Название: Hajmdal. Tom 5. Relikt
Автор: Dariusz Domagalski
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
Серия: Hajmdal
isbn: 978-83-66375-69-7
isbn:
Poczuł, jak maska zsuwa mu się z twarzy, i w ostatniej chwili przytrzymał ją ramieniem, dokonując przy tym ekwilibrystycznych wygibasów. To sprawiło, że lufa karabinu mocno wbiła mu się w żebra.
Z ulgą wylądował w błotnistej mazi. Natychmiast przyklęknął na jedno kolano i odbezpieczył broń. Omiótł spojrzeniem teren, ale nie spostrzegł niczego niepokojącego.
– Czysto! – zameldował.
Poczuł się nieswojo. Od czasu gdy został dowódcą plutonu, to jemu żołnierze składali meldunek. Ale akcją dowodziła kapral Elektra Ramos, choć była niższa stopniem. To był warunek Campbella. Wolał, żeby misję prowadził ktoś niezaangażowany emocjonalnie. Ezra nie miał nic przeciwko temu. Ramos była świetnym żołnierzem i dowódcą. To zdawało się o tyle dziwne, że nigdy nie podnosiła głosu i była wyrozumiała dla podwładnych, a te cechy nie były nigdy preferowane w wojsku na stanowiskach dowódczych. Mimo to posiadała autorytet i posłuch pięciu rosłych facetów. Z tego, co słyszał, podczas akcji cechował ją spokój i zimna kalkulacja. I zawsze dbała o swoich ludzi. Leahy nie wątpił, że Elektra jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Obawiał się jednak, że może przerwać misję, jeśli uzna, że żołnierze są zagrożeni. A Ezra miał zamiar odnaleźć Abigail. Za wszelką cenę.
– Wszyscy do mnie! – w słuchawkach rozległ się melodyjny głos Ramos, która wylądowała kilka metrów dalej. Niedbale przewiesiła C-24 przez lewe ramię i z niesmakiem rozejrzała się po okolicy. Planeta nie wyglądała na przyjazną i pewnie była ostatnim miejscem, na którym pragnęła się znaleźć. Pod maską Ezra nie widział jej ust, ale mógłby pójść o zakład, że skrzywiły się w grymasie obrzydzenia.
Zwiadowcy stali po kolana w błocie, w jakiejś gęstej brązowej brei, której zapach docierał do nich pomimo zastosowania najsilniejszych filtrów. Ezra nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby nie mieli masek.
Wokół roztaczała się bagnista równina gdzieniegdzie przetykana kępkami szarej trawy. Na stalowym niebie wisiały kłębiaste chmury, zza których wyłaniały się dwa nieregularne księżyce, blade, bo na Karazanie jeszcze trwał dzień. Widoczność jednak ograniczała upiorna, bladozielona mgła, snująca się nad powierzchnią planety. Gdy wiatr ją nieco rozwiał, ukazał się las karłowatych drzew z fantastycznie powyginanymi konarami.
– Słuchajcie uważnie, bo nie mam zamiaru powtarzać – rozpoczęła Ramos, gdy jedenastka zwiadowców otoczyła ją kręgiem. – To nie jest misja bojowa. Naszym celem jest odnalezienie ekspedycji naukowej. Dokonamy rozpoznania terenu, a jeśli natrafimy na wroga, wycofamy się i poczekamy na wsparcie.
– Pierdolenie – burknął Ezra.
– Otrzymaliśmy wyraźne rozkazy od kapitana Hezala.
– Kapitan Hezal to gryzipiórek, który nigdy nie znalazł się w ogniu walki – wycedził Leahy, zdając sobie sprawę, że urządzenia rejestrujące wszystko nagrywają i po powrocie na „Hajmdala” odpowie dyscyplinarnie za swoje słowa.
Ale teraz Hezal nie mógł mu nic zrobić. Zakłócenia nie pozwalały na bezpośrednie monitorowanie akcji z pokładu drednota, a kapitan nie palił się z nimi lecieć.
