To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 24

Название: To. Wydanie filmowe

Автор: Стивен Кинг

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-6578-178-9

isbn:

СКАЧАТЬ whisky wlewa się do kufla. Ricky Lee uznał, że Ben Hanscom miał w sobie więcej niż tylko szczyptę Teksańczyka. To musiała być największa pieprzona porcja whisky, jaką podał w życiu. I wątpił, czy jeszcze kiedykolwiek będzie miał okazję powtórzyć ten wyczyn. Kurwa. Przyjdzie mi wzywać pogotowie. Jak to wypije, to ani chybi wyzionie ducha. Mimo to jednak wypełnił, jak należy, swoją powinność i postawił kufel przed Hanscomem. Kiedyś ojciec powiedział mu, że jeśli facet jest przy zdrowych zmysłach, powinien dostać to, czego chce, nawet gdyby to miał być kufel szczyn czy trucizny. Ricky nie wiedział, czy to była dobra, czy zła rada, ale zdawał sobie sprawę, że dopóki bar stanowił jego jedyne źródło utrzymania, ojcowskie słowa były lekarstwem na żarłoczne niczym rak wyrzuty sumienia. Hanscom przez długą chwilę przyglądał się w zamyśleniu stojącemu przed nim mamuciemu drinkowi, a potem zapytał:

      – Ile ci jestem za to winien, Ricky Lee?

      Ricky Lee wolno pokręcił głową, wpatrując się w kufel; nie chciał unieść wzroku i spojrzeć w niewidzące, jakby zamyślone oczy tamtego.

      – To na koszt firmy.

      Hanscom ponownie się uśmiechnął – tym razem bardziej naturalnie.

      – Wobec tego dziękuję, Ricky Lee. A teraz pokażę ci coś, czego się nauczyłem w Peru w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym roku. Pracowałem wtedy z niejakim Frankiem Billingsem, mógłbyś powiedzieć, że go dublowałem. Frank Billings był, jak sądzę, najlepszym pierdolonym architektem na świecie. Złapał gorączkę i lekarze zaczęli go szprycować całą masą antybiotyków, ale to nie skutkowało. Chorował przez dwa tygodnie, a potem umarł. A teraz pokażę ci coś, czego nauczyłem się od Indian, którzy pracowali nad tamtejszym projektem. Woda ognista, jaką się tam pija, to naprawdę mocny trunek. Pociągniesz łyk i już myślisz, że to nic takiego, kiedy nagle czujesz, jakby ktoś wcisnął ci do ust palnik acetylenowy i odkręcił kurek na pełną moc. Ale Indianie piją to jak coca-colę i rzadko kiedy widziałem, żeby któryś z nich był zalany, a już nigdy nie zauważyłem, aby ktokolwiek spośród nich miał kaca. Nigdy dotąd tego nie próbowałem. Ale myślę, że dziś to zrobię. Przynieś mi parę plasterków cytryny, proszę.

      Ricky Lee przyniósł mu cztery i położył na świeżej serwetce tuż obok kufla pełnego whisky. Hanscom wziął do ręki jeden z nich, odchylił głowę do tyłu jak człowiek, który zakrapia sobie oczy, a potem zaczął wyciskać sok cytrynowy do prawej dziurki od nosa.

      – Jezus Maria! – krzyknął przerażony Ricky Lee.

      Gardło Hanscoma zaczęło pracować. Jego policzki pokraśniały… a potem Ricky Lee zobaczył łzy spływające po bokach jego twarzy w stronę uszu. Z szafy grającej dobiegały dźwięki piosenki w wykonaniu zespołu Spinners. „O Panie, po prostu nie wiem, ile dam jeszcze radę wytrzymać”, śpiewał zespół.

      Hanscom na oślep sięgnął ręką w stronę blatu baru, odnalazł palcami drugi kawałek cytryny i wycisnął sok do drugiej dziurki.

      – Pan się, kurwa, zabije – wyszeptał Ricky Lee. Hanscom rzucił oba wyciśnięte plasterki cytryny na blat baru.

      Miał zaczerwienione oczy i oddychał spazmatycznie. Z obu jego nozdrzy ściekał czysty sok cytryny, spływając w stronę kącików ust. Sięgnął po kufel, uniósł go i wypił jedną trzecią zawartości.

