Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов страница 4

Название: Z duchami przy wigilijnym stole

Автор: Группа авторов

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788382021394

isbn:

СКАЧАТЬ przedstawiania podobnych opowieści ze znakomitym efektem, w istocie o wiele większym, niż można by przypuszczać na podstawie jej literackich dokonań. Bywają takie pory i nastroje, gdy większość ludzi bez niechęci gotowa jest słuchać podobnych rzeczy; mnóstwo słyszałem najwybitniejszych i najmądrzejszych z moich współczesnych, którzy oddawali się owym narracjom.

Sierpień 1831

      Poniższa historia spłynęła spod pióra w tej samej – na ile tylko pamięć zezwoliła – postaci, w jakiej napłynęła do uszu autora, dlatego nie może on sobie rościć prawa do większych pochwał ani wystawiać się na surowsze oceny niż te, które są uzasadnione dobrym lub złym smakiem ludzi zatrudnionych przez niego przy doborze materiałów. Autor bowiem starannie unikał wszelkich ornamentacji mogących wpłynąć na prostotę opowieści.

      Trzeba zarazem przyznać, że jest taki rodzaj traktujących o sprawach niezwykłych historii, które silniejsze wrażenie wywierają opowiedziane niż wtedy, gdy znajdą się w druku. Te same wydarzenia przedstawione w czytanym za dnia roczniku o wiele słabszy wywierają efekt od tego, który zyskuje narrator zwracający się do zasiadłych przy kominku słuchaczy spijających mu z ust słowa w najdrobniejszych, gwarantujących autentyczność opowieści szczegółach, on zaś ścisza głos w sposób zapowiadający, iż oto zbliża się część straszna i niezwykła. Z takich to przewag korzystał autor niniejszych zdań, gdy przed ponad dwudziestu laty słuchał, jak o opisanych tu zdarzeniach opowiada znakomita panna Seward z Litchfield, która pośród swych niezliczonych uzdolnień posiadła też niezwykłą moc prywatnych narracji. W swej obecnej formie historia ta z konieczności stracić musi wszystkie owe ekscytujące aspekty, którymi obdarzają ją zręczna intonacja oraz bystrość osoby z talentem snującej opowieść. Mimo to jednak czytana na głos ufnym słuchaczom w napoczynającym pewność zmierzchu, czy to w milczeniu, ale za to przy coraz bardziej kapryśnym knocie świecy, albo też w samotni spowitego w półmrok apartamentu – może zachować zalety dobrej opowieści o duchach. Panna Seward zawsze zaręczała, że informacje swe zyskała z nader wiarygodnego źródła, natomiast za nic nie chciała ujawnić personaliów obu głównych postaci. Nie pozwolę sobie na to, aby dzielić się z czytelnikami zyskaną później przeze mnie bardziej konkretną wiedzą, szczegółom więc nadam tę ogólnikowość, z jaką mi je przedstawiono. Z tego samego powodu narracji ani nie powiększam, ani nie przykrawam z uwagi na okoliczności mniej czy bardziej namacalne, a jedynie przekazuję atmosferę nadnaturalnej grozy, tak jak tę historię usłyszałem.

      Po zakończeniu wojny o niepodległość brytyjskich kolonii w Ameryce kapitulacją pod Yorktown armii lorda Cornwallisa pośród oficerów, którzy dostali się do niewoli w trakcie tego niepotrzebnego i fatalnego konfliktu, a teraz wracali już do ojczyzny, aby opowiedzieć o swoich doświadczeniach i odpocząć po bitewnych trudach, znalazł się pewien generał. Panna S. dała nazwisko Browne, jak jednak rozumiem, tylko w tym celu, aby uniknąć kłopotów wynikających z anonimowości bohatera opowieści. Był zasłużonym oficerem, a także dżentelmenem powszechnie szanowanym za pochodzenie i osiągnięcia.

      Pewne sprawy popchnęły generała Browne,a do podróży po zachodnich hrabstwach, gdy kończąc przedpołudniowy etap, znalazł się w miasteczku, które prezentowało niezwykłą urodę oraz szczególną angielskość.

      Miasteczko z majestatycznym starym kościołem, którego wieża dawała świadectwo trwającej przez stulecia pobożności mieszkańców, zaległo pośród pastwisk i pól, niewielkich, ale ogrodzonych i oddzielonych od siebie całkiem solidnymi płotami z leciwego drewna, które wspomagało tujowe żywopłoty. Niewiele było śladów jakichś późniejszych udoskonaleń. Okolica nie przywodziła na myśl ani samotności rozkładu, ani zgiełku nowoczesności; domy były, owszem, wiekowe, ale utrzymywane w dobrym stanie, a przepiękna rzeczka wiła się swobodnie na lewym skraju mieściny, w czym nie przeszkadzała jej żadna tama czy ścieżka spacerowa.

