Название: Wiry
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-270-1556-3
isbn:
Tymczasem doszli do cmentarza. Krótka modlitwa zatrzymała wszystkich przy bramie, po czym orszak wsunął się między kołysane wiatrem topole i pozarastane nad krzyżami bujną trawą mogiły, w których spali chłopi rzęślewscy. Grób Żarnowskich stał w środku. W przodowej jego ścianie widać było otwór, wybity na przyjęcie nowego członka rodziny. Z boku widać było dwóch mularzy w zabielonych fartuchach, mających pod nogami ceber z rozrobionym cementem i stos świeżych cegieł. Trumnę ustawiono na piasku tuż przy otworze i księża rozpoczęli nad nią długie śpiewy. Głosy ich to wznosiły się, to opadały jak fale w rozkołysanym i sennym rytmie, któremu wtórował szum topoli, furkotanie chorągwi na wietrze i szmer pacierzy, odmawianych jakby mechanicznie przez chłopów. Następnie proboszcz rzęślewski rozpoczął mowę, ale ponieważ nie żył dobrze z nieboszczykiem, przeto polecał go więcej miłosierdziu bożemu, niż chwalił. Naokół widać było twarze krewnych Żarnowskiego, poważne i odpowiednio do chwili skupione, ale ani zbolałe, ani zalane łzami, raczej obojętne, z wyrazem oczekiwania, a nawet i nudy. Trumna również zdawała się tylko czekać na zakończenie obrzędu, jakby jej pilno było do tej piwnicy i do tych ciemności, dla których była właściwie przeznaczona. Tymczasem po przemówieniu znowu poczęły się nad nią kołysać śpiewy. Chwilami milkły, a wówczas słychać było tylko hulaninę wiatru po topolach. Na koniec wysoki, jakby przerażony głos zaintonował requiem aeternam... i spadł nagle jak słup kurzu skręcony wichrem — a po chwilowym milczeniu zabrzmiało pełne ulgi: „wieczny odpoczynek" — i ceremonia była skończona.
Na trumnę rzucano garści piasku, po czym wsunięto ją w otwór, który mularze poczęli zamurowywać, układając cegły jedną na drugiej i omaszczając je wapnem. Przegroda, która miała oddzielić raz na zawsze pana Żarnowskiego od świata i od światła, rosła z każdą chwilą. Gromady wiejskie opuszczały z wolna cmentarz. Do pani Krzyckiej zbliżyły się sąsiadki z Górek: pani Włócka, wiekowa i patetyczna dama z niemłodą córką, które poczuwały się do obowiązku wypowiedzenia „kilku słów pociechy" przez nikogo nie oczekiwanej i zgoła niepotrzebnej. Groński począł rozmawiać z Władysławem:
— Zauważ — mówił z cicha, patrząc na robotę mularzy... — jeszcze kilka cegieł — a potem, jak mówi Dante: aeterna silenza. Ani żalu, ani jednej łzy i nikt tu wyłącznie dla niego nie przyjdzie. Mnie też czeka coś podobnego, a ty zapamiętaj, że tak grzebią starych kawalerów. Twoja matka ma słuszność chcąc cię ożenić.
— Co prawda — odpowiedział Krzycki — nieboszczyk był nie tylko starym kawalerem, ale i odludkiem, a zresztą, czyż to nie wszystko jedno?
— Po śmierci, zapewne. Ale za życia, gdy się o tym myśli, to wcale nie wszystko jedno. Jest to może nielogiczne i głupie ta „żądza pośmiertnego żalu" — a wszelako tak jest.
— Skąd się to bierze?
— Z równie niemądrej chęci przeżycia siebie samego. Patrz: ot, robota skończona i Żarnowski zamknięty. Chodźmy.
Przy bramie ozwał się turkot zajeżdżających powozów. Towarzystwo ruszyło ku wyjściu. Panie szły teraz gromadką naprzód, księża i panowie, z wyjątkiem Dołhańskiego, który rozmawiał z Angielką, postępowali za nimi.
Nagle Krzycki zwrócił się do Grońskiego i zapytał:
— Jak na imię pannie Anney?
— Póki jesteśmy na cmentarzu, mógłbyś myśleć o czym innym. Na imię jej Agnes.
— Ładne imię.
— W Anglii dość częste.
— Czy to bogata osoba?
— I to pytanie mógłbyś odłożyć, ale jeśli ci zależy na pośpiechu, zapytaj Dołhańskiego. On takie rzeczy wie najlepiej.
— Pytam właśnie dlatego, że go widzę koło niej i słyszę przy tym, że się sadzi na angielszczyznę.
— To sztuka dla sztuki, gdyż on się ma ku pani Otockiej.
— Ach!?
Równie dawno, jak bezskutecznie. Bo widzisz, nawet jemu trudno jest wiedzieć dokładnie, ile ma posagu panna Anney, tymczasem zapis, jaki nieboszczyk dyrektor Otocki zostawił żonie, jest dokładnie wiadomy.
— Mam nadzieję, że piękna kuzynka da mu odkosza.
— Który powiększy piękną kolekcję. A ty co powiesz o kuzynkach?
— Owszem!... pani Otocka... owszem. Obie mają, jak mówią Galicjanie, „coś nobliwego". Ale panna Marynia to jeszcze dzieciak.
Groński począł prowadzić oczyma za wysmukłą postacią idącej przed nimi panienki i rzekł:
— To taki dzieciak, który mógłby tak samo latać po powietrzu, jak chodzi po ziemi.
— Aeroplan, czy co?
— Ostrzegam cię, że to moja największa adoracja.
— Słyszałem. Ludziom to już wiadomo.
— Tylko nie wiedzą, że ta adoracja nie jest koloru czerwonego, lecz niebieskiego.
— Tego nie bardzo rozumiem.
— Jak ją bliżej poznasz, to mnie zrozumiesz.
Krzycki, którego więcej zajęła panna Anney, chciał znów zwrócić na nią rozmowę, ale tymczasem wyszli za bramę, przed którą czekały konie. Młody człowiek jął podsadzać panie do powozu, przy czym raz jeszcze ujrzał zwróconą ku sobie na chwilę niebieską smugę oczu Angielki. Na odjezdnym matka zapytała go, czy ukończył czynności pogrzebowe i czy wraca zaraz do Jastrzębia.
— Nie — rzekł. — Umówiłem się z proboszczem, by mi pozwolił zaprosić księży do plebanii i muszę ich tam podejmować. Ale tylko powitam ich, zjem coś i wymówię się gośćmi, by wrócić jak najprędzej.
Tu skłonił się paniom, po czym zdjął ręce z powozu, rzucił okiem na dyszlowego kasztana, by zobaczyć, czy się nie strychuje — i zawołał: Ruszaj!
Powozy potoczyły się tą samą drogą, którą poprzednio szedł żałobny orszak. Z surdutowych uczestników pogrzebu został, prócz Władysława, tylko Dołhański, który, jako krewny nieboszczyka, poczuwał się także do obowiązku podejmowania przybyłych na pogrzeb księży, a prócz tego miał i inne powody, dla których postanowił dotrzymać Krzyckiemu towarzystwa.
Jakoż zaledwie wsiedli do bryczki, począł się rozglądać wśród chłopów stojących jeszcze gromadkami tu i ówdzie, po czym zapytał:
— A gdzie rejent Dzwonkowski? Krzycki uśmiechnął się i odrzekł:
— СКАЧАТЬ