Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niespokojna krew - Роберт Гэлбрейт страница 58

Название: Niespokojna krew

Автор: Роберт Гэлбрейт

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Cormoran Strike prowadzi śledztwo

isbn: 9788327160645

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Przecież są twoje urodziny – powiedziała Robin, nie odrywając oczu od drogi.

      – Masz ochotę na herbatnika?

      – Dla mnie jest trochę za wcześnie. Ale nie krępuj się.

      Przechylając się do tyłu, by sięgnąć po torbę, Strike zauważył, że Robin znowu pachnie swoimi dawnymi perfumami.

      20

      A jeśli o kim co złego słyszała,

      Rychło to ubrała w słowy dosadne,

      Snadno każdemu o tem rozprawiała

      I wnet się stało w dwójnasób szkaradne.

      Edmund Spenser

      The Faerie Queene

      Dom Irene Hickson stał w krótkim, wygiętym rzędzie georgiańskich szeregówek z żółtej cegły z łukowatymi oknami i naświetlami nad czarnymi drzwiami wejściowymi. Robin przypomniała się ulica, na której spędziła ostatnich kilka miesięcy swojego małżeńskiego życia, w wynajętym domu zbudowanym dla kapitana żeglugi. Tu też wyczuwało się ślady handlowej przeszłości Londynu. Napis nad łukowatym oknem głosił: „Magazyn herbaty Royal Circus”.

      – Pan Hickson musiał nieźle zarabiać – powiedział Strike, patrząc na piękne proporcje pierzei budynku, gdy przechodzili z Robin przez ulicę. – To daleka droga od Corporation Row.

      Robin wcisnęła dzwonek. Usłyszeli, jak ktoś woła: „Już otwieram!” i kilka sekund później w drzwiach stanęła niska siwowłosa kobieta. Ubrana w granatowy sweter i spodnie w rodzaju tych, które matka Robin nazwałaby „portkami”, miała okrągłą zarumienioną twarz. Niebieskie oczy spoglądały spod nierównej grzywki, którą, jak przypuszczała Robin, kobieta prawdopodobnie przycinała sama.

      – Pani Hickson? – spytała Robin.

      – Janice Beattie – przedstawiła się starsza kobieta. – Pani to Robin, prawda? A pan ma na imię… – Spojrzenie emerytowanej pielęgniarki przesunęło się w stronę nóg Strike’a, jakby poddawała je profesjonalnej ocenie – …Corm’ran, tak się to wymawia? – spytała, spoglądając z powrotem na jego twarz.

      – Właśnie tak – powiedział Strike. – To bardzo miło, że zgodziła się pani z nami spotkać, pani Beattie.

      – Och, żaden problem – powiedziała, odsuwając się, żeby wpuścić ich do środka. – Irene za chwilę do nas dołączy.

      Uniesione kąciki ust pielęgniarki i dołeczki w jej pełnych policzkach nadawały jej wesoły wygląd, nawet gdy się nie uśmiechała. Poprowadziła ich korytarzem, który Strike’owi wydał się przytłaczający i przesadnie udekorowany. Wszystko miało kolor przybrudzonego różu: kwiecista tapeta, gruba wykładzina, misa z potpourri na stoliku z telefonem. Odgłos spuszczanej wody w oddali podpowiedział im, gdzie jest Irene.

      Salon był urządzony w oliwkowym kolorze, a wszystko, co można było w nim udrapować, ozdobić falbankami, obszyć frędzlami albo wyścielić, poddano właśnie takim zabiegom. Na małych stolikach tłoczyły się zdjęcia rodzinne w srebrnych ramkach. Największe ukazywało stolik zastawiony drinkami z owocami i parasolkami oraz mocno opaloną czterdziestokilkuletnią blondynkę przytulającą się nad nim policzkiem do policzka rumianego dżentelmena, który, jak przypuszczała Robin, był nieżyjącym już panem Hicksonem. Wyglądał sporo starzej od żony. Na zrobionych na zamówienie mahoniowych półkach na tle błyszczącej oliwkowej tapety stała olbrzymia kolekcja porcelanowych figurek. Przedstawiały młode kobiety w krynolinach. Jedne w zastygłych pozach kręciły parasolkami, inne wąchały kwiaty albo kołysały w ramionach jagniątka.

