Название: Grawitacja
Автор: Тесс Герритсен
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-7659-445-3
isbn:
Na skórze czuł zimne krople wody.
Dziesięć minut później siedział już ubrany w samochodzie. Był wtorek. Emma brała właśnie udział w trzydniowych zintegrowanych ćwiczeniach symulacyjnych z nową załogą.
Na pewno jest zmęczona i nie będzie chciała go widzieć. Ale jutro wyjeżdża na Cape Canaveral. Jutro znajdzie się poza jego zasięgiem.
W Centrum Kosmicznym Johnsona zaparkował przy budynku numer 30, błysnął odznaką NASA strażnikowi i pobiegł na górę, do sali kontroli lotu promu. Wewnątrz wszyscy byli milczący i spięci. Trzydniowe zintegrowane ćwiczenia stanowiły rodzaj końcowego egzaminu zarówno dla astronautów, jak i zespołu kontroli naziemnej. W trakcie naszpikowanej sytuacjami kryzysowymi symulacji całej misji, od startu aż po lądowanie, awarie dobrane były tak wrednie, że nikt nie mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. W ciągu trzech ostatnich dni na sali zmieniały się wielokrotnie trzy ekipy kontrolerów i dwadzieścia kilka zasiadających teraz przy konsolach osób padało z nóg. Z koszy na śmieci wysypywały się filiżanki po kawie i puszki dietetycznej pepsi. Kilku kontrolerów zobaczyło Jacka i pozdrowiło go skinieniem głowy, nie było jednak czasu na prawdziwe powitanie; zmagali się właśnie z poważnym kryzysem i uwaga wszystkich skupiona była na tym, jak go rozwiązać. Jack po raz pierwszy od kilku miesięcy odwiedził salę kontroli lotu; ponownie poczuł stare podniecenie, elektryczność, którą przesycone było powietrze za każdym razem, gdy trwała misja.
Podszedł do trzeciego rzędu konsoli i stanął za dyrektorem lotu, Randym Carpenterem, który był w tym momencie zbyt zajęty, by zamienić z nim kilka słów. Carpenter był najwyższym kapłanem dyrektorów lotu wahadłowca. Ze swymi dwustu osiemdziesięcioma funtami żywej wagi i brzuchem przelewającym się znad paska sprawiał imponujące wrażenie, stojąc na rozstawionych z lekka nogach niczym kapitan na kołyszącym się mostku okrętu. Na tej sali to on był głównodowodzącym. „Jestem świetnym przykładem – lubił powtarzać – jak wiele może w życiu osiągnąć gruby chłopak w okularach”. W odróżnieniu od dyrektora lotu, Gene’a Krantza, którego powiedzenie „katastrofa nie jest naszą opcją” uczyniło bohaterem mediów, Carpenter był znany tylko w NASA. Brak fotogeniczności nie wróżył mu raczej filmowej kariery.
Przysłuchując się rozmowie na łączach, Jack szybko zdał sobie sprawę, z czym boryka się teraz Carpenter. Sam stanął w obliczu podobnego problemu w trakcie zintegrowanych
ćwiczeń przed dwoma laty, kiedy wciąż wchodził w skład korpusu astronautów i przygotowywał się do lotu numer 145. Załoga promu informowała o wskazującym na wyciek powietrza raptownym spadku ciśnienia w kabinie. Nie było czasu na odnalezienie źródła; musieli awaryjnie zejść z orbity.
Kontroler dynamiki lotu, siedzący przy pierwszym rzędzie konsoli, który określano mianem Okopu, gorączkowo obliczał trajektorie, żeby wybrać najlepsze miejsce lądowania. Nikt nie traktował tego jako zabawy; zdawali sobie sprawę, że gdyby kryzys był autentyczny, życie siedmiu osób znalazłoby się w niebezpieczeństwie.
– Ciśnienie kabinowe spadło do trzynastu przecinek siedem funtów na cal – stwierdził kontroler środowiska kabiny.
– Lądowanie w bazie sił powietrznych Edwards – oznajmił kontroler dynamiki lotu. – Przyziemienie około godziny trzynastej zero zero.