– Nie mam zamiaru czekać z założonymi rękoma, gdy Torres potrzebuje pomocy. Żaden tępy chuj nie będzie mi mówił, co mam robić. – Ezra był wyraźnie rozłoszczony. Interesowało go jedynie odnalezienie Abigail. Całej i zdrowej. Najszybciej jak to możliwe.
– Sierżancie Leahy! – fuknęła Ramos tonem tak ostrym, że Ezra mimowolnie się wyprostował. – Powściągnijcie język. Tutaj ja dowodzę i nie życzę sobie żadnej niesubordynacji. Jeszcze jedna taka uwaga i wylatujecie z misji. Zrozumiano?
Ezra zacisnął mocno zęby, spojrzał na otaczających go żołnierzy. W ich oczach ujrzał dezaprobatę. Nawet u Tobiasa Bishopa. Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić nerwy.
– Tak jest.
– Świetnie. – Kapral Elektra Ramos z zadowoleniem skinęła głową, nie spuszczając jednak surowego spojrzenia z Ezry. – Zastosujemy się do wytycznych dowództwa i będziemy postępować zgodnie z procedurami.
Leahy jedynie skrzywił usta pod maską.
– Musimy dotrzeć do obozu ekspedycji naukowej – rozpoczęła kapral Ramos, uruchamiając urządzenie na nadgarstku. Pojawiła się trójwymiarowa mapa okolicy. – Według ostatnich namiarów znajduje się cztery kilometry stąd w kierunku północnym.
– Tam? – zapytał Bishop, wskazując brodą las.
– Tak.
– Dlaczego desantowano nas tak daleko od celu?
– Z tego samego powodu, dla którego nie mogliśmy użyć transporterów opancerzonych – odparła kobieta. – To tereny podmokłe. Tutaj wszędzie są trzęsawiska i podczas zrzutu moglibyśmy się potopić. Zresztą według meldunków ekipy naukowej w samym lesie jest równie niebezpiecznie. Należy uważnie patrzeć pod nogi, bo można wpaść po uszy w gówno. Znaczy się błoto.
– Niezbyt radosna perspektywa – mruknął Bishop.
– Czy ja wiem? – wtrącił Julius Malahki. – Dla Ardhanari bagno to symbol spokoju i zadowolenia. Ich filozofowie wywodzą, że obleczony nim jesteś niczym płód, bezpieczny w łonie rodziciela. Natomiast Arya postrzegają w bagnie symbol nieświadomości.
– Że co?!
– To nieakceptowalne wyobrażenia, pierwotne popędy, skrywane pragnienia, które spychane przez świadomość próbują wydostać się na zewnątrz. Niektóre są tak silne, że mogą dać znać o sobie w marzeniach sennych, lękach, obsesjach i pociągnąć na dno zupełnie jak bagno.
– Brednie – roześmiał się Bishop.
– Jak uważasz. – Julius wzruszył ramionami. – Ale pamiętaj, że Arya stworzyli jedno z najpotężniejszych imperiów w Galaktyce, a ich kultura, wiedza i myśl filozoficzna daleko wyprzedzają to, co osiągnęliśmy na Ziemi…
– Skończyliście pierdolić? – przerwał mu Ezra. – To idziemy!
Pierwszy ruszył w kierunku karłowatego lasu. W jego ślady poszli pozostali zwiadowcy. Zdawał sobie sprawę, że rozkaz wymarszu powinna dać Elektra, ale stracili już wystarczająco dużo czasu. Abigail gdzieś tam była i potrzebowała pomocy.
Ramos udała, że nic się nie stało. Wysłała dwóch zwiadowców z Plutonu 1 na szpicę i cofnęła Björka z perunem na tył kolumny. Odyn spytał, czy może dołączyć do żołnierzy na czele kolumny, a kapral wyraziła zgodę. Mijając Ezrę, jednooki pokręcił głową z dezaprobatą. Leahy wzruszył jedynie ramionami.
Woda chlupała СКАЧАТЬ