Grawitacja. Тесс Герритсен
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grawitacja - Тесс Герритсен страница 14

Название: Grawitacja

Автор: Тесс Герритсен

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-7659-445-3

isbn:

СКАЧАТЬ startu Emmy zostało osiem dni.

      Na skórze czuł zimne krople wody.

      Dziesięć minut później siedział już ubrany w samochodzie. Był wtorek. Emma brała właśnie udział w trzydniowych zintegrowanych ćwiczeniach symulacyjnych z nową załogą.

      Na pewno jest zmęczona i nie będzie chciała go widzieć. Ale jutro wyjeżdża na Cape Canaveral. Jutro znajdzie się poza jego zasięgiem.

      W Centrum Kosmicznym Johnsona zaparkował przy budynku numer 30, błysnął odznaką NASA strażnikowi i pobiegł na górę, do sali kontroli lotu promu. Wewnątrz wszyscy byli milczący i spięci. Trzydniowe zintegrowane ćwiczenia stanowiły rodzaj końcowego egzaminu zarówno dla astronautów, jak i zespołu kontroli naziemnej. W trakcie naszpikowanej sytuacjami kryzysowymi symulacji całej misji, od startu aż po lądowanie, awarie dobrane były tak wrednie, że nikt nie mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. W ciągu trzech ostatnich dni na sali zmieniały się wielokrotnie trzy ekipy kontrolerów i dwadzieścia kilka zasiadających teraz przy konsolach osób padało z nóg. Z koszy na śmieci wysypywały się filiżanki po kawie i puszki dietetycznej pepsi. Kilku kontrolerów zobaczyło Jacka i pozdrowiło go skinieniem głowy, nie było jednak czasu na prawdziwe powitanie; zmagali się właśnie z poważnym kryzysem i uwaga wszystkich skupiona była na tym, jak go rozwiązać. Jack po raz pierwszy od kilku miesięcy odwiedził salę kontroli lotu; ponownie poczuł stare podniecenie, elektryczność, którą przesycone było powietrze za każdym razem, gdy trwała misja.

      Podszedł do trzeciego rzędu konsoli i stanął za dyrektorem lotu, Randym Carpenterem, który był w tym momencie zbyt zajęty, by zamienić z nim kilka słów. Carpenter był najwyższym kapłanem dyrektorów lotu wahadłowca. Ze swymi dwustu osiemdziesięcioma funtami żywej wagi i brzuchem przelewającym się znad paska sprawiał imponujące wrażenie, stojąc na rozstawionych z lekka nogach niczym kapitan na kołyszącym się mostku okrętu. Na tej sali to on był głównodowodzącym. „Jestem świetnym przykładem – lubił powtarzać – jak wiele może w życiu osiągnąć gruby chłopak w okularach”. W odróżnieniu od dyrektora lotu, Gene’a Krantza, którego powiedzenie „katastrofa nie jest naszą opcją” uczyniło bohaterem mediów, Carpenter był znany tylko w NASA. Brak fotogeniczności nie wróżył mu raczej filmowej kariery.

      Przysłuchując się rozmowie na łączach, Jack szybko zdał sobie sprawę, z czym boryka się teraz Carpenter. Sam stanął w obliczu podobnego problemu w trakcie zintegrowanych

      ćwiczeń przed dwoma laty, kiedy wciąż wchodził w skład korpusu astronautów i przygotowywał się do lotu numer 145. Załoga promu informowała o wskazującym na wyciek powietrza raptownym spadku ciśnienia w kabinie. Nie było czasu na odnalezienie źródła; musieli awaryjnie zejść z orbity.

      Kontroler dynamiki lotu, siedzący przy pierwszym rzędzie konsoli, który określano mianem Okopu, gorączkowo obliczał trajektorie, żeby wybrać najlepsze miejsce lądowania. Nikt nie traktował tego jako zabawy; zdawali sobie sprawę, że gdyby kryzys był autentyczny, życie siedmiu osób znalazłoby się w niebezpieczeństwie.

      – Ciśnienie kabinowe spadło do trzynastu przecinek siedem funtów na cal – stwierdził kontroler środowiska kabiny.