      – Kolekcjonuje je – powiedziała z uśmiechem Janice, podążając za wzrokiem Robin. – Urocze, prawda?

      – O, tak – skłamała Robin.

      Janice chyba uznała, że nie ma prawa ich prosić, by usiedli, dopóki nie zjawi się Irene, więc cała trójka stała obok figurek.

      – Z daleka państwo przyjechali? – spytała uprzejmie, lecz zanim zdążyli odpowiedzieć, rozległ się głos, który skupił na sobie całą uwagę.

      – Dzień dobry! Witajcie!

      Podobnie jak jej salon, Irene Hickson na pierwszy rzut oka emanowała przesadnie ozdobioną, przesadnie wywatowaną zamożnością. Równie jasnowłosa jak w wieku dwudziestu pięciu lat, była teraz znacznie tęższa i miała olbrzymi biust. Opadające powieki obrysowała czarną kredką, rzadkie brwi podkreśliła ołówkiem, nadając im kształt łuków godnych Pierrota, a wąskie usta umalowała na szkarłatny kolor. W musztardowym bliźniaku, czarnych spodniach, lakierkach na obcasie i z olbrzymią ilością złotej biżuterii, na którą składały się między innymi klipsy tak ciężkie, że rozciągały jej już i bez tego wydłużone płatki uszu, podeszła do nich w gęstej chmurze ambrowych perfum i lakieru do włosów.

      – Jak się państwo miewają? – spytała, uśmiechając się promiennie do Strike’a i podając mu rękę brzęczącą bransoletkami. – Czy Jan już mówiła? O tym, co mnie spotkało dziś rano. To takie dziwne, akurat w dniu, w którym państwo przychodzą, to takie dziwne, ale nie zliczę, ile już razy coś takiego mi się przytrafiło. – Na chwilę zamilkła, a potem wyjaśniła z teatralnym przejęciem: – Roztrzaskała się moja Margot! Moja Margot Fonteyn z najwyższej półki – dodała, wskazując lukę wśród porcelanowych figurek. – Rozpadła się na milion kawałków, kiedy omiotłam ją miotełką do kurzu!

      Ucichła, czekając na okrzyki zdumienia.

      – To rzeczywiście dziwne – powiedziała Robin, ponieważ było jasne, że Strike nie zamierza się odezwać.

      – Prawda? – podchwyciła Irene. – Herbaty? Kawy? Czego państwo sobie życzą.

      – Ja się tym zajmę, kochana – zaproponowała Janice.

      – Dziękuję ci, moja droga. Może zaparz jedno i drugie? – podsunęła Irene. Uprzejmym gestem wskazała Strike’owi i Robin fotele. – Proszę, niech państwo usiądą.

      Fotele zapewniały Strike’owi i Robin widok na okno obramowane frędzlowatymi zasłonami, za którym rozciągał się ogród z wymyślnymi brukowanymi ścieżkami i podwyższonymi grządkami. Urządzono go w duchu elżbietańskim, z nisko formowanymi żywopłotami i zegarem słonecznym z kutego żelaza.

      – Och, ogród to cały mój Eddie – powiedziała Irene, podążając za ich spojrzeniami. – Uwielbiał ten ogród, złoty człowiek. Uwielbiał ten dom. To dlatego wciąż tu mieszkam, mimo że teraz jest tu dla mnie zdecydowanie za dużo miejsca… Przepraszam. Kiepsko się czuję – dodała głośnym szeptem, robiąc wielkie przedstawienie z powolnego siadania na kanapie i ostrożnego otaczania się poduszkami. – Jan jest aniołem.

      – Przykro mi to słyszeć – powiedział Strike. – Oczywiście to, że źle się pani czuje, nie to, że pani przyjaciółka jest aniołem.

      Zachwycona Irene wybuchnęła śmiechem i Robin przypuszczała, że gdyby Strike siedział trochę bliżej, gospodyni mogłaby go żartobliwie trzepnąć СКАЧАТЬ