      O jakąś milę na południe od miejscowości łagodnie górowały pośród szlachetnych dębów i splecionych zarośli wieżyczki zamku, którego wiek sięgał jeszcze czasów Wojny Dwóch Róż, najwidoczniej jednak został poważnie zmieniony za panowania Elżbiety i jej następców. Posiadłość była nader rozległa, niemniej w jej murach można się spodziewać niejakich wygód, a w każdym razie do takiego wniosku doszedł generał Browne, obserwując dym radośnie się unoszący z ciasno zgrupowanych wiekowych, starannie wykończonych kominów. Przez jakieś dwieście, może trzysta jardów ciągnęła się wzdłuż gościńca ściana parku, wcale nie pustego, na ile pozwalały ocenić odsłaniające się to tam, to ówdzie fragmenty leśnej scenerii. Kolejno prezentowały się dalsze widoki, niekiedy pełne jak fronton starego zamku, albo tylko częściowe, gdy mignęła któraś z jego wież. Fronton pełen był wykwintów znamionujących szkołę elżbietańską, podczas gdy prostota i solidność innych fragmentów budowli sugerowały, iż wzniesiono je bardziej w celach obronnych niż gwoli ostentacji.

      Urzeczony widokami, których nie skąpił mu zamek, przezierając między drzewami czy za jeziorkami otaczającymi dawną feudalną twierdzę, nasz znający wojenny mozół podróżny uznał, że warto sprawdzić, czy nie zasługuje ona na dokładniejszy ogląd za sprawą portretów rodowych czy innych osobliwości godnych ciekawego oka. Oddalając się od parku dobrze utrzymaną brukowaną drogą, zajechał pod drzwi chętnie odwiedzanej gospody.

      Poleciwszy, aby wymieniono zaprzęg, tak aby gotów był do dalszej podróży, generał Browne zaczął rozpytywać, kto też mógł być właścicielem zamku, którego widok tak go urzekł. Z równie radosnym zdziwieniem dowiedział się, że to dżentelmen, którego nazwiemy lordem Woodville,em. Jakże szczęsny przypadek! Mnóstwo wczesnych wspomnień Browne,a z czasów i szkoły, i college,u wiązało się z pewnym młodym Woodville,em, do którego – jak udało się ustalić dzięki ledwie kilku celnym pytaniom – należała urzekająca posiadłość. Został panem, gdyż kilka miesięcy wcześniej zmarł jego ojciec, a ponieważ – jak Browne dowiedział się od właściciela – skończył się już okres żałoby, toteż obejmował w posiadanie rodzicielski majątek, czemu dodatkową okrasą stały się piękna jesień oraz miłe towarzystwo dobranych przyjaciół, z lubością oddających się słynnym w całej okolicy łowom.

      Dla naszego bohatera była to znakomita wiadomość. Frank Woodville był w Eton w niższej klasie od Richarda Browne,a i zgodnie z zasadami hierarchii uczniowskiej wyręczał go w różnych zajęciach, a blisko zaprzyjaźnili się w Christ Church: to samo ich bawiło i to samo interesowało. Zasłużony wojak z niekłamaną przyjemnością dowiadywał się teraz, że jego dawny przyjaciel został właścicielem znacznego majątku i atrakcyjnej rezydencji, która – o czym świadczyły mina i zachowanie oberżysty – godna była zyskanej przezeń pozycji. Nic nie wydawało się bardziej naturalne niż podjęta przez generała, którego nie nagliły obowiązki, przerwa w podróży, aby w tak przychylnych okolicznościach mógł złożyć wizytę staremu przyjacielowi.

      Przed świeżymi końmi stanęło nietrudne zadanie, aby zajechać podróżnym pojazdem generała Browne,a pod zamek Woodville. Na wartowni, utrzymanej w neogotyckim stylu, aby korespondować z resztą zamku, powitał ich strażnik, który jednocześnie dzwonkiem oznajmił przybycie gościa. Dźwięk ten najwyraźniej nie wstrzymał kompanii gotującej się do zażycia najróżniejszych porannych uciech, gdyż na dziedzińcu zamku dojrzeć można było odzianych w sportowe stroje młodzieńców, którzy dokonywali krytycznego przeglądu psów trzymanych już w pogotowiu przez służących. Generał Browne wysiadł i niemal natychmiast przy bramie zjawił się młody lord, który przez czas jakiś nie poznając przyjaciela, wpatrywał się w oblicze znacznie odmienione przez wojenne tarapaty, mozoły i rany. Niepewność ta trwała jednak tylko do chwili, gdy przybysz СКАЧАТЬ