Grawitacja. Тесс Герритсен
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grawitacja - Тесс Герритсен страница 16

Название: Grawitacja

Автор: Тесс Герритсен

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-7659-445-3

isbn:

СКАЧАТЬ na niebo i zobaczyła, że gwiazdy znikają za welonem chmur. Pogoda miała się zmienić. Czując pełznący po plecach dreszcz, wróciła do budynku. Do światła.

23 lipcaHouston

      W ciele Debbie Haning tkwiło pół tuzina rurek. Ta, która wystawała z gardła, doprowadzała do jej płuc tlen. Tkwiąca w lewym nozdrzu sonda żołądkowa biegła przez przełyk do żołądka. Cewnikiem odpływał mocz, dwie kroplówki dostarczały płyny. Na poziomie nadgarstka założone było wkłucie dotętnicze; na monitorze bez przerwy tańczył poziom ciśnienia krwi. Jack zerknął na kroplówki i zobaczył, że zawierają silne antybiotyki. Zły znak: świadczył o tym, że wdało się zakażenie – ale była to normalna rzecz, gdy pacjent przebywał przez dwa tygodnie w śpiączce. Każdy wyłom w skórze Debbie, każda plastikowa rurka była szeroko otwartą bramą dla bakterii i w jej krwiobiegu toczyła się teraz śmiertelna walka.

      Jack wiedział to wszystko, nie powiedział jednak nic matce Debbie, która siedziała przy łóżku, trzymając córkę za rękę. Dolna szczęka Debbie opadła, jej twarz była ziemista, powieki tylko częściowo zamknięte. Znajdowała się w stanie głębokiej śpiączki, nieświadoma niczego, nawet bólu.

      Margaret podniosła wzrok, kiedy Jack podszedł bliżej, i skinęła głową na powitanie.

      – Miała złą noc – powiedziała. – Ma gorączkę. Lekarze nie wiedzą, skąd się przyplątała.

      – Pomogą jej antybiotyki.

      – A potem co? Powiedzmy, że zwalczycie infekcję, ale co potem? – Margaret wzięła głęboki oddech. – Ona by tego nie chciała. Tych wszystkich rurek i igieł. Chciałaby, żebyśmy pozwolili jej odejść.

      – Nie czas jeszcze się poddawać. Jej EEG świadczy o aktywności mózgu. Nie jest martwy.

      – Więc dlaczego się nie budzi?

      – Nie wiem. Ale jest młoda. Ma tyle rzeczy, dla których warto żyć.

      – To nie jest życie. – Margaret spojrzała na rękę swojej córki, pokłutą i spuchniętą od zastrzyków i kroplówek. – Kiedy umierał jej ojciec, powiedziała mi, że nigdy nie chciał skończyć w ten sposób, przywiązany do łóżka i przymusowo karmiony. Wciąż o tym myślę. O tym, co mi wtedy powiedziała.

      – Margaret ponownie podniosła wzrok. – Co ty byś zrobił? Gdyby to była twoja żona?

      – Nie dawałbym za wygraną.

      – Nawet gdyby ci powiedziała, że nie chce skończyć w ten sposób?

      Jack przez chwilę się zastanawiał.

      – Decyzja i tak należałaby do mnie – odparł w końcu z przekonaniem. – Bez względu na to, co ona i ktokolwiek inny by mi powiedział. Nie postawiłbym krzyżyka na osobie, którą kocham. Nigdy. Dopóki istnieje najmniejsza szansa, że ją uratuję.

      Jego słowa nie przyniosły pociechy Margaret. Nie miał prawa kwestionować tego, w co wierzyła i co czuła, ale zadała mu pytanie i odpowiedział jej to, co dyktowało mu serce, nie rozum.

      Czując się trochę winny, poklepał Margaret po ramieniu i wyszedł. Najprawdopodobniej decyzję za nich podejmie natura. Pozostający w stanie śpiączki pacjent z poważną infekcją i tak jest już jedną nogą w grobie.

