Zimowa opowieść. Stephanie Laurens
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zimowa opowieść - Stephanie Laurens страница 13

Название: Zimowa opowieść

Автор: Stephanie Laurens

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 978-83-276-1596-1

isbn:

СКАЧАТЬ a następnie zawiązał.

      – Panienki – rzekł, wiążąc ostatni supeł – może pociągniecie sanie, podczas gdy ja z panią Meadows będziemy je pchali?

      – Dobrze! – Juliet podbiegła do Claire i wyciągnęła rękę po sznur.

      Daniel się wyprostował i zobaczył, że Claire się waha, ale już otoczyły ją dziewczęta i musiała im ulec.

      Sznur pozwalający ciągnąć sanie stanowił pętlę umocowaną w miejscach, gdzie przednia oś łączyła się z płozami. Dziewczęta szybko ustawiły się w niej, opierając ją sobie na piersiach i posuwając się do przodu, aby ją napiąć.

      Claire z niepokojem w oczach podeszła do Daniela, by przyłączyć się do niego, gdy zajął miejsce między tylnymi uchwytami sań.

      – Nie potrzebuje pan mojej pomocy przy pchaniu, zwłaszcza że cała czwórka będzie ciągnąć.

      – Może i nie potrzebuję pani pomocy przy pchaniu… – zaczął. Stanął po jednej stronie poprzeczki i ujął jeden z uchwytów, a potem zaprosił ją gestem, żeby ustawiła się obok niego. – Ale z całą pewnością będę jej potrzebować, aby sanie nie przejechały dziewczynek i nie wypadły z drogi. – Patrząc do przodu, dał znak czwórce na przedzie, która już nie mogła się doczekać, by ruszyć. – Pochyłość jest na tyle duża, że jeśli panienki pociągną za mocno, sanie nabiorą rozpędu i zjadą same. A jeżeli dwie z dziewcząt pociągną mocniej niż pozostałe, sanie skręcą i wypadną ze ścieżki.

      – Och. – Zmarszczka na jej czole się pogłębiła.

      Potem jednak Claire skinęła głową i nabrawszy powietrza w płuca, stanęła obok Daniela. Naśladując jego postawę, jedną dłonią w rękawiczce chwyciła poprzeczkę, a drugą ujęła uchwyt.

      Ich ramiona lekko się zetknęły.

      Daniel czekał, aby spojrzeć jej w oczy. Kiedy podniosła wzrok, uśmiechnął się uspokajająco.

      – Gotowa?

      Na moment odwzajemniła jego spojrzenie, a potem popatrzyła w przód i kiwnęła głową.

      – Tak.

      Powściągając uśmiech, zerknął na dziewczęta i zobaczył, że wszystkie patrzą na niego wyczekująco.

      – Dobrze, panienki… jazda!

      Przy wtórze radosnych okrzyków, które szybko przeszły w cichy śmiech przerywany od czasu do czasu dziewczęcym piskiem, sanie zaczęły sunąć po ścieżce w stronę dworu.

      Daniel starał się zachować spokojne, spacerowe tempo, karcąc dziewczęta, gdy próbowały przyspieszyć. Claire szła obok niego i czuła się jak zahipnotyzowana jego bliskością – ciepłem jego silnego ciała poruszającego się przy niej tak płynnie, grą mięśni przy korygowaniu trajektorii sań, muśnięć stalowego bicepsa, który ocierał się o jej ramię przy co drugim kroku.

      Mówiła sobie, że jest niewybaczalnie głupia, że jeszcze pożałuje tej swojej słabości – bo to wszystko nie ma sensu i w najlepszym razie potem będzie tylko tęsknić za czymś, czego nie może mieć.

      To nic nie da.

      Powinna natychmiast przestać się cieszyć tą chwilą.

      Jednakże zawładnęła nią jakaś beztroska istota, którą uważała za dawną zmarłą, i idąc tak przy boku Daniela, Claire się uśmiechnęła, choć wiedziała, że nie powinna.

      Według własnej oceny jeźdźcy nie jechali zbyt szybko, ale w dobrym czasie dotarli przez zalesione niższe stoki na wzgórza i dostali się na trakt dla koni, który wił się nad lasami pod łysą granią Rhinns of Kells.

      Skierowawszy konie na północ, pokonali jeszcze niewielki odcinek drogi i zatrzymali się w miejscu, gdzie kilka większych skał tworzyło płaską półkę, na tyle dużą, aby pomieścić ich wszystkich. Chłopcy zostawili konie na popas w prowizorycznej zagrodzie między kamieniami i ścianą lasu, a następnie zanieśli sakwy na skały i wszyscy razem zasiedli do dość wczesnego lunchu.

      – To raczej późne drugie śniadanie – zauważyła Prudence i ugryzła kęs kurzego udka.

      – Nie da się utrzymać ich z dala od jedzenia – sucho odparła Lucilla.

      – Uhm – odpowiedziała jedynie Prudence.

      Sebastian siedział po drugiej stronie Lucilli, mając za sobą Marcusa, Michaela i Christophera. Wskazał rozciągającą się przed nimi ziemię.

      – Jeśli posiadłość należąca do dworu kończy się wraz z początkiem lasu, to do kogo należy teren, przez który przejechaliśmy?

      – Do korony – odparł Marcus z szynką w ustach. – Mamy prawo do wyrębu lasu, no i do polowań, lecz sama ziemia jest własnością korony, co w praktyce oznacza, że nie należy do nikogo.

      – Więc według angielskiego prawa to ziemia wspólna. – Michael spojrzał na wierzchołek, który wznosił się nad nimi. – Jak daleko rozciąga się ten obszar?

      – Na zachód – Marcus wskazał okrągłe szczyty – ze cztery do pięciu mil.

      – A na północ? – zapytał Christopher, patrząc spod zmrużonych powiek w tamtym kierunku. – Te lasy leżące po północnej stronie dworu… to też wspólna ziemia?

      Lucilla zerknęła na Marcusa i zauważywszy, że brat ma pełne usta, odpowiedziała:

      – Tylko wąski pas… najwyższa i najgęstsza część lasu. Tam, na granicy, nasza posiadłość obejmuje jeszcze trochę zalesionego obszaru, prawie do grani, a dalej na północ rozciągają się ziemie sąsiada, poza pasem wspólnej ziemi, który biegnie wzdłuż szczytów.

      – Więc gdzie w tych wszystkich lasach napotkamy jelenia szlachetnego? – zagadnął Michael.

      – Gdybym miał zgadywać – odparł Marcus – powiedziałbym, że dalej na północy, bliżej posiadłości Carricków, to nasi tamtejsi sąsiedzi. Jej zachodnia granica biegnie wzdłuż dolnej krawędzi lasów, możemy więc zapuścić się tak daleko, jak zechcemy.

      – Dobrze więc. – Sebastian podkurczył długie nogi i wstał. Napotkał spojrzenie Marcusa, a potem Lucilli, którzy także się podnieśli. – Proponuję, byśmy pojechali na północ wzdłuż linii lasów, tak jak radziłaś – skłonił głowę, patrząc na dziewczynę – i wypatrywali śladów.

      Marcus zgodził się z nim.

      – Możemy jechać jeszcze przez kilka godzin, lecz będziemy musieli w porę zawrócić, aby zdążyć do domu przed zmierzchem.

      Sebastian popatrzył na pozostałych, w tym na pięciu młodszych chłopców.

      – Jesteśmy na tyle dobrymi jeźdźcami, że jazda po otwartym terenie w blasku księżyca nie powinna sprawić nam kłopotu.

      Marcus СКАЧАТЬ