Название: Krzyżacy
Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежная классика
isbn: 9788726090512
isbn:
A Danusia, objąwszy go ramionami tak właśnie, jak młodsza siostra obejmuje miłego brata, przyłożyła swój zadarty nosek do jego policzka i płakała wielkimi jak groch łzami, powtarzając:
– Nie chcę do Ciechanowa bez Zbyszka, nie chcę do Ciechanowa!
Widział to Jurand, ale gniewem nie wybuchnął. Owszem, pożegnał i sam bardzo życzliwie młodzianka, a gdy już siedział na koniu, nawrócił jeszcze raz ku niemu i rzekł:
– Ostawaj z Bogiem i urazy do mnie nie chowaj.
– Jakobym miał urazę do was chować, kiedyście Danuśków ojciec! – odrzekł szczerze Zbyszko.
I pochylił mu się do strzemion, ów zaś ścisnął mu silnie rękę i rzekł:
– Szczęść ci Boże we wszystkim!… rozumiesz?
I odjechał. Zbyszko jednakże zrozumiał, jak wielka życzliwość tkwiła w ostatnich jego słowach, i wróciwszy do wozu, na którym leżał Maćko, rzekł:
– Wiecie? on by też chciał, jeno712 mu coś przeszkadza. Wyście byli w Spychowie i rozum macie bystry, to starajcie się wymiarkować, co to jest.
Lecz Maćko zbyt był chory. Gorączka, którą miał od rana, powiększyła się pod wieczór do tego stopnia, że począł tracić przytomność, więc zamiast odpowiedzieć Zbyszkowi, spojrzał na niego jakby ze zdziwieniem, potem spytał:
– A gdzie tu dzwonią?
Zbyszko zląkł się, przyszło mu bowiem do głowy, że skoro chory słyszy dzwony, to widać, że już śmierć ku niemu idzie. Pomyślał też, że stary może umrzeć bez księdza, bez spowiedzi, a tym samym dostać się, jeżeli zgoła nie do piekła, to przynajmniej na długie wieki do czyśćca – więc postanowił go jednak wieźć dalej, by jak najprędzej dojechać do jakowejś parafii, w której Maćko mógłby przyjąć Ostatnie Sakramenta713.
W tym celu ruszyli na całą noc. Zbyszko siadł na wóz z sianem, na którym leżał chory, i czuwał nad nim aż do białego dnia. Od czasu do czasu poił go winem, którym zaopatrzył ich na drogę kupiec Amylej, a które spragniony Maćko pił chciwie, albowiem przynosiło mu ono widoczną ulgę. Po drugiej kwarcie714 odzyskał nawet przytomność, po trzeciej zaś zasnął tak głęboko, że Zbyszko pochylał się nad nim chwilami, by się przekonać, że nie umarł.
I na myśl o tym zdejmował go żal głęboki. Do czasu swego uwięzienia w Krakowie nie zdawał sobie nawet dobrze sprawy, jak dalece miłuje tego stryjca, który mu był w życiu ojcem i matką. Lecz teraz wiedział o tym dobrze, a zarazem czuł, że po jego śmierci będzie okrutnie sam na świecie – bez krewnych, prócz opata715, który trzymał w zastawie Bogdaniec, bez przyjaciół i bez pomocy. Jednocześnie przychodziło mu na myśl, że Maćko, jeśli umrze, to też przez Niemców, przez których on sam mało szyi nie stracił, przez których zginęli wszyscy jego ojce i Danusina matka, i wielu, wielu niewinnych ludzi, których znał lub o których słyszał od znajomych – i aż poczynało go zdejmować zdziwienie. „Zali – mówił sobie – w całym tym Królestwie nie ma człowieka, który by od nich krzywdy nie doznał i pomsty nie pragnął?” Tu przypomniał sobie Niemców, z którymi wojował pod Wilnem, i pomyślał, że pewnie i Tatarzy srożej od nich nie wojują i że takiego drugiego narodu chyba na świecie nie ma.
Świt przerwał mu te rozmyślania. Dzień wstawał jasny, ale chłodny. Maćko widocznie miał się lepiej, bo oddychał równiej i spokojniej. Zbudził się dopiero, gdy słońce dobrze już przygrzało, otworzył oczy i rzekł:
– Ulżyło mi. A gdzie jesteśmy?
– Dojeżdżamy do Olkusza. Wiecie?… gdzie srebro kopią i olbory716 do skarbu oddają.
– Żeby tak mieć, co jest w ziemi! Ot by można Bogdaniec zabudować!
– Widać, że wam lepiej – odrzekł śmiejąc się Zbyszko. – Hej! starczyłoby i na murowany zamek! Ale zajedziem do fary717, bo tam i gościnę nam dadzą, i będziecie się mogli wyspowiadać. Wszystko jest w boskich ręku, ale równo lepiej mieć sumienie na porządek.
– Ja grzeszny człowiek, rad się pokajam – odrzekł Maćko. – Śniło mi się w nocy, że mi diabli skórznie718 z nóg ściągają… I po niemiecku z sobą szwargotali719. Bóg łaskaw, że mi ulżyło. A ty spałeś krzynę?
– Jakożem miał spać, kiedym was pilnował?
– To przylegnij sobie trochę. Jak dojedziemy, to cię zbudzę.
– Gdzie mnie tam do spania!
– A co ci przeszkadza?
Zbyszko spojrzał na stryjca oczyma dziecka.
– A co, jak nie kochanie? Aże mnie kolki od wzdychania w dołyszku sparły, ale siędę trochę na konia, to mi ulży.
I zlazłszy z wozu, siadł na konia, którego mu Turczynek, podarowany przez Zawiszę, sprawnie podał. Maćko tymczasem brał się nieco z bólu za bok, ale widocznie myślał o czym innym, nie o własnej chorobie, bo kręcił głową, cmokał ustami i wreszcie rzekł:
– Toć dziwuję się, dziwuję i nie mogę się wydziwować, skądeś ty na to kochanie taki pażerny720, bo ani twój rodzic nie był taki, ani ja też.
Lecz Zbyszko zamiast odpowiedzieć wyprostował się nagle w kulbace, wziął się w boki, głowę zadarł do góry i huknął całą siłą piersi:
Płakałem ci bez721 noc, płakałem i z rana,
Gdzieś mi się podziała, dziewucho kochana!
Nic mi nie pomoże, choć oczy wypłaczę,
Bo ciebie, dziewczyno, nigdy nie zobaczę.
Hej!
I to „hej!” runęło po lesie, odbiło się o pnie przydrożne, wreszcie ozwało się dalekim echem i ucichło w gęstwinach.
A Maćko pomacał się znów po boku, w którym ugrzęzło niemieckie żeleźce722, i rzekł stękając trochę:
– Drzewiej ludzie byli mądrzejsi – rozumiesz?
Po chwili jednak zamyślił się, jakby sobie przypominając jakieś dawne czasy, i dodał:
– Chociaż poniektóry bywał i drzewiej723 głupi.
Ale tymczasem wyjechali z boru, za którym ujrzeli szopy gwarków724, a dalej zębate mury Olkusza wzniesione przez króla Kazimierza i wieżę fary zbudowanej przez Władysława Łokietka725.
Rozdział dziesiąty
Kanonik od fary726 wyspowiadał Maćka i zatrzymał ich gościnnie na nocleg, tak że wyjechali dopiero nazajutrz rano. Za Olkuszem skręcili ku Śląskowi, którego granicą mieli wciąż jechać aż do Wielkopolski. Droga szła po większej części puszczą, СКАЧАТЬ