Название: Wiry
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-270-1556-3
isbn:
Po czym dodał jakby z pewnym smutkiem:
— Och! w twoim wieku wolno się jeszcze nie kiełznać.
ROZDZIAŁ II
Rozdział II
Te panie przyjechały istotnie do Jastrzębia następnego dnia koło południa, a zaraz po nich i Dołhański, który jednak nie widział się z nimi w drodze, albowiem jechał w innym wagonie, na stacji zaś zajął się całkiem odbiorem rzeczy i przybył w osobnym powozie. Goście nie zastali Krzyckiego w domu. Ponieważ spadł na niego cały ciężar pogrzebu i wszystkich połączonych z nim kłopotów, przeto o wczesnej godzinie wyjechał do Rzęślewa. Eksportacja zwłok wyznaczona była na godzinę trzecią. Matka Władysława przyjechała do rzęślewskiego kościoła z panią Otocką, z panną Marynią Zbyłtowską i z ich przyjaciółką, panną Anney. W drugim powozie przybyli Groński i Dołhański, a na koniec trzeci dostawił młodsze rodzeństwo Krzyckiego, jedenastoletnią Anusię i młodszego od niej o rok Stasia, wraz z boną Francuzką i guwernerem Laskowiczem. Pani Krzycka przypomniała syna krewniaczkom i przedstawiła go pannie Anney, ale on zaledwie miał czas ukłonić się i obrzucić je wzrokiem, po czym zaraz odwołano go w jakiejś sprawie, dotyczącej ostatnich rozporządzeń pogrzebowych. Wysiadłszy z powozu, panie z trudnością docisnęły się do kościoła, chociaż torowano im drogę, albowiem i w kościele, i na okólniku, w obrębie ogrodzenia, panował tłok niezwykły. Większa własność przybyła wprawdzie w nader szczupłej liczbie, gdyż nieboszczyk Żarnowski z nikim nie żył, a przy tym, prócz Jastrzębia, Górek i Wiatrakowa, nie było już dworów w okolicy, natomiast chłopi rzęślewscy stawili się, jak jeden człowiek, z babami i dziećmi. Powód do tego był taki, że nie wiadomo skąd i dlaczego rozeszła się między nimi wieść, że nieboszczyk im zapisał cały majątek. Dość liczne ich gromady stały również na zewnątrz parkanu, a głośne ich rozmowy i zaniepokojone twarze świadczyły o wrażeniu, jakie uczyniła na nich wieść o zapisie.
Po odśpiewaniu wigilii i dość długim nabożeństwie, ukazały się we drzwiach poprzedzone krzyżem białe komże księży, za którymi wyniesiono trumnę. Karawan stał gotowy, ale chłopi wzięli ją, na wiarę zapisu, na ramiona, by ponieść na odległy o wiorstę cmentarz, na którym znajdowały się groby Żarnowskich. Groński podał ramię pani Krzyckiej, Dołhański pani Otockiej, Władysławowi zaś, który teraz dopiero mógł się do nich przyłączyć, przypadła jasnowłosa panna Anney. Po chwili orszak pogrzebowy ruszył z wolna w stronę cmentarza.
Spod cienia lip kościelnych wysunął się wkrótce na zalaną słońcem polną drogę i rozciągnął się na niej długim pasmem. Na czele szli księża; za nimi kołysała się wysoko na chłopskich ramionach trumna, tuż postępowali krewni i goście, a dalej gromada szarych sukman chłopskich i jaskrawe plamy żółtych i czerwonych chustek kobiecych, odrzynające się krzykliwe od zielonej wiosennej runi młodych zbóż. Chorągwie kościelne z trupimi głowami i z obrazami świętych chwilami płynęły ciężko w złotym powietrzu, chwilami wzdymały się z łopotem, gdy zrywał się wiatr. W ten sposób, migocąc w słońcu, gromady ludzkie ciągnęły ku topolom ocieniającym cmentarz. Od czasu do czasu rozlegały się śpiewy księży, które zrywały się nagle i z ogromnym smutkiem. Bliżej cmentarza chłopi rozpoczęli litanię, a wiosenne podmuchy chwytały te pieśni polskie i łacińskie — i niosły je wraz z zapachem gasnących ustawicznie świec i z żywiczną wonią pochodni na bory i lasy.