      – Lądowanie w bazie sił powietrznych Edwards – oznajmił kontroler dynamiki lotu. – Przyziemienie około godziny trzynastej zero zero.

      – Przy tym tempie spadku ciśnienie kabinowe będzie wtedy wynosiło siedem funtów na cal – powiedział kontroler

      środowiska kabiny. – Zalecam założenie hełmów przed inicjalizacją sekwencji ponownego wejścia w atmosferę.

      Komunikujący się z załogą CAPCOM przekazał jej zalecenie.

      – Przyjąłem – oświadczył komendant Vance. – Założyliśmy hełmy. Inicjujemy zejście z orbity.

      Wbrew swej woli Jack dał się porwać emocjom. Oczy miał utkwione w wielkim ekranie z przodu sali, gdzie na mapie świata naniesiona była trasa wahadłowca. Chociaż wiedział, że wszystkie kryzysy powstają w tej chwili wyłącznie w wyobraźni kontrolerów, surowa powaga, z jaką prowadzone było ćwiczenie, wywarła na nim silne wrażenie. Nie zdawał sobie prawie sprawy, że wpatrując się w migoczące na ekranie dane, zaciska z całej siły szczęki.

      Ciśnienie w kabinie spadło do siedmiu funtów na cal.

      Atlantis zetknął się z górną warstwą atmosfery. Zaczął się dziesięciominutowy okres ciszy radiowej, kiedy siła tarcia jonizuje powietrze wokół wahadłowca, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność.

      – Słyszycie nas, Atlantis? – zapytał CAPCOM.

      Nagle usłyszeli głos komendanta Vance’a:

      – Słyszymy was głośno i wyraźnie, Houston.

      Lądowanie, które nastąpiło kilka chwil później, było idealne. Gra skończona.

      Na sali rozległy się oklaski.

      – W porządku, kochani! Dobra robota! – oznajmił dyrektor Carpenter. – Odprawa o piętnastej. Teraz ogłaszam przerwę na lunch. – Uśmiechnięty, zdjął z głowy słuchawki i po raz pierwszy spojrzał na Jacka. – Cześć. Nie widziałem cię tutaj od lat.

      – Bawię się w doktora z cywilami.

      – Skusił cię wielki szmal, co? Jack roześmiał się.

      – Jasne, tylko powiedz mi, co mam zrobić z tą całą forsą.

      – Powiódł wzrokiem po siedzących przy konsolach kontrolerach lotu, którzy wyciągnęli kanapki i puszki z napojami. – Symulacja się powiodła?

      – Udało nam się pokonać wszystkie przeszkody.

      – A załoga promu?

      – Są gotowi. – Carpenter zmierzył go uważnym spojrzeniem. – Łącznie z Emmą. Jest w swoim żywiole, Jack, więc postaraj się nie wytrącać jej z równowagi. W tej chwili musi się skupić.

      Było to coś więcej niż przyjacielska rada. Nie wywlekaj teraz swoich osobistych spraw, ostrzegał go Carpenter. Nie pozwolę, żebyś psuł morale mojej załogi.

      Czekając w prażącym upale przed budynkiem numer 5, w którym mieściły się symulatory lotu, Jack czuł, jak ogarnia go zakłopotanie, a nawet skrucha. Emma wyszła na zewnątrz razem z resztą załogi. Ktoś opowiedział właśnie jakiś żart, bo wszyscy głośno się śmieli. A potem Emma zobaczyła Jacka i uśmiech spełzł jej z ust.

      – Nie wiedziałam, że przyjedziesz – burknęła.

      – Ja też tego nie wiedziałem – odparł zdetonowany, wzruszając ramionami.

      – Odprawa jest za dziesięć minut – przypomniał jej Vance.

      – Nie spóźnię się – powiedziała. – Idźcie przodem – Kiedy jej koledzy oddalili się, odwróciła się z powrotem do Jacka. – Naprawdę muszę z nimi iść. Słuchaj, wiem, że ten start wszystko komplikuje. Jeśli przyjechałeś w sprawie rozwodu, obiecuję, że podpiszę wszystkie papiery po powrocie.

      – Nie po to przyjechałem.

      – Chodzi СКАЧАТЬ