Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy - Henryk Sienkiewicz страница 43

Название: Krzyżacy

Автор: Henryk Sienkiewicz

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn: 9788726090512

isbn:

СКАЧАТЬ się to chłopakiem urodzić!

      Lecz Zbyszko, który przez czas opowiadania przyglądał się jej również bacznie, myślał w tej chwili widocznie o czym innym, gdyż niespodzianie rzekł:

      – Ale też z was kraśna828 dziewka!

      Jagienka zaś odrzekła, na wpół z niechęcią, a na wpół ze smutkiem:

      – Widzieliście wy kraśniejsze ode mnie.

      Zbyszko jednak mógł bez kłamstwa odpowiedzieć jej, że wiele takich nie widział, gdyż od Jagienki bił po prostu blask zdrowia, młodości i siły. Stary opat nie próżno mawiał o niej, że wygląda jak na wpół kalina829, wpół sosenka. Wszystko w niej było piękne: i wysmukła postawa, i szerokie ramiona, i piersi jak ze skały wykute, i czerwone usta, i modre oczki bystro patrzące. Była też przybrana staranniej niż poprzednio w lesie na łowach. Na szyi miała kraśne830 paciorki, kożuszek otwarty na przodzie, kryty zielonym suknem, spódnicę z samodziału831 w prążki i nowe buty. Nawet stary Maćko zauważył ten piękny strój i popatrzywszy na nią przez chwilę, zapytał:

      – A czemuś to się tak przybrała, jako na odpust?

      Lecz ona, zamiast odpowiedzieć, poczęła wołać:

      – Idą wozy, idą!…

      Jakoż, gdy wozy zajechały, skoczyła ku nim, a za nią poszedł Zbyszko. Wyładowanie trwało aż do zachodu słońca, ku wielkiemu zadowoleniu Maćka, który każdą rzecz z osobna oglądał i za każdą wysławiał Jagienkę. Mrok też już zapadał zupełny, gdy dziewczyna poczęła się zabierać do domu. Przy wsiadaniu na koń Zbyszko chwycił ją nagle wpół i nim zdążyła słowo wymówić, podniósł ją w górę i posadził na kulbakę832. Wówczas zarumieniła się jak zorza i zwróciwszy ku niemu twarz, rzekła przytłumionym nieco głosem;

      – Mocarny z was pachołek…

      On zaś, nie dojrzawszy jej rumieńców i zmieszania z powodu ciemności, roześmiał się i zapytał:

      – A nie boicie się zwierza?… już zaraz noc!

      – Jest na wozie oszczep… podajcie mi go.

      Zbyszko poszedł do wozu, wyjął oszczep i wręczył go Jagience:

      – Bądźcie zdrowi!

      – Bądźcie zdrowi!

      – Bóg wam zapłać! Przyjadę jutro alibo pojutrze do Zgorzelic pokłonić się Zychowi i wam za somsiedzką833 uczynność.

      – Przyjeżdżajcie! Radzi będziem! Wiśta!

      I ruszywszy koniem, znikła po chwili w przydrożnych krzach834.

      Zbyszko wrócił do stryja.

      – Czas wam do izby wracać.

      Lecz Maćko odrzekł, nie ruszając się z kłody:

      – Hej! co za dziewczyna! Aże podwórze od niej pojaśniało!

      – Bo pewnie!

      Nastała chwila milczenia. Maćko zdawał się o czymś rozmyślać, patrząc w ukazujące się gwiazdy, po czym znów rzekł jakby sam do siebie:

      – I przyszczypne835 to, i gospodarne, choć nie ma więcej nad piętnaście roków836

      – Ano! – rzekł Zbyszko – stary Zych miłuje ją też jak oko w głowie.

      – I mówił, że Moczydoły za nią pójdą, a tam jest w łęgach837 stadko świerzop838 ze źrebięty.

      – W borach moczydłowskich ponoś okrutne bagna?…

      – Ale żeremia839 bobrowe w nich są.

