Название: Hłasko
Автор: Radosław Młynarczyk
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
Серия: Biografie
isbn: 9788381911245
isbn:
Ślub niczego w życiu Hłasków-Gryczkiewiczów nie zmienił. Wciąż mieszkali na Borelowskiego, Marek wciąż sprawiał problemy, Kazimierz wciąż go strofował, a Maria wciąż skarżyła się na migreny z powodu rodzinnych sporów. Hłasko, który wreszcie ukończył obowiązkową edukację, miał w okresie wakacyjnym nieco więcej swobody, jeździł nawet sam do Warszawy, do siostry matki, Jadwigi. Powodem tych wizyt był nie tylko sentyment do ukochanej stolicy – szukał pomysłu na swoją przyszłość. Na jesieni trzeba było przecież coś robić. Warszawskie szkoły mogły zapewnić nieco lepsze perspektywy, a na pewno dać upragnioną wolność i odpoczynek od napiętej sytuacji w domu.
Gdy Marek wracał z jednej z takich wypraw, na dworcu przy ulicy Świerczewskiego powitał go Tadek Mazur, młody kochanek Stefana Łosia – oraz Wanda. Ta Wanda, mityczna Wanda, bohaterka młodzieńczych opowiadań Hłaski, pierwsza miłość, której reperkusje ciągnęły się za Hłaską przez kilka lat. Z miejsca przypadli sobie do gustu. Dwa lata starsza dziewczyna wyglądała jak gwiazda filmowa. Czarne włosy, mały nosek i fantastyczna figura sprawiały, że na ulicy przyciągała wzrok niemal wszystkich mężczyzn – tak przynajmniej zapamiętał ją Andrzej Czyżewski. Jak wyglądała naprawdę, trudno dziś ustalić – kandydatek na autentyczną Wandę było przynajmniej kilka, nawet po wielu latach ujawniały się kobiety twierdzące, że to z nimi Hłasko spacerował nad Odrą.
Marek musiał mieć niezwykły urok, skoro starsza panna poświęcała mu tyle czasu i spędzała z nim całe popołudnia. Nie byli jednak parą, Marek nie zdołał wtedy nawet skraść Wandzie pocałunku. Może więc to nie uroda, ale interesująca osobowość Hłaski ujęła dziewczynę? Był przecież oczytany, potrafił interesująco omawiać rozmaite sprawy i tworzyć zajmujące opowieści. Siedemnastolatka mogła nie szukać jeszcze męża, lecz partnera do rozmowy. Koniec końców, lato 1949 roku to jeszcze nie był ten romans, o którym warto by pisać opowiadania. Także wyjazd do Warszawy we wrześniu przebiegł bez zakłóceń i protestów. Hłasko wrócił do stolicy i 15 września rozpoczął naukę w Liceum Techniczno-Teatralnym.
I znowu bursa, na Tarczyńskiej, tam gdzie za kilka lat rozbłyśnie teatr Mirona Białoszewskiego. I okropni, grubiańscy koledzy, którzy zmuszali Marka do picia wódki i niestosownego zachowania. Ponownie się okazało, że nadmiar swobody mu nie służy. Nauczyciele często zgłaszali do niego pretensje; widocznie Hłasko nie znał umiaru i był średnio przystosowany do socjalistycznych rygorów wychowawczych. Ale miał już piętnaście lat, był prawie dorosły, dlaczego miałby kogoś słuchać?
Choć z tą dorosłością też różnie bywało. Na fotografii wykonanej w czasach Liceum Teatralnego widać ładnego, uśmiechniętego chłopca o pełnej buzi i czystych oczach, uczesanego w kancik. Przytula się do kobiety w charakterystycznych okrągłych okularach, z papierosem w długiej lufce – Jadwigi Oraczewskiej z Rosiaków. Ze zdjęcia podarowanego Wandzie latem również spogląda miły chłopiec, choć nieco bardziej tajemniczy, pozujący na amanta albo myśliciela.
