Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta Jadowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska страница 6

Название: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów

Автор: Aneta Jadowska

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия: Nikita

isbn: 9788379246229

isbn:

СКАЧАТЬ kinowe były zniszczone, od lat nieużywane. Aksamitne obicia foteli zetlały, czerwień wyblakła do odcienia rudo-różowego. W niektórych miejscach przebijały je pordzewiałe sprężyny. Biało-złota farba na ścianach spuchła i odłaziła płatami niczym poparzona słońcem skóra. Gdy jednak uniosłam głowę, dostrzegłam dekoracyjne freski sprzed wieku, wciąż wyraźne, kolorowe i radosne. Rajskie ogrody, tańczące nimfy i satyr grający na fujarce stawiali opór powszechnej degradacji. Może miały w sobie więcej magii, niż zakładałam.

      Budynków takich jak ten stało w Warsie nieskończenie wiele – zwłaszcza w tych gorszych dzielnicach, których nie stać było na solidniejszą ochronę przed magią. Stanowiły opuszczone, popadające w ruinę pamiątki po ludziach, którzy tu kiedyś mieszkali i prowadzili zwyczajne życie. Dziś nie było już dla nich miejsca. Po katastrofie, ponad sześćdziesiąt lat temu, całe kwartały stały się częściowo wymarłe, częściowo zmutowane, a ich lokatorzy raczej nie śpieszyli się z odnawianiem kin czy restauracji. Wars już nigdy nie miał być normalnym miejscem do życia i ci, którzy w nim zostali, godzili się z tym. Przeobraził się w schronienie specyficznego typu ludzi i nieludzi.

      Ci starsi, żyjący tu, kiedy magia oszalała, nosili w sobie ślady – wielu z nich utraciło zdolności magiczne, jakby przepaliły im się bezpieczniki. Okazało się, że stracili umiejętność kumulowania w sobie magii. Opuszczanie Warsa było dla nich bolesne, w realnym świecie czuli się źle, większość przestała więc to robić. Inni uzależnili się od magii do tego stopnia, że świat realny stał się dla nich zabójczy. Ci też nie opuszczali Warsa. Drugie pokolenie miało nieco łatwiej. Urodzeni tutaj, już po szaleństwie magii, w łonach matek przywykli do dziwacznej sygnatury i skoków napięcia w magicznych liniach. Jak długo nie była to czkawka, czuli się całkiem normalnie. Trzecie pokolenie okazało się najbardziej nieprzewidywalne. Geny recesywne odzywały się nagle, po stuleciach, i wypływała magia, której nikt nie widział w rodzinie od wielu pokoleń. Jego przedstawiciele byli też na swój sposób zsynchronizowani z Warsem i jego zmienionymi liniami. Mogli opuścić miasto, ale nie chcieli, bo nigdzie nie osiągali takiego potencjału jak tu. Można powiedzieć, że miejsce to dbało, by nie zabrakło mu mieszkańców. A przebywali tu jeszcze tacy jak ja czy Karma – przybysze, którzy osiedlili się tu z własnej woli i w jakimś sensie zrobili to w ramach pokuty za dawne grzechy, bo w tym mieście poza awanturą i śmiercią nic nie przychodziło łatwo.

      Skręciłam w wąski korytarz, który prowadził do kabiny operatora. Za dźwiękoszczelnymi drzwiami wciąż stała konsola i szpulowe projektory wymierzone w większości zmurszałe już ekrany. Po otwarciu niewielkich drzwi opisanych wciąż wyraźnymi białymi literami „Uwaga! Prąd!” nie znajdowało się jednak bezpieczników, a nowoczesną windę. Pozwoliłam maszynie zeskanować mój kciuk. Wkrótce kabina windy stanęła przede mną otworem i wjechałam na wyższe piętro. To tu mieszkała i pracowała Karma. Geniusz w ciele małej gotki.

      – Jesteś za wcześnie – burknęła, nie odwracając się od komputera.