      Ricky Lee niczym skamieniały patrzył, jak jego grdyka unosiła się i rytmicznie opadała. Hanscom odstawił kufel, wzdrygnął się dwukrotnie, a potem skinął głową. Spojrzał na Ricky’ego Lee i uśmiechnął się słabiutko. Jego oczy nie były już czerwone.

      – Działa dokładnie tak, jak mówili. Jesteś tak cholernie zajęty tym, co się dzieje z twoim nosem, że w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego, co przepływa ci przez gardło.

      – Pan oszalał, panie Hanscom – powiedział Ricky Lee.

      – Możesz się założyć o swoje futro – odparł Ben Hanscom. – Pamiętasz to, Ricky Lee? Mówiliśmy tak, gdy byliśmy dziećmi. „Możesz się założyć o swoje futro”. Czy wspominałem ci już kiedyś, że byłem gruby?

      – Nie, proszę pana, nigdy – wyszeptał Ricky Lee. Był teraz przekonany, że Hanscom otrzymał przerażającą wiadomość, która nieomal doprowadziła go do obłędu, a w każdym razie chwilowo pozbawiła zdrowych zmysłów.

      – Byłem prawdziwym grubasem. Nigdy nie grałem w baseball ani w kosza, zawsze, kiedy bawiliśmy się w berka, łapali mnie pierwszego i wyśmiewali się ze mnie. Pośmiewisko. Byłem gruby, o tak, prawdziwy tłuścioch. W moim rodzinnym mieście mieszkało paru chłopaków, którzy stale się ze mnie nabijali. Jeden chłopak nazywał się Reginald Huggins, tylko że wszyscy mówili na niego Belch, bo zawsze głośno mu się odbijało. Drugi nazywał się Victor Criss. Pamiętam jeszcze paru innych. Ale najgorszy z nich był Henry Bowers. Prawdziwy świr. Szef całej tej bandy. Naprawdę obrzydliwy chłopak, na wskroś przesiąknięty złem. I ja nie byłem jedynym, którego prześladował. Mój kłopot polegał na tym, że nie potrafiłem uciekać równie szybko jak pozostali.

      Hanscom rozpiął koszulę i rozchylił ją. Ricky Lee zobaczył na brzuchu Bena Hanscoma, tuż nad pępkiem, dziwną, krętą bliznę. Była pofałdowana, biała i stara. Zobaczył, że to litera. Ktoś wyciął Hanscomowi na brzuchu literę H – prawdopodobnie na długo przedtem, zanim stał się mężczyzną.

      – Henry Bowers mi to zrobił. Jakieś tysiąc lat temu. Mam szczęście, że nie zdążył mi wyciąć całego swojego imienia i nazwiska.

      – Panie Hanscom…

      Hanscom wziął do rąk dwa pozostałe kawałki cytryny, odchylił głowę do tyłu, a potem użył ich jak kropli do nosa. Otrząsnął się gwałtownie, odłożył je na bok i pociągnął dwa spore łyki z kufla. Ponownie się wzdrygnął, a potem, mając przez cały czas zamknięte oczy, schwycił oburącz za miękko obitą krawędź baru. Pozostawał przez chwilę w tej pozycji, jak marynarz na żaglówce targanej sztormem trzymający się kurczowo burty łódki. Potem otworzył oczy i uśmiechnął się do Ricky’ego Lee.

      – Mógłbym dosiadać tego byka przez całą noc.

      – Panie Hanscom, nie chciałbym, żeby pan to robił jeszcze raz – rzekł nerwowo Ricky Lee.

      Annie podeszła z tacą do stanowiska kelnerek i zamówiła parę millerów, Ricky Lee wyjął je i podał jej. Nogi miał miękkie jak z gumy.

      – Czy z panem Hanscomem wszystko w porządku, Ricky Lee? – spytała Annie.

      Patrzyła w dal za Rickym, który odwrócił się, by podążyć za nią wzrokiem. Hanscom nachylił się nad barem i wyjmował z puszki plasterki cytryny.

      – Nie wiem – powiedział. – Nie sądzę.

      – No to wyjmij palec z dupy i zrób z tym coś. – Annie podobnie jak większość innych kobiet lubiła Bena Hanscoma.

      – Nie wiem, czy powinienem. Mój tata zawsze mówił, że jeżeli człowiek jest przy zdrowych zmysłach…

      – Twój tata miał mózg mniejszy od tego, jaki Bóg dał susłowi – odparła Annie. – Pieprzyć СКАЧАТЬ