Krzycki, który prowadził pannę Anney, zauważył, że dłoń jej, oparta na jego ramieniu, drży dość mocno. Przyszło mu jednak na myśl, że zmęczyła zapewne rękę trzymając parasolkę po drodze z Jastrzębia do Rzęślewa, i nie zwracał na to więcej uwagi. W przekonaniu też, że taki obchód, jak pogrzeb, uwalnia od rozpoczęcia zwykłej towarzyskiej rozmowy, szedł w milczeniu. Był zmęczony i głodny. Do głowy cisnęły mu się bezładne myśli o wuju Żarnowskim, o tym, że nie umie zdobyć się na żal po nim, o pogrzebie, o świeżo przybyłych kuzynkach i o wczorajszej rozmowie z Grońskim. Chwilami spoglądał z roztargnieniem na oboczne pole i na wpół świadomie stwierdzał, że na urodzajnej rzęślewskiej ziemi oziminy zarówno jak jare zboża zapowiadają się doskonale — i po pewnym dopiero czasie przypomniał sobie, że wypada jednak zająć się trochę i towarzyszką.
Jakoż po kilku ukradkowych na nią spojrzeniach zbudziła się w nim ciekawość stępiona poprzednio przez zmęczenie, głód i zły humor. Bliskość kobiety młodej — i jak to zauważył, dorodnej, poczęła nań oddziaływać. Wydało mu się dziwnym naprzód to, że prowadzi po rzęślewskim gościńcu Angielkę, która przybyła Bóg wie skąd, a potem, że przed chwilą nie znał jej wcale, obecnie zaś wyczuwa ciepło jej ramienia i dłoni. Zauważył też zaraz, że dłoń ta, obciśnięta rękawiczką — lubo kształtna, nie była wcale mała, i pomyślał, że przyczyną tego są sporty angielskie: tenis, wiosłowanie, łucznictwo i tym podobne. „Nasze Polki — mówił sobie — wyglądają inaczej".
— I pod wpływem myśli o angielskich sportach wydało mu się, że od tej wykwintnie przybranej postaci bije jakaś szczególniejsza siła, czerstwość i sprężystość. Towarzyszka poczęła go więcej zajmować. Prowadząc ją pod rękę, mógł widzieć tylko jej profil, na który zwracał uwagę coraz częściej — i w następstwie dokładniejszych spostrzeżeń, z coraz większą ciekawością. W pierwszej chwili przyznał tylko, że jest to osoba przystojna, a zwłaszcza hoża, lecz wkrótce potem zaczął monologować w następujący sposób: „Ależ grubo nawet przystojna, a szczerze mówiąc, ładniejsza i od pani Otockiej, i od tego skrzata, który ma suknię po kostki, a duszę, jak mówi Groński — w skrzypcach". Nie była to jednak ścisła prawda, gdyż pani Otocka, wysmukła brunetka z wyrazem blondynki, była typem bardziej wytwornym i rasowym, a „skrzat" miał twarz po prostu anielską. Gdyby jednak na razie urządzono w tej sprawie bezpośrednie tajne głosowanie, Krzycki, może z powodu opozycji przeciw zamiarom matki, głosowałby za panną Anney.
Po niejakim czasie wydało mu się, że i panna Anney przypatruje mu się ukradkiem, postanowił więc ją na tym schwytać i zaczął spoglądać na nią bardziej otwarcie. Ale wówczas to, co ujrzał, zdziwiło go w najwyższym stopniu. Oto po policzkach młodej Angielki spływały, jedna za drugą, łzy. Usta były zaciśnięte, jakby chciała pohamować wrażenie, a ręka wsparta na jego ramieniu nie przestawała drżeć.
„Albo to jest przesadna tkliwość — pomyślał Krzycki — albo rozstrojone angielskie nerwy. Dlaczego u licha miałaby płakać po człowieku, którego nigdy w życiu nie widziała? chyba że przypomniał się jej pogrzeb ojca lub kogoś bliskiego z rodziny.
Panna Anney nie wyglądała jednak wcale na osobę z rozstrojonymi nerwami. Jakoż po pewnym czasie wzruszenie jej przeszło; poczęła tylko z tak szczególnym zajęciem i z taką uwagą spoglądać na gromady ludzi, na okolicę, na pola i odległe wstążki boru, jakby chciała utrwalić sobie wszystko raz na zawsze w pamięci.
„Trzeba jej było wziąć ze sobą kodaka" — pomyślał Krzycki.
Byli już niedaleko od wrót cmentarnych. Ale tymczasem zerwał się wiatr silniejszy od poprzednich podmuchów, przeleciał nagłym cieniem po runi zbóż, podniósł tuman kurzu na drodze, pogasił te brackie świece, które nie pogasły przedtem, i okręcił długim woalem panny Anney szyję Krzyckiego.
Wówczas puściła jego ramię i uwalniając go z więzów ozwała się po polsku z bardzo nieznacznym obcym akcentem:
— Przepraszam СКАЧАТЬ