      Wyszedł z oddziału intensywnej opieki medycznej i wsiadł do windy. Jego wakacje zaczynały się pod złym znakiem.

      Wysiadając na parterze zdecydował, że w drodze powrotnej do domu zajrzy do spożywczego na rogu i kupi sobie sześciopak budweisera. Łyknie zimnego piwa, a po południu zajmie się załadunkiem łodzi. Może dzięki temu przestanie zamartwiać się o Debbie Haning.

      – Kod niebieski, OIOM. Kod niebieski, OIOM.

      Poderwał w górę głowę, słysząc nadawany przez głośniki komunikat. Debbie, pomyślał i pobiegł z powrotem w stronę klatki schodowej.

      Przy jej łóżku tłoczył się personel. Jack przecisnął się bliżej i rzucił okiem na monitor. Migotanie komór! Serce Debbie było teraz dygoczącą masą mięśni, nie będącą w stanie pompować krwi i utrzymać mózgu przy życiu.

      – Podaję jedną ampułkę epinefryny! – zawołała pielęgniarka.

      – Cofnąć się!

      Jack zobaczył, jak ciało Debbie podskakuje na łóżku, gdy z łyżek defibrylatora popłynął prąd. Linia na monitorze pobiegła w górę, a potem opadła. Migotanie nie ustępowało.

      Siostra przystąpiła do reanimacji. Jej krótko przycięte blond włosy opadały w dół przy każdym pchnięciu klatki piersiowej pacjentki.

      Zajmujący się Debbie neurolog, doktor Salomon, podniósł wzrok, kiedy Jack stanął obok niego przy łóżku.

      – Podajecie amiodaron? – zapytał Jack.

      – Tak, ale bez rezultatu.

      Jack ponownie zerknął na monitor. Migotanie zmieniło się z poszarpanego na łagodne. Linia coraz bardziej się spłaszczała.

      – Defibrylowaliśmy ją cztery razy – powiedział Salomon.

      – Prawidłowy rytm nie powrócił.

      – Podaliście dosercowo epinefrynę?

      – Jeszcze nie. Ale poza tym zostały nam chyba tylko zdrowaśki.

      Pielęgniarka przygotowała strzykawkę z epinefryną i założyła na nią długą igłę. Jack wziął ją do ręki, lecz i tak wiedział, że bitwa jest przegrana. Ten zastrzyk niczego nie zmieni. Zaraz potem pomyślał o Billu Haningu, czekającym, żeby wrócić do żony. I o tym, co sam powiedział zaledwie przed chwilą Margaret.

      Nie postawiłbym krzyżyka na osobie, którą kocham. Nigdy. Dopóki istnieje choćby najmniejsza szansa, że ją uratuję.

      Spojrzał na Debbie i przez krótką chwilę wydawało mu się, że widzi twarz Emmy. Przełknął z trudem ślinę.

      – Zaprzestać masażu serca – polecił. Siostra uniosła ręce nad mostkiem pacjentki.

      Jack zdezynfekował szybko skórę Debbie betadyną i przystawił koniec igły poniżej wyrostka mieczykowatego. Kiedy ją wbijał, jego własny puls walił jak oszalały. Wkłuwał się coraz głębiej w klatkę piersiową, delikatnie aspirując.

      Wypływająca krew powiedziała mu, że igła znalazła się w sercu.

      Wciskając mocno tłok, wstrzyknął całą dawkę epinefryny i wyciągnął igłę.

      – Proszę podjąć masaż – powiedział i spojrzał na monitor. Dalej, Debbie, pomyślał. Walcz, do cholery. Nie wypinaj się na nas. Nie wypinaj się na Billa.

      Na sali panowała cisza, oczy wszystkich utkwione były w monitorze. Linia coraz bardziej się spłaszczała, serce umierało, komórka za komórką. Nikt nie musiał nic mówić; na twarzach lekarzy i pielęgniarek wypisana była katastrofa.

      Jest СКАЧАТЬ