Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpiegowskie dziedzictwo - Джон Ле Карре страница 9

Название: Szpiegowskie dziedzictwo

Автор: Джон Ле Карре

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-8110-399-2

isbn:

СКАЧАТЬ mi się zarysowywać jakiś kompromis między nami. Przyznałeś, że operacja „Fuks” mogła ci się obić o uszy. I powiedziałeś milutko i jak skończony idiota, że pewnie to były jakieś ćwiczenia. A może zróbmy tak: my powiemy ci trochę więcej, a ty w zamian usłyszysz wreszcie, że gdzieś dzwoni, i nawet zaczniesz się domyślać, w którym kościele.

      Zamyślam się, kręcę głową, wsłuchuję się w te odległe dzwony. Mam wrażenie, że prowadzę walkę do ostatniego żołnierza. I że tym żołnierzem jestem ja.

      – Rzeczywiście coś mi się mgliście przypomina. – Idę Bunny’emu na rękę, by poczuł, że zaczynam usposabiać się do niego trochę przychylniej. – Jeżeli w ogóle był jakiś „Fuks”, nie była to operacja, tylko źródło. Kompletnie nieprzydatne zresztą. Chyba stąd to całe nasze nieporozumienie. – Miałem nadzieję, że ci z drugiej strony stołu trochę mi teraz odpuszczą, lecz nic z tego. – To było potencjalne źródło informacji, które padło na pierwszej przeszkodzie. I zaraz całą sprawę zamknięto. Bardzo słusznie. Odłożona ad acta, zapomniana. – I brnę dalej: – Źródło „Fuks” to była jakaś zaszłość z życiorysu George’a. O znaczeniu czysto historycznym, można powiedzieć. – Tu ukłon w stronę Laury. – Jakiś enerdowski profesor literatury barokowej z uniwersytetu w Weimarze. Kumpel George’a z czasów wojny, robił dla nas to i owo. Skontaktował się z George’em przez jakiegoś szwedzkiego naukowca w pięćdziesiątym dziewiątym roku czy coś koło tego. – Podstawowa zasada: mówić płynnie i mętnie. – I ten „profesorek”, bo tak go nazywaliśmy, twierdził, że wie o jakimś supertajnym układzie między obiema połówkami Niemiec i Kremlem. Twierdził, że powiedział mu to jakiś kolega o podobnych poglądach, jakiś wysoki enerdowski urzędnik. – Słowa jak za dawnych dobrych czasów ściekają mi teraz z języka niczym ślina. – Obie połówki mają się połączyć, pod warunkiem że zachowają neutralność i się rozbroją. Innymi słowy powstanie dokładnie to, czego Zachód nie chciał: próżnia w samym środku Europy. A jeżeli Cyrk przemyci profesorka na Zachód, dowiemy się wszystkiego ze szczegółami.

      Uśmiecham się blado, kręcę starą siwą łepetyną. Z drugiej strony stołu jednak kompletny brak reakcji.

      – Okazało się, że za to wszystko profesorek życzył sobie dostać katedrę w Oksfordzie, dożywotnią pracę i zaproszenie na herbatkę do królowej. – Teraz chichot. – I oczywiście zmyślił wszystko od początku do końca. Wszystko wyssał z palca. Po sprawie – kończę w poczuciu, że mimo wszystko świetnie sobie poradziłem i że George na pewno by mi przyklasnął, gdyby tu teraz był.

      Ale ani Bunny, ani Laura bynajmniej mnie nie oklaskują. Bunny ma nieszczerze zmartwioną minę, Laura chyba nie wierzy własnym uszom.

      – No widzisz, Peter, sęk w tym – wyjaśnia Bunny po chwili – że ty nam tu sprzedajesz te same stare pierdoły, które możemy sami sobie przeczytać w spreparowanych aktach „Fuksa” ze starej kartoteki. Mam rację, Lauro?

      Wydaje się, że ma, bo Laura dopowiada jak na zawołanie:

      – Dokładnie te same. Słowo w słowo. Jedna wielka bujda, żeby się nie wydało. Nie było żadnego profesorka. Cała historia jest wyssana z palca. Od początku do końca. I zresztą nic dziwnego: bo jeżeli „Fuksa” trzeba było strzec przed bystrym wzrokiem Haydonów tego świata, można zrozumieć, dlaczego ktoś zdecydował się na taką fałszywkę.

      – Ale zupełnie nie rozumiem, Peter, dlaczego teraz, na stare lata, serwujesz nam te same pierdoły, tę samą dezinformację, którą ty, George Smiley i w ogóle całe Operacje Tajne puściły w świat o całe pokolenie wstecz – zauważa Bunny i nawet zmusza się do lekkiego przyjacielskiego zmrużenia oczek.

