaleko rzeki, snując plany na przyszłość. To było dokładnie rok temu. A dzisiaj jest tutaj. Wszystko się zmieniło. Ona też.

      – Wiem, co mówi astrologia na jej temat – zaczęła ponownie. – To właśnie nie daje mi spokoju – spojrzała na Scotta, mając nadzieję, że za chwilę wszystko wyjaśni, odpowie na dręczące pytania.

      Chłopiec milczał. Sprawiał wrażenie nieobecnego. Zapragnęła znać jego myśli. Czuła, że to niesprawiedliwe. Skąd wiedział o niej tak wiele?

      – Przypisuje się je znakowi Koziorożca – odezwał się nagle. – Uznaje za piękne, lecz ukrywające grozę czegoś nieznanego – mówił ściszonym głosem, patrząc przed siebie. – Zdaniem astrologów czarne perły są zwiastunami niezwykłych przeżyć i psychicznych wstrząsów. Ludzie szukający ciszy i spokoju powinni unikać tego klejnotu.

      Była w szoku. Nie przestawał jej zaskakiwać.

      – To były moje szesnaste urodziny – powiedziała, nie rozumiejąc, dlaczego to robi, dlaczego chce, żeby wiedział. – Rok temu, dwudziestego pierwszego września pojechaliśmy z rodzicami do Edynburga. Tata miał coś do załatwienia w firmie, a potem mieliśmy spędzić miłe popołudnie. Po obiedzie wybraliśmy się na słynną wystawę rzadkiej biżuterii, która jest co roku organizowana w sklepie jubilerskim na Starym Mieście – przerwała. – Stałam i patrzyłam jak zahipnotyzowana. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ta perła jakby mnie opętała. Przeczytałam chyba wszystkie publikacje na temat czarnych pereł i nie znalazłam nic, co mogłoby pomóc zrozumieć tak wielkie uzależnienie od tego klejnotu. Podobno pierwsi poznali ją Chińczycy – kontynuowała. – Uważali za symbol mądrości i podejrzewali, że tworzy się w mózgu smoka. Hindusi wiązali ją z chmurami, słoniami, wężami, rybami. Grecy i Rzymianie uważali, iż powstaje, gdy kropla deszczu upadnie na skorupę małża, dlatego jest taką rzadkością. W Persji wierzono, iż jest owocem burzowego nieba, natomiast cejlońska legenda wiąże białą perłę ze łzą Ewy, a czarną z Adama. To dziwne – zastanowiła się – mój tata ma na imię Adam. Dopiero teraz na to wpadłam. Myślisz, że ma to jakiś związek? – zwróciła się do Scotta, nadal nie pojmując sytuacji. Nie poznawała siebie.

      – Nie wiem, raczej nie, ale może czas da odpowiedź? – odparł tajemniczo, a potem uniósł jej zmarzniętą dłoń i delikatnie pocałował. – Masz ochotę na gorącą herbatę? Powinnaś się rozgrzać. Chodź, zapraszam, pokażę ci bardzo przyjemne miejsce.

      – Poczekaj – była zdenerwowana. – Muszę wiedzieć.

      – Prosiłem o coś – przerwał, wstając z ławki.

      Nie dawała za wygraną. Podniosła się, stanęła naprzeciwko i już miała ponownie zaatakować, kiedy lunęło jak z cebra. Scott chwycił ją mocno za rękę. Biegli, z trudem łapiąc oddech. Strumienie deszczu zalewały im twarze, a silny wiatr utrudniał ucieczkę. Zrobiło się przeraźliwie ciemno. Co pewien czas gdzieniegdzie z hukiem uderzał piorun. Nie wiedziała, dokąd biegną, ale miała wrażenie, że trwa to wieczność.

      Wreszcie kompletnie przemoczeni dotarli do małej kafejki. W środku było przyjemnie i ciepło. W niewielkim kominku tańczyły wesoło ogniste płomyki. Na lekko przechylonym drewnianym barze stał gramofon, z którego dochodziły dźwięki bluesa. Wszędzie paliły się świece. Lokal był nieduży i mieścił jedynie pięć małych, okrągłych stolików. Na każdym paliła się lampa naftowa. Stylowe krzesła pokryte były miękkimi poduszkami w indyjskie wzory. Ze stolików zwisały bezwładnie koronkowe obrusy, opadając na podłogę. W wielkiej witrynie, z nisko zawieszonym parapetem wisiały ciężkie, drapowane zasłony, co sprawiało, że pomieszczenie było całkowicie pozbawione światła. Pomimo tego miejsce robiło przytulne wrażenie.

      Zdziwiła się, że lokal jest zupełnie pusty. Nie zauważyła nikogo z obsługi. Już miała zapytać, czy na pewno dobrze trafili, kiedy nagle nie wiadomo skąd, pojawiła się przy nich uśmiechnięta kobieta w kolorowej sukni. Dziewczyna zwróciła uwagę na ciemny, długi warkocz, sięgający prawie do pasa. Pomyślała, że nie może być prawdziwy.

      – Mój Boże! – krzyknęła kobieta. – Jak wy wyglądacie? – podeszła do okna, uchyliła zasłonę, a potem mrucząc coś pod nosem, zniknęła za kotarą wiszącą obok baru. Po chwili pojawiła się z powrotem, niosąc dwa duże ręczniki.

      Zaczęli pospiesznie wycierać przemoczone włosy i ubrania. Potem Scott odłożył ręczniki, wziął leżący na parapecie koc i okrył trzęsącą się z zimna dziewczynę. Usiedli przy kominku. Martika wpatrzona w płonący ogień próbowała rozgrzać skostniałe dłonie.

      Kobieta bez słowa krzątała się za barem, coś przygotowując.

      – Gorąca herbata z syropem imbirowym. Rozgrzewa zmarznięte duszyczki – powiedziała radośnie, po СКАЧАТЬ