Koniec lat czterdziestych był okresem szczególnym dla młodych ludzi. Wszyscy należeli do pokolenia wojennego, lecz nie każdy mógł się pochwalić zaprawieniem w boju. Dwudziestolatek, który w 1944 roku biegał z wisem po ruinach Warszawy, teraz był szorstkim w obyciu robotnikiem, nadużywającym alkoholu proletariuszem budującym nową Polskę lub zetwuemowcem, heroldem historycznej konieczności czy nawet pomysłodawcą nowego prawa, języka, sztuki. Młodsi zapatrzeni byli w starszych. Nie inaczej pewnie wyglądało to w bursie przy Tarczyńskiej, gdzie mieszkali razem czytelnicy Krótkiego kursu historii WKP(b) i chłopaki w kaszkietach nasuniętych na oczy. A skoro pomysł z terapią hormonalną nie wypalił, to pozory dorosłości najłatwiej było stwarzać zachowaniem. Tym bardziej więc Marek wagarował i szwendał się po Warszawie, znacznie już innej od tej, którą zapamiętał. No i się doigrał: przyjeżdżając na święta do domu, wiedział już, że nie ma po co wracać do stolicy. Bał się jednak powiedzieć o tym matce i Kazimierzowi, dlatego wymyślił atak ślepej kiszki. Lata później Maria zarzekała się, że Marek dał sobie wyciąć zupełnie zdrowy wyrostek, byleby oddalić o kilkanaście dni awanturę związaną z relegowaniem z kolejnej szkoły. Do Gryczkiewiczów przyszło oczywiście w końcu pismo z Liceum Techniczno-Teatralnego, lecz tym razem zrezygnowano z kolejnej próby wyciągania chłopaka z kłopotów. Skoro nie chciał się uczyć, musiał pracować. Skończył już szesnaście lat, wypełnił obowiązek szkolny, nic więc nie stało na przeszkodzie, by zaczął zarabiać.
Najpierw pełnił funkcję gońca w Stoczni Rzecznej. Jednocześnie uczęszczał na kursy szoferskie, które ukończył w czerwcu 1950 roku, zdobywając prawo jazdy kategorii III a. Na dokumencie widnieje fałszywa data urodzenia – Hłasko dodał sobie rok, kolejny raz próbując dowieść własnej dojrzałości. Zarabiał w końcu na siebie i dokładał się do domowych finansów. W liście z lipca do przebywającej w Lądku matki wspomina o dwóch tysiącach złotych, które jej z serdecznościami posyła – to kwota jeszcze sprzed denominacji, nie była wielka, ale musiał coś przecież zostawić sobie. Czy zrobił to z troski o Marię, czy może tak zarządził surowy ojczym – nie sposób stwierdzić.
Szybko się zachłysnął tą samodzielnością. 21 września podjął pracę w Centrali Rybnej. 28 września na wokandzie wrocławskiego sądu stanęła sprawa młodego szofera, którego ukarano potrąceniem dziesięciu procent zarobku przez dwa miesiące. W tamtych czasach praca stanowiła obywatelski obowiązek, za uchylanie się od niego groziło nawet więzienie. Natomiast każda nieusprawiedliwiona nieobecność czy choćby spóźnienie mogły oznaczać kary finansowe. Nie wiadomo, czy Marek tylko nie pojawił się na czas, czy opuścił całą dniówkę – nie ma to zresztą znaczenia. Istotne są konsekwencje, jakie miało to wydarzenie dla jego dalszego życia. Po pierwsze, na własnej skórze się przekonał, że skończyło się szkolne bumelanctwo, a socjalistyczna Polska srogo karze niesubordynację w pracy, traktując ją jako występek przeciw ustrojowi, antysystemowy sabotaż. Po drugie, stworzyło to w nim zalążek kontestatora, buntownika walczącego z próbami ograniczenia wolności. Po trzecie wreszcie, stało się podwaliną legendy przyszłego pisarza. Hłasko chwalił się później, że już jako szesnastolatek miewał zatargi z prawem. W Pięknych dwudziestoletnich obchodził nawet rocznicę swojego pierwszego aresztowania, choć w 1950 roku de facto do tego nie doszło – co oczywiście nie miało znaczenia.
Marek Hłasko z kolegami z Liceum Techniczno-Teatralnego w Warszawie, 1949 rok
Andrzej Czyżewski Collection / East News
Koniec końców, winą za utratę dziesiątej części zarobków obarczył Marek Centralę Rybną, więc tak szybko, jak tylko było to możliwe, złożył wymówienie. Zatrudnienie znalazł w Państwowej Centrali Drzewnej PAGED, gdzie od 15 listopada do 1 stycznia nowego roku pracował jako pomocnik szofera w Bazie Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej.
Tereny, po których się poruszał, leżały na krańcu nowej Polski. Wąski cypel wbijający się w ówczesną Czechosłowację, otoczony z trzech stron górami, poprzecinany rzekami i pełen zalesionych dolin, w połowie XX wieku przywodził na myśl Dziki Zachód z amerykańskich filmów. Na terenach przygranicznych kwitł nielegalny handel, a najbardziej odludne zakątki przyciągały przestępców wszelkiej maści, w tym szabrowników (choć od zakończenia wojny minęło już kilka lat, wciąż rozgrabiano poniemiecki majątek). Okolice Bystrzycy Kłodzkiej znakomicie nadawały się na kryjówkę: przybyłe na Ziemie Odzyskane władze nie СКАЧАТЬ