Название: To. Wydanie filmowe
Автор: Стивен Кинг
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Ужасы и Мистика
isbn: 978-83-6578-178-9
isbn:
– Gorące – powiedział.
Parę sekund później powtórzył tę czynność i zaczął rozsmarowywać parafinę wzdłuż boków okręcika, gdzie szybko zastygła, tworząc mlecznobiałe grube pasma.
– Mogę? – spytał George.
– Dobrze. Tylko nie poplam któregoś z koców, bo mama by cię zabiła.
George zanurzył palec w parafinie, która była dosyć ciepła, ale już nie gorąca, i zaczął smarować nim papierową łódeczkę.
– Nie tak dużo, dupku – powiedział Bill. – Chcesz, żeby zatonęła podczas dziewiczego rejsu?
– Przepraszam.
– Już dobrze. Rób d-dalej. S-spokojnie.
George skończył drugą stronę, a potem uniósł okręcik w dłoniach. Wydawał się trochę cięższy, ale nie za bardzo.
– Świetnie – ucieszył się. – Wyjdę i puszczę go na wodę.
– Tak. Zrób to – powiedział Bill. Nagle zaczął sprawiać wrażenie zmęczonego i nadal dręczonego chorobą.
– Chciałbym, żebyś mógł pójść ze mną – oznajmił George. Naprawdę tak było. Bill czasami bywał nieznośny, ale zawsze miał najlepsze pomysły i nigdy się nie mylił. – To przecież twoja łódka.
– „Twój”, a nie „twoja” – poprawił go Bill. – Bo to jest okręcik.
– Twój.
– Ja też bym chciał pójść z tobą – odparł ponuro Bill.
– Cóż… – George przestąpił z nogi na nogę, ściskając w dłoni okręcik.
– Nałóż coś od deszczu – rzucił Bill – bo w przeciwnym razie złapiesz grypę jak ja. Najprawdopodobniej i tak się zarazisz. Ode mnie.
– Dzięki, Bill. To świetny okręcik. – I zrobił coś, czego nie robił od dawna, a czego Bill nigdy nie zapomniał: pochylił się i pocałował brata w policzek.
– Teraz to już na pewno złapiesz grypę, ty dupku – powiedział, ale mimo wszystko wyglądał na zadowolonego. Uśmiechnął się do George’a. – I odłóż to wszystko na miejsce, bo się mama wścieknie.
– Pewno. – Zabrał przyniesione rzeczy i przeszedł przez pokój z okręcikiem na wierzchu pudełka z parafiną.
– G-g-george?
George odwrócił się, aby spojrzeć na brata.
– B-bądź ostrożny.
– Pewno.
Jego czoło zmarszczyło się nieznacznie. To było coś, co zwykle mówiła mama, a nie starszy brat. Równie dziwne wydało mu się to, że pocałował Billa w policzek. Nie robił tego już od dawna.
– Pewno, że tak.
I wyszedł. Billy nie zobaczył go już nigdy więcej.
I teraz tutaj gonił za okręcikiem. Biegł szybko, ale woda była szybsza i okręcik mocno go wyprzedził. Usłyszał głośny szum i zobaczył, że pięćdziesiąt jardów dalej w dół zbocza woda z rynsztoka wpływała kaskadą do kanału, który wciąż jeszcze pozostał otwarty. Był to duży, ciemny półokrąg wycięty w zakręcie drogi i podczas gdy George patrzył, naga gałąź o ciemnej i błyszczącej jak skóra foki korze wpadła do paszczy otworu kanału. Zawisła tam na chwilę, a potem ześlizgnęła się na dół. Właśnie tam zmierzał jego okręcik.
– Rany koguta! – krzyknął przerażony.
Przyspieszył i przez chwilę wydawało mu się, że dogoni okręcik. Nagle poślizgnął się i upadł, rozbijając sobie kolano i wydając głośny, piskliwy okrzyk bólu. Z nowej, nieomal horyzontalnej perspektywy patrzył, jak jego łódeczka okręca się dwa razy wokół osi, wpada w kolejny wir, a potem znika.
– Rany koguta! – krzyknął ponownie i uderzył pięścią w chodnik. To też zabolało i zaczął z cicha pochlipywać. Co za głupi sposób, aby stracić taki okręcik! Wstał i podszedł do wylotu kanału. Ukląkł i zajrzał do środka. Woda, wpadając w mrok, wydawała głuchy i nieprzyjemny odgłos. To był straszny odgłos. Przypominał mu…
– Ha! – Ten dźwięk sprawił, że poderwał się jak marionetka szarpnięta za sznurki i odsunął się gwałtownie do tyłu.
Tam w dole dostrzegł parę ślepi – ślepi, jakie zawsze sobie wyobrażał, ale jakich nigdy nie widział w piwnicy. To zwierzę, przyszło mu nagle na myśl. To tylko jakieś zwierzę. Może kot, który się zabłąkał… Mimo to nadal był gotów do ucieczki, uciekłby, gdyby jego umysł nie poradził sobie z szokiem, jakiego doznał na widok tych świecących ślepi. Poczuł pod palcami szorstką powierzchnię asfaltu i rozlewającą się wokół niego cieniutką warstewkę wody. Zobaczył samego siebie wstającego i odchodzącego, kiedy nagle usłyszał głos wydobywający się z kanału. Ten głos zwracał się do niego. Brzmiał pewnie i jakby dość ciepło.
– Cześć, George – odezwał się głos.
George zamrugał i ponownie spojrzał w głąb kanału. Niemal nie uwierzył własnym oczom – to, co zobaczył, przypominało scenę z bajki albo filmu, w którym zwierzęta mówią ludzkim głosem i tańczą. Gdyby był dziesięć lat starszy, nie uwierzyłby w to, ale nie miał szesnastu lat, tylko sześć.
W kanale znajdował się klown. Pomimo kiepskiego oświetlenia George Denbrough zdawał sobie sprawę, co widzi. To był klown, jak w cyrku i telewizji. Prawdę mówiąc, wyglądał jak skrzyżowanie Boza i Clarabella, który (czy która – George nigdy nie wiedział, jakiej oni byli płci) mówił przez specjalną tubkę w sobotnich porankach – Buffalo Bob był chyba jedynym, który rozumiał Clarabella, a to zawsze doprowadzało George’a do pasji.
Twarz klowna w kanale bielała, po obu stronach łysej czaszki sterczały zabawne kępki rudych włosów, a na ustach widniał wielki namalowany uśmiech. Gdyby George mieszkał tu rok później, na pewno pomyślałby najpierw o Ronaldzie McDonaldzie zamiast o Bozie lub Clarabellu. Klown trzymał w jednej dłoni pęk kolorowych balonów niczym olbrzymią kiść dojrzałych owoców, a w drugiej ręce papierowy okręcik George’a.
– Chcesz swój okręcik, George? – Klown się uśmiechnął.
George odpowiedział mu uśmiechem. Nie mógł nic na to poradzić – był to jeden z tych uśmiechów, na które po prostu musisz zareagować.
– Pewno, że tak – odparł.
Klown wybuchnął śmiechem.
– Pewno, że tak. To świetnie! To wspaniale! A co byś powiedział na balonik?
– No… СКАЧАТЬ