Romeo i Julia. Уильям Шекспир
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Romeo i Julia - Уильям Шекспир страница 5

Название: Romeo i Julia

Автор: Уильям Шекспир

Издательство: Public Domain

Жанр: Драматургия

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Julia)

      Julia. Czy mnie kto wołał?

      Marta. Mama.

      Julia. Jestem, pani.

      Co mi rozkażesz?

      Pani Kapulet. Słuchaj. Odejdź, Marto;

      Mam z nią sam na sam coś do pomówienia.

      Marto, pozostań: przychodzi mi na myśl,

      Że twa obecność może być potrzebna.

      Julka ma piękny już wiek, wszakże prawda?

      Marta. Ba, mogę wiek jej policzyć na palcach.

      Pani Kapulet. Czternaście ma już lat, jak mi się zdaje.

      Marta. Czternaście moich zębów w zakład stawię,

      (Chociaż właściwie mam ich tylko cztery)

      Że jeszcze nie ma. Rychłoż będzie święto

      Piotra i Pawła?

      Pani Kapulet. Za parę tygodni,

      Mniej więcej.

      Marta. Mniej czy więcej, czy okrągło,

      Ale dopiero w wieczór na świętego

      Piotra i Pawła skończy lat czternaście.

      Ona z Zuzanką – Boże zbaw nas grzesznych! —

      Były rówieśne. Zuzanka u Boga —

      Byłże to anioł! – ale, jak mówiłam,

      Julcia dopiero na świętego Piotra

      I Pawła skończy spełna lat czternaście,

      Tak, tak; pamiętam dobrze. Mija teraz

      Rok jedenasty od trzęsienia ziemi;

      Właśnie od piersi była odsadzona.

      Z pomiędzy wszystkich dni bożego roku

      Tego jednego nigdy nie zapomnę.

      Piołunem sobie wtedy pierś potarłam,

      Siedząc na słońcu tuż pod gołębnikiem.

      Państwo byliście tego dnia w Mantui.

      A co? mam pamięć? Ale, jak mówiłam,

      Skoro pieszczotka moja na brodawce

      Poczuła gorycz, trzeba było widzieć,

      Jak się skrzywiła, szarpnęła od piersi;

      Gołębnik za mną: skrzyp! a ja co żywo

      Na równe nogi: hyc! nie myśląc czekać,

      Aż mi kto każe. Upłynęło odtąd

      Lat jedenaście. Umiała już wtedy

      O własnej sile stać, co mówię, biegać,

      Dyrdać. Dniem pierwej zbiła sobie czoło.

      Mój mąż – świeć Panie, jego duszy! – podniósł

      Z ziemi niebogę; był to wielki figlarz.

      »Plackiem«, rzekł, »padasz teraz, a jak przyjdzie

      Większy rozumek, to na wznak upadniesz,

      Nieprawdaż, Julciu?« A ten mały łotrzyk,

      Jak mi Bóg miły! przestał zaraz krzyczeć

      I odpowiedział: »tak«. Chociażbym żyła

      Tysiąc lat, nigdy tego nie zapomnę.

      »Nieprawdaż, Julciu« rzekł, »że padniesz wznak?«

      A mały urwis odpowiedział »tak«.

      Pani Kapulet. Dość tego, Marto, skończ już tę historyę,

      Proszę cię.

      Marta. Dobrze, miłościwa pani.

      Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu,

      Kiedy przypomnę sobie, jak to ona

      Przestała krzyczeć i odpowiedziała:

      »Tak«. Miała jednak guz jak kurze jaje,

      Siniec porządny i płakała gorzko;

      Ale gdy mąż mój rzekł: »plackiem dziś padasz,

      A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz,

      Nieprawdaż, Julciu?« tak i niebożątko

      Zaraz ucichło i odrzekło: »tak«.

      Julia. Ucichnij też i ty, proszę cię, nianiu.

      Marta. Jużem ucichła przecie. Pan Bóg z tobą!

      Ty jesteś perłą ze wszystkich niemowląt,

      Jakie karmiłam. Gdybym jeszcze mogła

      Patrzeć na twoje zamęście!…

      Pani Kapulet. Zamęście!

      To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.

      Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie

      Są chęci twoje we względzie małżeństwa?

      Julia. O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.

      Marta. O tym zaszczycie! Gdybym nie ja była

      Twą karmicielką, rzekłabym, żeś mądrość

      Wyssała z mlekiem.

      Pani Kapulet. Myślże o tem teraz.

      Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych

      Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;

      Ja sama byłam już matką w tym wieku,

      W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,

      Waleczny Parys stara się o ciebie.

      Marta. To mi kawaler! panniuniu, to brylant

      Taki kawaler: chłopiec gdyby z wosku!

      Pani Kapulet. Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.

      Marta. Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.

      Pani Kapulet. Cóż, Julio? Będzieszże mogła go kochać?

      Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.

      Wczytaj się w księgę jego lic, na których

      Pióro piękności wypisało miłość;

      Przypatrz się jego rysom, jak uroczo,

      Zgodnie się schodzą z sobą i jednoczą;

      A co w tej księdze wyda ci się mrocznem,

      To w jego oczach stanie-ć się widocznem.

      Do upięknienia tej zaprawdę rzadkiej

      Edycyi męża brak tylko okładki.

      Roślina w ziemi, ryba w wodzie żyje;

      Miło, gdy piękną treść piękny wierzch kryje;

      I tem wspanialsza, tem więcej jest warta

      Złota myśl w złotej oprawie zawarta.

      Tak więc z nim wszystką jego właść posiędziesz

      I w niczem sama ujmy mieć nie będziesz.

      Marta. Ujmy? Ba, owszem przyrost, boć to przecie

      Zawżdy z mężczyzną СКАЧАТЬ