– Przy tym tempie spadku ciśnienie kabinowe będzie wtedy wynosiło siedem funtów na cal – powiedział kontroler
środowiska kabiny. – Zalecam założenie hełmów przed inicjalizacją sekwencji ponownego wejścia w atmosferę.
Komunikujący się z załogą CAPCOM przekazał jej zalecenie.
– Przyjąłem – oświadczył komendant Vance. – Założyliśmy hełmy. Inicjujemy zejście z orbity.
Wbrew swej woli Jack dał się porwać emocjom. Oczy miał utkwione w wielkim ekranie z przodu sali, gdzie na mapie świata naniesiona była trasa wahadłowca. Chociaż wiedział, że wszystkie kryzysy powstają w tej chwili wyłącznie w wyobraźni kontrolerów, surowa powaga, z jaką prowadzone było ćwiczenie, wywarła na nim silne wrażenie. Nie zdawał sobie prawie sprawy, że wpatrując się w migoczące na ekranie dane, zaciska z całej siły szczęki.
Ciśnienie w kabinie spadło do siedmiu funtów na cal.
Atlantis zetknął się z górną warstwą atmosfery. Zaczął się dziesięciominutowy okres ciszy radiowej, kiedy siła tarcia jonizuje powietrze wokół wahadłowca, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność.
– Słyszycie nas, Atlantis? – zapytał CAPCOM.
Nagle usłyszeli głos komendanta Vance’a:
– Słyszymy was głośno i wyraźnie, Houston.
Lądowanie, które nastąpiło kilka chwil później, było idealne. Gra skończona.
Na sali rozległy się oklaski.
– W porządku, kochani! Dobra robota! – oznajmił dyrektor Carpenter. – Odprawa o piętnastej. Teraz ogłaszam przerwę na lunch. – Uśmiechnięty, zdjął z głowy słuchawki i po raz pierwszy spojrzał na Jacka. – Cześć. Nie widziałem cię tutaj od lat.
– Bawię się w doktora z cywilami.
– Skusił cię wielki szmal, co? Jack roześmiał się.
– Jasne, tylko powiedz mi, co mam zrobić z tą całą forsą.
– Powiódł wzrokiem po siedzących przy konsolach kontrolerach lotu, którzy wyciągnęli kanapki i puszki z napojami. – Symulacja się powiodła?
– Udało nam się pokonać wszystkie przeszkody.
– A załoga promu?
– Są gotowi. – Carpenter zmierzył go uważnym spojrzeniem. – Łącznie z Emmą. Jest w swoim żywiole, Jack, więc postaraj się nie wytrącać jej z równowagi. W tej chwili musi się skupić.
Było to coś więcej niż przyjacielska rada. Nie wywlekaj teraz swoich osobistych spraw, ostrzegał go Carpenter. Nie pozwolę, żebyś psuł morale mojej załogi.
Czekając w prażącym upale przed budynkiem numer 5, w którym mieściły się symulatory lotu, Jack czuł, jak ogarnia go zakłopotanie, a nawet skrucha. Emma wyszła na zewnątrz razem z resztą załogi. Ktoś opowiedział właśnie jakiś żart, bo wszyscy głośno się śmieli. A potem Emma zobaczyła Jacka i uśmiech spełzł jej z ust.
– Nie wiedziałam, że przyjedziesz – burknęła.
– Ja też tego nie wiedziałem – odparł zdetonowany, wzruszając ramionami.
– Odprawa jest za dziesięć minut – przypomniał jej Vance.
– Nie spóźnię się – powiedziała. – Idźcie przodem – Kiedy jej koledzy oddalili się, odwróciła się z powrotem do Jacka. – Naprawdę muszę z nimi iść. Słuchaj, wiem, że ten start wszystko komplikuje. Jeśli przyjechałeś w sprawie rozwodu, obiecuję, że podpiszę wszystkie papiery po powrocie.
– Nie po to przyjechałem.
– Chodzi СКАЧАТЬ