Poganka. Narcyza Żmichowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Poganka - Narcyza Żmichowska страница 8

Название: Poganka

Автор: Narcyza Żmichowska

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ wypełnione, czoło, jakby od niewidzialnej gwiazdy jaśniejące – była to jednym słowem głowa wskrzesiciela – na ramionach umarłego. – Sprzeczność uderzająca, niesłychana a cudna.

      Pod jej urokiem, w chwili niespodzianego przebudzenia, nawet sobie wyrazów na zapytanie dobrać nie mogłem – przetarłem tylko oczy, zerwałem się i usiadłem. – Brat lekko mię znów ręką na posłanie przechylił i dał znak milczenia.

      – Cóż to jest? – spytałem go się wreszcie.

      Cyprian trochę brwi zmarszczył, siadł na brzegu łóżka, świecę jeszcze zupełniej ku twarzy mojej obrócił, ale nic nie odpowiedział.

      – Cóż to jest? – powtórzyłem raz drugi.

      Znowu milczał – lecz po chwili:

      – O czym ci się śniło? – zagadnął mię wzajemnie.

      – Nic a nic nie pamiętam – odrzekłem, gdyż tak było w istocie.

      – To bardzo źle, Beniaminie – spróbuj, może przypomnisz sobie.

      – Doprawdy, nie mogę ani słówka.

      – A ja bym dał sobie lewą rękę po sam łokieć uciąć, żebyś mógł.

      – Nie czekaj na to Cyprianie, bo się przeziębisz jeszcze. – Jak można z takim kaszlem w noc Bożego Narodzenia wstawać boso i nawet płaszcza nie zarzucić.

      Brat syknął i ust przygryzł.

      – Ja pytam, co ci się śniło? – powtórzył z przyciskiem.

      – Pomówimy o tym, tylko weź co cieplejszego na siebie lub połóż się przy mnie.

      – Słuchaj, Beniaminie – rzekł brat z powściągniętą, ale widoczną niecierpliwością – mnie dalibóg żadne alpejskie zimno nie szkodziło – spałem kilka razy pod śniegiem – byłem na górach, gdzie mi oddech w ustach marznął i wróciłem stamtąd zawsze zdrowszy, rzeźwiejszy; – lecz jednego dnia, gdym się rozgniewał, zaraz mi krew nosem i ustami buchnęła – przestrzegam cię o tej ułomności mojej braciszku – nie gniewaj mnie. – Bo to, widzisz mój drogi – ciągnął dalej, jakby zgadując niespokojne zadziwienie moje – są chwile życia, których nie trzeba na drobniuteczkie wrażenia roztrwaniać: – „a to się zaziębisz – a to weź co ciepłego – a to jedz – a to pij – a to tak – a to owak”. – Cierpieć nie mogę całej tej trzygroszowej troskliwości – jeśli na nią będziesz uczuciem szafował, to kiedyś w wielkim przesileniu i serca ci zabraknie. – Mnie jak o życie chodzi o przywołanie twego sennego widziadła – mnie w głowie przyszłość – sława… a ty kaszel przypominasz i gdybym pozwolił tylko, byłbyś bzowymi ziółkami zaczął mię częstować. – Czyś ty Niemka rozkochana, czy siostra szpitalna? – Toć to wytrzymać trudno!

      – No już nic, już nic nie powiem – lepiej ty mów, czego chcesz?

      – Chcę wiedzieć, o czym ci się śniło?…

      – A to dziwny człowiek! chyba z natchnienia naprędce sen jaki ułożę.

      – I owszem, proszę, układaj…

      – Otóż słuchaj – śniło mi się, że z drżącą lampką w ręku spuszczałem się do głębokiej pieczary – w pieczarze były skarby tak wielkie…

      – Kłamiesz Beniaminie, ja ci mogę lepiej twój własny sen przypomnieć – zastanów się tylko, czyś nie roił, że byłeś Grekiem w pięknych młodej Grecji latach.

      – Och! nie, za to ci ręczyć mogę – we wszystkich snach przeszłego i przyszłego życia, jestem zawsze tatrzańskim górnikiem – synem ojców moich.

      – Alboż ty wiesz, Beniaminie? może ci się też śniło, że byłeś poetą, lecz zrozumiejmy się dobrze – nie takim poetą z piórem w ręku, z palcami w atramencie uwalanymi, nad drewnianym stolikiem, a do tego jeszcze w szlafroku i pantoflach – och! nie, może ci się śniło, że byłeś poetą w dawnych wiekach i na młodszej ziemi, że miałeś siedmiostrunną lutnię w dłoni, a nad sobą tylko niebo, a dokoła siebie zamiast czterech ścian wilgotnego muru, przestrzeń bez końca i mur życiem bijących piersi. I wtedy śpiewałeś sobie pieśń wielką, głośną, śmiałą, a lud słuchał – czuł – wierzył – i śmiał się, i płakał – i w żelazne miecze dzwonił według tego, jak pieśń brzmiała. – A pieśń twoja Beniaminie – i wieniec olimpijski twój – bo dla tłumu wielu śpiewało, lecz ty sam zwyciężyłeś – tobie tłum ludu padł pod nogi i bracia-mistrze się ukorzyli. – No, cóż myślisz? snem takim, czyżby śnić nie warto – chociażby potem zaniemieć[10] na wieki…

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      Примечание

      1

      uskąpiony – dziś raczej: poskąpiony.

      2

      niespodziewanka – dziś: niespodzianka.

      3

      zbogacić – dziś: wzbogacić.

      4

      in 4-to – od łac. in quarto, format książki o wymiarze 1/4 arkusza.

      5

      przepaść Miltonowska – przepaść, w którą zostały strącone przez Boga zbuntowane przeciw niemu anioły z Lucyferem na czele; nawiązanie do dzieła Johna Miltona Raj utracony.

      6

      nieujętny – nieuchwytny.

      7

      tęschniący – ortografia, przy której Narcyza Żmichowska upierała się, upatrując w takim zapisie СКАЧАТЬ



<p>10</p>

zaniemieć – dziś popr.: oniemieć.