      Odłożyłam torbę i opadłam na wielką czarną kanapę. W mieszkaniu Karmy prawie wszystko było w dwóch kolorach, czarnym i czerwonym. Włącznie z nią samą. Była drobna, wedle przyjętych kanonów kobiecej urody niemal zbyt szczupła. Długie nogi, z wystającymi jak u małej dziewczynki kolanami, oblekała w rajstopy w czarno-czerwone paski. Koszulka z długim rękawem w analogiczny wzór wystawała spod skórzanego gorsetu. Czerwona spódniczka z postrzępionego tiulu w kolorze krwistej czerwieni sięgała połowy uda i kojarzyła mi się z gotycką wersją stroju małej baletnicy. Znałam Karmę od czterech lat i nigdy nie widziałam jej w innych kolorach. Nawet włosy pasowały. Dziś czerwieniły się grzywka i końcówki sięgających do ramion czarnych kosmyków. Karma miewała włosy krótkie, długie, gładkie i potargane. Nie zmieniało się tylko to, że zawsze były w tych dwóch kolorach. Miałam pewność, że stało za tym w tym coś więcej niż tylko sympatia do kontrastujących barw, ale Karma nigdy nic na ten temat nie wspominała. Jej pomalowane na czarno paznokcie stukały o klawiaturę z zawrotną prędkością. Raz czy dwa westchnęła sfrustrowana, ale nie przestawała wpisywać komend. Ekrany migotały błyskawicznie zmieniającymi się ciągami cyfr. Nie znam się na komputerach, nie wiem o nich więcej od przeciętnego użytkownika. Jeśli ich używam, nie widuję niebieskich ekranów wypełnionych ciągami numerycznymi i liniami kodów, a jeśli zdarza mi się je zobaczyć, to znaczy, że coś się zepsuło i muszę zadzwonić do Karmy. To jej żywioł.

      Nie rozumiem do końca jej magii. Uczono mnie na szkoleniu, że magia i technologia się nie lubią i niechętnie ze sobą współpracują. Często tak było w istocie. Znałam stworzenia magiczne, które jeśli chciały prowadzić samochód, musiały wybierać stare modele, takie sprzed epoki pokładowych komputerów. Im mniej elektroniki, tym lepiej. Może na ten rynek zbytu liczył facet, który założył fabrykę rowerów.

      Magia Karmy wiązała się z cyframi. Potrafiła zobaczyć w nich świat, ułożyć wzór, wprowadzić zmienną i tym samym zmienić rzeczywistość. Wybrała więc tę cyfrową, bo tam funkcjonowała niczym królowa kier, niepokonana. Umiała znaleźć w sieci wszystkie informacje, jakich potrzebowała, ludzi, pieniądze, miejsca. Właśnie dlatego tak mi zależało, by zgodziła się ze mną współpracować – nawet gdyby ceną za to była konieczność sprania tyłka każdemu Cieniowi nasłanemu przez Matkę. Początkowo chodziło mi tylko o jedno zlecenie: chciałam znaleźć mojego ojca. A wcześniej sposób, w jaki mogę go zabić. Karma nie zdołała mi w tym pomóc. Wyglądało na to, że Ernst Szalony zniknął ze świata ludzi na chwilę po tym, jak Dora i jej najemnicy mnie odbili. Kiedyś wróci. I będziemy o tym wiedziały. Do tego czasu Karma zaoferowała mi współpracę. Pomagała mi przy zleceniach, a ja odpalałam jej uczciwy procent.

      Nagle klasnęła w dłonie i zaśmiała się z satysfakcją w taki sposób, że nie mogło to oznaczać nic dobrego. Wpisała jeszcze kilka komend i obróciła się w moją stronę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Robiła wszystko, by ukryć delikatne i wciąż bardzo dziewczęce rysy twarzy pod mocnym makijażem, za sprawą którego jej cera wydawała się jeszcze bardziej blada, a oczy jeszcze większe. Pokręciła głową, aż zagrzechotały liczne srebrne kółeczka w jej uszach.

      – Przyjechałaś za wcześnie – przypomniała.

      – Coś mnie trzyma z dala od domu. – Skrzywiłam się. – Sprawdzisz mi kogoś?

      Uniosła brwi z niemym pytaniem: „Czy kiedyś zawiodłam?”.

      Podałam jej teczkę Robina i przyglądałam się, jak przebiega oczami po tekście. Kilka razy prychnęła z niesmakiem.

      – To jest jedna wielka ściema – powiedziała. – Nawet daty się nie zgadzają. Dwie z tych akcji były twoje, czy oni naprawdę nie wpadli na to, że się domyślisz, że ten koleś nie walczył w twoim własnym zespole?

      – Nie wiem, o czym myślała Matka, dając mi ten spis idiotyzmów. Ale uparła się, że koleś ma być moim partnerem. Chcę wiedzieć dlaczego i kim, u diabła, jest ten facet. I czy wie, gdzie naprawdę mieszkam.

      – To on cię trzyma z dala od mieszkania?

      Skinęłam głową. Jeśli kręcił się po okolicy, nie zamierzałam go doprowadzać do mojego prawdziwego domu. Zamknęła teczkę z hukiem.

      – Odkładamy dzisiejszą akcję? – zapytała.

      – Nie, to już ostatnia prosta. Zwłoka za dużo będzie nas kosztować. Masz to, o co pytałam?

      Podała mi wydruki z wyciągami bankowymi i bilingami faceta, który był СКАЧАТЬ