      I znów nastało milczenie. Maćko spoglądał czas jakiś z ukosa na Zbyszka, a wreszcie spytał:

      – Cóżeś się tak zapamiętał840? O czym rozmyślasz?

      – Bo… widzicie… po Jagience tak mi się Danuśka przypomniała, aże mnie coś w sercu zabolało.

      – Chodźmy do izby – rzekł na to stary. – Późno już.

      I wstawszy z trudem, wsparł się na Zbyszku, który odprowadził go do komory.

      Zbyszko pojechał jednak zaraz nazajutrz do Zgorzelic, albowiem Maćko bardzo o to przynaglał. Wymógł również na bratanku, by wziął z sobą dla okazałości dwóch pachołków i przybrał się jak najpiękniej, aby w ten sposób cześć Zychowi wyrządzić i należytą wdzięczność mu okazać. Zbyszko ustąpił i pojechał wystrojony jak na wesele w tę samą zdobyczną jakę841 z białego atłasu842, obszytą złotą frędzlą i zahaftowaną w złote gryfy. Zych przyjął go z otwartymi ramionami, radością i ze śpiewaniem, Jagienka zaś, wszedłszy na próg izby, stanęła jak wryta i omal nie upuściła łagiewki843 z winem na widok młodziana, myślała bowiem, że królewicz jaki przyjechał. Straciła też od razu śmiałość i siedziała w milczeniu, przecierając tylko kiedy niekiedy oczy, jak gdyby się chciała ze snu obudzić. Zbyszko, któremu brakło doświadczenia, myślał, że z niewiadomych mu przyczyn nierada go widzi, rozmawiał więc tylko z Zychem, sławiąc jego sąsiedzką hojność i podziwiając dwór zgorzelicki, który rzeczywiście w niczym nie był do bogdanieckiego podobny.

      Wszędzie znać tu było dostatek i zasobność. W izbach były okna z szybami z rogu, zestruganego cienko i tak wygładzonego, że był prawie jak szkło przeźroczysty. Nie było ognisk na środku izb, tylko wielkie kominy z okapami po rogach. Podłoga była z modrzewiowych desek czysto umytych, na ścianach zbroje i mnóstwo mis błyszczących jak słońca oraz pięknie wyciętych łyżników844, z szeregami łyżek, z których dwie były ze srebra. Gdzieniegdzie wisiały też makatki, złupione w wojnach lub nabyte od wędrownych kupców. Pod stołami leżały olbrzymie płowe845 skóry turze846, a takoż żubrze i dzicze. Zych z chęcią pokazywał swoje bogactwa, mówiąc co chwila, że to Jagienkowe gospodarowanie. Zaprowadził także Zbyszka do alkierza847, pachnącego całkiem żywicą i miętą, w którym u pułapu wisiały całe pęki skór wilczych, lisich, kunich i bobrowych. Pokazał mu sernik848, składy wosku i miodu, beczki z mąką, składy sucharów, konopi i suszonych grzybów. Wziął go następnie do spichrzów, obór, stajen i chlewów, do szop, w których były wozy, sprzęty myśliwskie, sieci, i tak olśnił oczy jego dostatkiem, że Zbyszko, wróciwszy na wieczerzę, nie mógł utrzymać w sobie podziwu.

      – Żyć nie umierać w waszych Zgorzelicach! – rzekł.

      – W Moczydołach bez mała849 takie same porządki – odrzekł Zych. – Pamiętasz Moczydoły? To przecie ku Bogdańcowi. – Drzewiej850 wadzili się nawet nasi ojce o granice i zapowiedzi sobie posyłali na bitki, ale ja ta nie będę się wadził.

      Tu trącił się ze Zbyszkiem kubkiem miodu i zapytał:

      – A może byś chciał sobie coś zaśpiewać?

      – Nie – rzekł Zbyszko СКАЧАТЬ