      – Bo widzisz, Pete, znaleźliśmy stare faktury Kontrolera z czasów, kiedy łaskawie wam panował – wyjaśnia usłużnie Laura, gdy ja jeszcze zastanawiam się nad odpowiedzią. – Te z jego nieoficjalnego funduszu. Z tych pieniążków, które minister dawał mu w ciemno na drobne wydatki, ale Kontroler jakoś rozliczać się z nich musiał, i to co do pensa, prawda? – Mówi jak do dziecka. – Wszystko przekazywał osobiście, z rączki do rączki, swojemu wiernemu kolesiowi z Ministerstwa Skarbu. A koleś nazywał się Oliver Lacon, potem nawet sir Oliver i w końcu, niestety, świętej pamięci lord Lacon z Ascot West…

      – Czy dowiem się wreszcie, jaki to ma związek ze mną?

      – Ależ proszę bardzo – odpowiada spokojnie Laura. – Otóż w swych zeznaniach finansowych dla Ministerstwa Skarbu, ale tak naprawdę tylko dla Lacona, Kontroler podaje nazwiska dwóch pracowników Cyrku, którzy na każde żądanie przedstawią pełne i wyczerpujące informacje na temat operacji „Fuks”. Na wypadek gdyby potomność miała kiedyś zakwestionować te wydatki. Kontroler miał w tym względzie żelazne zasady, nawet jeżeli brakowało mu ich w innych sprawach. No i pierwsza z tych osób to George Smiley. A druga to Peter Guillam. Czyli ty.

      Przez chwilę wydaje się, że Bunny nie słyszy ani słowa z tej wymiany zdań. Siedzi ze spuszczoną głową, z oczyma wbitymi gdzieś pod blat biurka. Wreszcie jakby przytomnieje.

      – Lauro, to teraz opowiedz mu o konspiracyjnym mieszkaniu operacji „Fuks”. O ukrytym gniazdku, które uwiły sobie Operacje Tajne i gdzie Peter zamelinował wszystkie ukradzione akta – proponuje tonem sugerującym, że zajmuje się zupełnie czymś innym.

      – No więc tak jak powiedział Bunny, w aktach pojawia się takie mieszkanko – wyjaśnia usłużnie Lauro. – A w dodatku mieszkanko miało swoją gospodynię. – Z oburzeniem. – I jeszcze jest mowa o tajemniczym dżentelmenie nazwiskiem Mendel, którego próżno szukać wśród etatowych pracowników Agencji, bo Operacje Tajne zatrudniły go wyłącznie na zlecenie do operacji „Fuks”. Dostawał dwieście funtów miesięcznie na konto pocztowe w Weybridge, drugie tyle, ale za rozliczeniem, na wydatki i koszta, wszystko płatne z anonimowego rachunku prowadzonego przez pewną szpanerską kancelarię prawniczą z City. A wszelkie pełnomocnictwa do dysponowania rachunkiem miał niejaki George Smiley.

      – Co to za jeden ten Mendel? – pyta Bunny.

      – Emerytowany policjant ze Special Branch – odpowiadam już teraz całkowicie automatycznie. – Na imię miał Oliver. Nie mylić z Oliverem Laconem.

      – Skąd się wziął?

      – George i Mendel znali się od dawna. George pracował z nim przy okazji innej sprawy. Lubił go. I pasowało mu, że Mendel nie był z Cyrku. Mówił o nim, że to jego oddech świeżego powietrza.

      Bunny jakby nagle się zmęczył całą tą rozmową. Opada na fotel i kręci w powietrzu dłońmi, jakby szykował się do długiego lotu.

      – No to może wreszcie pogadajmy poważnie, co? – proponuje z udanym ziewnięciem. – Tajny fundusz Kontrolera to w tej chwili jedyny wiarygodny dowód, a) świadczący o istnieniu i celach operacji „Fuks” i b) pozwalający nam bronić się przed nonsensownymi zarzutami z urzędu i z oskarżenia prywatnego, wniesionymi przeciwko Agencji i osobiście przeciwko tobie, Peterowi Guillamowi, przez niejakiego Christopha Leamasa, jedynego potomka zmarłego Aleca, i przez niejaką Karen Gold, stanu wolnego, jedyną córkę zmarłej Elizabeth czy też Liz. Słuchałeś, co mówiłem? Słuchałeś. No nie mów, wreszcie udało nam się czymś ciebie zdziwić?

      Wciąż СКАЧАТЬ